Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

wieczorem w łóżku:

      – Skąd ją wzięłaś?

      – Rozpytując. Widziałeś, jaka jest schludna i grzeczna?

      – Skąd ją wzięłaś, pytam.

      – Rozmawiałam w mięsnym z Juani. A ona mówi: słuchaj, znam takich jednych Ekwadorczyków i kobieta dorabia na sprzątaniu. Mieszkają w dolnej części miasteczka, przed mostem. On rozwozi towar furgonetką. I wczoraj podczas spaceru z Arantxą spotkałam się z nią i się zgodziła. Skarb, nie człowiek. Powiedziałam jej, że jeden z moich synów mieszka w Andaluzji i odwiedzam go raz w miesiącu. Celeste mówi, żebym się nie martwiła, że ona zaopiekuje się Arantxą.

      – Ile zamierzasz jej płacić?

      – Za każdy raz, kiedy przyjdzie, dziesięć euro.

      – To niewiele.

      – Są biedni. Będzie wdzięczna i za to.

      14

      Ostatnie podwieczorki

      Bittori wolała tosty z marmoladą i kawę bezkofeinową z ekspresu, Miren – churros z czekoladą. Chociaż są tuczące! No i co z tego. Lubiły się? Bardzo, były przyjaciółkami. W sobotę raz poszły razem do kawiarni przy Avenida de la Libertad, innym razem do cukierni na Starym Mieście. Zawsze jeździły do San Sebastián. Używały zamiennie hiszpańskiej i baskijskiej nazwy miasta, nie trzymając się twardo jednej z nich. San Sebastián? No to San Sebastián. Donostia? No to Donostia. Zaczynały rozmowę po baskijsku, przechodziły na hiszpański, z powrotem na baskijski i tak przez całe popołudnie.

      – Dasz wiarę, że chciałyśmy zostać zakonnicami?

      Roześmiały się. Siostra Bittori, siostra Miren. Żartowały. Podczas wspólnej wizyty u fryzjera wymieniały się plotkami z miasteczka, rozumiejąc się bez słów, bo przez większość czasu mówiły obie naraz. Krytykowały księdza, tego kobieciarza, obgadywały sąsiadki, mówiły sobie o wszystkim, co się działo w ich domach i sypialniach. O owłosionych plecach Joxiana, lubieżnych zachciankach Txata. Naprawdę o wszystkim.

      O tym też:

      – Jest we Francji, ale nie wiemy dokładnie gdzie. W końcu łobuz do nas napisał. Biedny Joxian nie może spać ze zmartwienia. Zastanawia się, jaki popełniliśmy błąd, że zasłużyliśmy sobie na coś takiego.

      Tego popołudnia umówiły się na tosty; padał deszcz i wiał wiatr. Kawiarnia pękała w szwach. Siedziały w swoim ulubionym kącie, gdzie nikt im nie przeszkadzał w rozmowie.

      – Nie mogłam przynieść listu, żeby ci go pokazać. Joxe Mari nam zabronił. Napisał, żeby go zniszczyć. Dlatego raz-dwa, chociaż uwierz, że serce mi się krajało, podarłam go na kawałeczki. Joxian się wściekł. Czy nie rozumiem, że list można odtworzyć, sklejając kawałki? No to zjedz go, stary. Wziął zapałki i spalił kartki w zlewie.

      List przyniosła wczoraj wieczorem dziewczyna Joxe Mariego, albo kim tam dla niego jest, w dzisiejszych czasach kto ich tam wie. Miren uważała, że pieprzą się ze sobą jak króliki. Oczywiście, skoro istnieją teraz środki zapobiegające ciąży! Często to powtarzała, a Bittori tylko przytakiwała. Doszły do wniosku, że urodziły się trzydzieści lat za wcześnie. W czasach ich młodości władzę mieli Franco, księża i strach przed tym, co powiedzą ludzie. Ależ były naiwne! Tak sobie rozmawiały, jadły podwieczorek i raz po raz zerkały, czy nie podsłuchuje ich przypadkiem ktoś siedzący przy stoliku obok.

      – Czy dostaliśmy ten list pocztą? Nie, kochana. Oni mają swoje kanały. Nie było nadawcy. Wciąż więc nie wiemy, gdzie Joxe Mari teraz mieszka. Zabroniono im wizyt. Przed kilkoma laty można było przejechać przez granicę i zobaczyć się z nimi, zawieźć im ubrania i inne potrzebne rzeczy. Teraz muszą mieć się na baczności, bo faszyści depczą im po piętach.

      – Nie boisz się, że dojdzie do jakiegoś nieszczęścia?

      – Joxian się boi. Czasem zamiast pójść do baru, zostaje w domu, żeby sprawdzić, czy w wiadomościach nie pokażą zdjęcia Joxe Mariego. Ja jestem spokojna. Znam mojego syna. Jest sprytny i silny. Będzie potrafił się obronić.

      Pogryzając tost i popijając kawę z mlekiem, Miren cytowała z pamięci fragmenty listu. Niech nie wierzą w plotki. Ludzie nie wiedzą, co mówią. A tym bardziej w kłamstwa wypisywane w prasie. Joxe Mari uważa walkę za poświęcenie dla wyzwolenia naszego narodu, a jeśli ktoś im będzie wmawiał, że ich syn przystąpił do grupy kryminalistów, niech w to nie wierzą. On jedynie walczy w służbie Euskal Herria i o prawa ludzi, którzy potrafią tylko narzekać, ale nie kiwną palcem. Twierdzi, że gudaris było wielu. Coraz więcej. Kwiat baskijskiej młodzieży. Na koniec: „Kocham was. Myślę o bracie i siostrze. Przesyłam muxu i mam nadzieję, że jesteście ze mnie dumni”.

      Ikatza podchodzi dyskretnie. Wskakuje jej na kolana i czeka cierpliwie na pieszczoty. Palce Bittori sprawdzają, czy obróżka nie jest zbyt mocno ściągnięta na szyi kotki, bawią się jej uszami, muskają przymknięte z zadowolenia powieki. Bittori mówi do niej, głaszcząc ją po grzbiecie, a kotka mruczy. Naprawdę się zmartwiłam, kochana Ikatzo. Wyobrażasz sobie? Martwię się o syna mojej najlepszej przyjaciółki, który rzucił pracę, drużynę piłki ręcznej i narzeczoną albo prawie narzeczoną, żeby zostać zbirem organizacji zajmującej się seryjnymi morderstwami.

      A Miren? Skoro pytasz, Ikatzo, to ci powiem, co myślę. W głębi duszy – niech mi Txato wybaczy – ją rozumiem. Rozumiem, chociaż nie popieram jej przemiany. W ciągu tygodnia, który minął od naszego podwieczorku w kawiarni na Avenida de la Libertad do następnego spotkania w churreríi na Starym Mieście, moja przyjaciółka Miren się zmieniła. Nagle stała się kimś innym. Jednym słowem, stanęła po stronie swojego syna. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jej fanatyzm wynika z matczynej miłości. Na jej miejscu prawdopodobnie zachowałabym się tak samo. Jak się odwrócić od własnego dziecka, nawet jeśli czyni zło? Dotychczas Miren zupełnie nie interesowała się polityką. A ja się nią nie interesowałam ani wtedy, ani teraz, a Txato tym bardziej. Jego obchodziła tylko rodzina, niedzielne wycieczki rowerowe, a w dni powszednie – ciężarówki.

      Oni nacjonalistami? Skądże! Może tylko w dzień wyborów, bo głosowali na miejscowych polityków. Nigdy nie słyszałam, Ikatzo maitia, żeby wypowiadali się na tematy polityczne. Oczywiście Arantxa z abertzale miała tyle, ile należało, a może nawet mniej. Ich najmłodszy syn, eee, ten był niewinny jak baranek. Naprawdę nie sądzę, żeby wychowywali dzieci w nienawiści. Znajomi, cuadrilla, złe towarzystwo, zaszczepili w tym łajdaku nienawiść do doktryny, przez którą zniszczył życie nie wiadomo ilu rodzinom. Pewnie jeszcze czuł się z tego powodu bohaterem. Mówią, że jest odważny. Twardziel albo idiota. W życiu nie przeczytał żadnej książki.

      Następnej soboty po raz pierwszy Bittori zauważyła w przyjaciółce zmianę. Po zjedzeniu churros z czekoladą ruszyły, jak co tydzień, w kierunku przystanku autobusowego. I co widzą? Manifestację podobną do wielu innych, które odbywały się na Bulwarze. Jak zwykle: transparenty, niepodległość, amnestia, gora ETA. Dość dużo ludzi. Dwie czy trzy znajome twarze z miasteczka, deszcz, parasole. I zamiast ominąć tłum, Miren powiedziała: Chodźmy, kochana. Ujęła Bittori pod ramię, pociągnęła za sobą i dołączyły do manifestujących mniej więcej pośrodku pochodu. I nagle Miren zaczęła głośno skandować hasła wykrzykiwane przez tych ludzi. Wy, faszyści, jesteście terroryści. A Bittori obok niej, trochę zaskoczona, szła dalej.

      O niczym nie wiedziała. Txato jej nie powiedział. Taki jest, Ikatzo. Uparciuch, utrzymywał list z wymuszeniem w tajemnicy. Żeby nas chronić, powiedział później. Też mi ochrona! Mogli nas wszystkich załatwić jedną bombą.

      Dowiedziała