zaprzeczy.
Wcześniej niż jej współlokatorki dowiedział się o tym ten chłopak – José Carlos. Przyszedł po nią, by zabrać ją do pobliskiego baru, gdzie umówili się z innymi studentami. Wieczorem zamierzali całą grupą kilkoma samochodami pojechać na imprezę na Wydziale Weterynarii. Żartowali i śmiali się, kiedy Nerea nagle usłyszała wiadomość. Odciągnęła José Carlosa na bok i poprosiła, żeby nie zostawiał jej samej i nikomu o niczym nie mówiąc, odprowadził ją do domu. Zamknęli się w jej pokoju. Chłopak bezskutecznie szukał słów pocieszenia. Przez dłuższą chwilę wieszał psy na terrorystach i ówczesnym biernym rządzie, po czym na prośbę zrozpaczonej koleżanki, został u niej na noc.
– Naprawdę tego chcesz?
– Potrzebuję tego.
Z góry przeprosił, że nie uda mu się osiągnąć erekcji. Wciąż powtarzał:
– Zabili twojego ojca, cholera, zabili go.
Ciskał przekleństwami, nie będąc w stanie skupić się na erotycznych igraszkach, tymczasem Nerea próbowała zamknąć mu usta pocałunkami. Około północy usiadła na nim okrakiem i odbyli szybki stosunek. José Carlos wciąż złorzeczył, przeklinał pod nosem, mruczał coś pogardliwie, aż w końcu przezwyciężony zmęczeniem odwrócił się na bok i zamilkł. Nerea przez całą noc nie zmrużyła oka. Siedziała obok niego w ciemności, oparta plecami o wezgłowie łóżka i paliła papierosy, wspominając ojca.
Znów rozległ się dzwonek telefonu. Tym razem Bittori odebrała.
– Nareszcie, mamo. Wydzwaniam do ciebie od trzech dni.
– Jak tam w Londynie?
– Fantastycznie, a i to za mało powiedziane. Wymieniłaś wycieraczkę?
11
Powódź
Trzy dni biblijnych, rzęsistych, czy jak się tam mówi, deszczy. Joxian leżał nocą w łóżku i wsłuchiwał się z niepokojem we wściekłe bębnienie kropli o dachy i ulice. Podczas swojej zmiany w odlewni za każdym razem, kiedy wyglądał na dwór, kręcił głową z rosnącym przygnębieniem na widok nieprzerwanej nawałnicy, która zacierała kształty pobliskich gór i powodowała niebezpieczny wzrost poziomu wody w rzece. Warzywnik, cholera jasna! A deszcz nie ustawał i zapowiadali go na kolejne trzy dni.
Mniejsza o warzywa. Eee, zasadzę nowe. Drzewa? Wytrzymają. Najwyżej szlag trafi leszczyny. Najbardziej martwił się o narzędzia albo że wezbrane wody rzeki porwą płot i szopę, w której hodował króliki. Podzielił się swoimi obawami z kolegą z pracy.
– Gdybyś postawił cementowe ogrodzenie, miałbyś kłopot z głowy.
– W nosie mam to pieprzone ogrodzenie, ale bez niego rzeka zabierze zbyt dużo ziemi. Zrobi się ogromna dziura. Rozpadlina. Króliki na pewno się potopią. A o winorośli nawet nie chcę myśleć.
– Tak się dzieje, jak się zakłada ogródek na brzegu rzeki, erribera to niedobre miejsce.
– Ale tam jest, kurwa mać, najżyźniejsza gleba.
Po pracy poszedł prosto do warzywnika. Wciąż padało? Lało jak z cebra. Idąc ku rzece – pod parasolem, w przekrzywionym berecie – zobaczył, że Ertzaintza zablokowała ruch na moście. Brakowało kilkunastu centymetrów, żeby wzburzona, mętna woda dosięgła balustrady. Co za widok! Jeśli rzeka niemal przelewa się przez most, jakie musiała wyrządzić szkody w ogródkach znajdujących się znacznie niżej? Obszedł od tyłu kilka domów. Jeśli rzeka wyleje – trudno, ale sytuacja ma się zupełnie inaczej, kiedy oprócz tego niszczy i pustoszy wszystko, co napotka na swojej drodze. Nacisnął dzwonek, przedstawił się, przykładając usta do domofonu. Ktoś otworzył drzwi. W mieszkaniu znajomego, stojąc na balkonie, z którego rozpościerał się widok na rzekę, odezwał się:
– Cholera jasna, gdzie jest mój ogródek?
Pnie drzew przypominały niebezpiecznie chyboczące się kajaki, gałęzie pojawiały się i znikały pod powierzchnią wody o barwie kawy z mlekiem, w pobliżu przepłynął zardzewiały kanister, kołysząc się jak wańka-wstańka, za nim pędziły plastikowe torebki. Od rozwścieczonej rzeki bił silny zapach mchu, stęchlizny i zgnilizny. Znajomy, chcąc pewnie przerwać narzekania Joxiana, wskazał palcem przeciwległy brzeg.
– Spójrz lepiej na warsztat braci Arrizabalaga. Ta powódź ich zrujnuje.
– Kurwa mać, moje króliki.
– Stracą kupę kasy.
– Włożyłem w tę działkę dużo pracy. Nawet klatki sam zbudowałem. Tyle czasu i roboty poszło na marne!
Minęło kilka dni, deszcz ustał, woda w rzece opadła. Kalosze Joxiana zapadały się do połowy cholewy w rozmiękłej ziemi. Drzewa oblepione błotem i leszczyna przetrwały, jak również winorośl – cudem albo dzięki mocnym korzeniom. Reszta działki była w opłakanym stanie. Ogrodzenie od strony rzeki znikło, wyrwane z ziemi przez wezbraną wodę. Nie uratował się żaden krzaczek pomidorów, żaden por, nic. Z dolnej części ogródka, nad samą rzeką woda wymyła duży kawał ziemi i wszystko, co w niej rosło: krzewy malin, agrestu, róż i txoko kalii. W szopie brakowało desek w jednej ze ścian i azbestowego daszku. Króliki leżały w swoich klatkach, ubabrane mułem, spuchnięte, martwe. Narzędzia? Cholera wie!
Przez kilka dni Joxian w wolnym czasie siedział na kanapie w jadalni, opierając łokcie o uda i z głową ukrytą w dłoniach. Obraz rozpaczy. Milczał, kiedy go o coś pytano.
– Chcesz gazetę?
Żadnej reakcji. Wreszcie Miren straciła cierpliwość.
– Na miłość boską! Skoro tak bardzo ci żal tego ogródka, to idź i go napraw.
Wstał posłusznie. Jakby czekał, że ktoś każe mu to zrobić. Następnego dnia wydał się bardziej ożywiony. Zaczął też ponownie grać w karty z przyjaciółmi w Pagoecie. Z baru wrócił zadowolony, niemal w euforii. Przyjaciele poddali mu pomysł, by postawił między działką a rzeką betonowy mur.
– Ile to cię może w sumie kosztować? Grosze – zachęcali.
Drapiąc się po prawym boku, opowiedział Miren podczas kolacji – konger w sosie własnym, dzbanek wina wymieszanego z wodą gazowaną – że Txato zaoferował mu pomoc w dostarczeniu ciężarówką ziemi, którą będzie mógł zastąpić tę zmytą w czasie powodzi.
– I to podobno jest dobra ziemia, wiesz? Z Navarry. Korzystając z okazji, że dostał stamtąd zlecenie, przywiezie mi ją za darmo.
Najpierw jednak Joxian musiał zbudować mur. A przede wszystkim posprzątać. Zbyt dużo roboty na jednego człowieka. Poza tym kiedy? Po pracy?
Miren:
– To twoja sprawa.
Poradziła, żeby poprosił o pomoc synów. Joxian więc zamiast położyć się spać, zaczekał na powrót Gorki i wyłożył mu sprawę: Gorka, niedziela, warzywnik, pomóc, ty i twój brat, i tak dalej. Syn nie odpowiedział. Chłopakowi brakuje ikry. Ojciec, żeby go zachęcić, dodał:
– Potem pójdziemy we trzech do baru na cydr i kotleta. Co ty na to?
– Dobra.
Na tym zakończyła się ich rozmowa i nadeszła niedziela. Słonecznie, dość ciepło, rzeka znów płynęła swoim korytem. Joxian zrezygnował z udziału w jednym z etapów wycieczki rowerowej, bo chociaż rower jest ważny, warzywnik ważniejszy. Ogródek działkowy stał się moją religią – stwierdził pewnego dnia w Pagoecie w odpowiedzi na kpiny przyjaciół. Kiedy umrze, niech Bóg nie wyjeżdża mu z żadnym rajem ani innymi bzdurami, wystarczy, że da mu