Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

Z drugiego brzegu rzeki docierał do nich monotonny stukot jakiejś maszyny w warsztacie Arrizabalagów.

      – Myślisz, że oni też płacą?

      – Kto?

      – Arrizabalagowie.

      Joxian wzruszył ramionami.

      – Istnieją trzy możliwości: płacisz, emigrujesz albo ryzykujesz. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego uwzięli się na mnie, chociaż zapłaciłem tyle, ile wcześniej żądali, i bez ociągania się.

      – Nie znam się na tym, ale moim zdaniem to musi być jakaś pomyłka.

      – Powiedziałem ci przecież, że wspominają o Nerei.

      – Może przez przypadek wysłali do ciebie list przygotowany na przyszły rok?

      Stuk-stuk. Txato rzucił niedopałek papierosa na ziemię i przydepnął.

      – Mogę cię prosić o przysługę?

      – Jasne, o co tylko chcesz.

      – Tak sobie pomyślałem, że byłoby dobrze, gdybym mógł z nimi porozmawiać, z jakimś szefem albo kimś od finansów, i wyjaśnić swoją sytuację. Ksiądz, z którym się spotkałem, jest tylko pośrednikiem. Może obniżą mi żądaną kwotę albo rozłożą na raty. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?

      – Dobry pomysł.

      Stuk-stuk. Słychać też było śpiew ptaków i warkot silników samochodów i ciężarówek przejeżdżających pobliskim mostem.

      – Muszę porozmawiać z Joxe Marim. Właśnie o to chcę cię poprosić.

      Joxian, zaskoczony:

      – Co mój syn ma z tym wspólnego?

      – Potrzebuję kogoś, kto mnie z nimi skontaktuje.

      – Ej, Joxe Mari nie jest w ETA! W żadnym wypadku! Poza tym wyjechał. Gdzie? Nie wiemy. Mam syna idiotę i próżniaka. Rzucił pracę i Miren twierdzi, że ruszył z kumplami w świat. Możliwe, że teraz jest w Ameryce.

      Stuk-stuk-stuk.

      13

      Podjazd, łazienka, opiekunka

      Dla Miren sprawa była od początku jasna. Gdyby nie mieszkali na parterze, musieliby się przeprowadzić. Dlaczego? Kurczę, dlatego, że nie moglibyśmy przez cały dzień wnosić i znosić Arantxy po schodach na wózku inwalidzkim. Wyobrażasz to sobie? Z klatki schodowej na poziom, na którym znajdowało się ich mieszkanie, wchodziło się po trzech stopniach. To niewiele, ale w dłuższej perspektywie i tak trzeba było coś z tym zrobić.

      – Przypuśćmy, że ciebie nie ma w domu, a mnie zabraknie sił albo zasłabnę na ulicy. Co wtedy mam zrobić? Wołać o pomoc? Zostawić Arantxę w bramie samą?

      Kazała mężowi znaleźć rozwiązanie. Joxian założył na głowę beret, poszedł do Pagoety, a stamtąd za radą przyjaciół skierował się do stolarni, gdzie zamówił podjazd. Stolarz wykonał pomiary, zbudował rampę, przymierzył ją i zamontował. I pewnego ranka mieszkańcy budynku odkryli, że trzy czwarte szerokości wąskich schodów zajmowało drewniane ustrojstwo, które kończyło się pół metra od dolnego stopnia na posadzce klatki schodowej, żeby zmniejszyć kąt nachylenia. Joxian i Miren spróbowali wjechać i zjechać rampą wózkiem inwalidzkim – najpierw pustym, potem z Arantxą, i faktycznie od tej chwili trzy stopnie schodów przestawały stanowić przeszkodę, kiedy chcieli wyjechać z córką na spacer.

      Inni sąsiedzi w budynku mogli poruszać się pozostałym fragmentem schodów, szerokim na dwie piędzi, albo również używać rampy, jak robiły to dzieci. Taką właśnie radę Miren dała jednemu z nich, który się poskarżył, że budowa podjazdu nie została skonsultowana z radą mieszkańców.

      – Wchodźcie rampą, co to dla was za różnica?

      Podwójny kłopot. Dla sąsiadów: bo ktoś może się poślizgnąć i złamać kark, dla nas: bo za każdym razem, kiedy ktoś przechodzi rampą, słychać w domu dudnienie kroków i w nocy nie będziemy mogli spać. Joxianowi ktoś podpowiedział w barze, żeby pokrył deski wykładziną. Miren była zachwycona. Wykładzina! Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy? Stłumi hałas, a jednocześnie trudno się na niej poślizgnąć. Założyli ją – pomógł znajomy – przykleili stolarskim klejem i dla wzmocnienia przybili gwoźdźmi.

      Joxian zapowiedział:

      – Ludzie będą wycierać w nią buty. Nawet nie chcę myśleć, co się z nią stanie, kiedy zacznie padać deszcz.

      Sąsiedzi – zobojętnieni, zniechęceni, a może i chcący uniknąć konfliktu z rodziną członka ETA – przestali protestować. Oprócz jednego, Arronda, który mieszkał na drugim piętrze po prawej. W rzeczywistości to żona wysłała go do lokatorów z parteru z żądaniem natychmiastowego usunięcia tego drewnianego rupiecia. Klatka schodowa należy do wszystkich, jej osiemdziesięcioośmioletnia matka nie może tamtędy przejść i tak dalej. Miren i sąsiadka patrzyły na siebie z wrogością po wyjściu z kościoła – zmrużone oczy, zaciśnięte szczęki i pogardliwie wykrzywione usta. Arrondo – mężczyzna, który odzywał się rzadko, ale za to dosadnie – pewnej soboty postawił ultimatum: jeśli sami nie usuną tego rupiecia, on to zrobi, kurwa mać.

      Drzwi otworzyła mu Miren. Joxian ukrył się w kuchni.

      – Nie będziesz niczego usuwał.

      – Nie?

      Z Arronda był naprawdę kawał chłopa, ale nierozważnego. Nie pomyślał, nie przewidział konsekwencji, żona go podpuściła. Krótko mówiąc, podniósł rampę i cisnął w kąt przy skrzynkach na listy. Ojojoj, Arrondo. Wpakowałeś się w niezłe kłopoty! Miren, nie zdejmując fartucha, w domowych pantoflach, poszła do tawerny Arrano. Było wcześnie, w lokalu siedziało kilku klientów. Nic nie szkodzi. Wystarczyło dwóch. Po dwudziestu minutach Arrondo montował rampę z powrotem. Skargi ustały, a drewniany klamot wciąż jest na swoim miejscu, brzydki, ale przydatny.

      Joxian stwierdził, że można było tę sprawę załatwić inaczej. Jak? W inny sposób, sam nie wiem, po dobroci, rozmową.

      – Skoro jesteś taki mądry, to dlaczego do niego nie wyszedłeś?

      Podjazd na schodach nie był jedyną zmianą wprowadzoną w celu dostosowania mieszkania do potrzeb Arantxy. Łazienka została przebudowana całkowicie. Zupełnie nie przypominała tej sprzed remontu. Podczas prac adaptacyjnych stosowali się do instrukcji zamieszczonych w ulotce, którą dostali na oddziale rehabilitacji. Część kosztów pokrył Guillermo. Miren: Oczywiście, żeby jak najszybciej zniknęła mu z oczu. Proszę bardzo, macie tutaj paralityczkę, oddaję wam ją, sam znalazłem już sobie nową kochankę. Zabrał dzieci. Miren w kościele, do świętego z Loyoli: proszę cię, ukarz go, Ignacy. Sam wiesz najlepiej, w jaki sposób. A potem oddaj mi wnuki i wyciągnij mojego Joxe Mariego z więzienia. Jeśli zrobisz to wszystko, już nigdy cię o nic nie poproszę. Przysięgam.

      Krótko mówiąc, od kiedy Arantxa zamieszkała u rodziców, mieli łazienkę jak w pięciogwiazdkowym sanatorium – z łatwo dostępnym prysznicem, bez brodzika ani stopnia. Co jeszcze? Poręcze, maty antypoślizgowe, krany z dźwignią – uwzględnili wszystko, co poradziła im dyrektorka szpitalnego centrum rehabilitacyjnego i co zostało wymienione w ulotce.

      Jednak żeby Arantxę porządnie umyć, potrzeba dwóch osób. Miren sama nie daje rady, bo córka, początkowo bardzo szczupła, teraz przytyła i zaczęła ważyć swoje. Trzeba ją rozebrać, posadzić na specjalnym krześle pod prysznicem, namydlić, wytrzeć i ubrać.

      – Dobrze, dobrze, nie musisz mi tłumaczyć oczywistości.

      I Joxian, który chciał jak najszybciej ulotnić