Fernando Aramburu

Patria


Скачать книгу

czas się dla nich zatrzymał. Nie podano mu szczegółów, a on nie miał odwagi o nie pytać, ale zarówno po wyrazie twarzy koleżanki, która przekazała mu wiadomość, jak i ludzi mijanych na korytarzach, domyślił się, że ojcu musiało się stać coś bardzo poważnego, bardzo czerwonego, najgorszego. Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę, że mógł ulec jakiemuś wypadkowi. Wychodząc ze szpitala, dostrzegł smutne spojrzenia, czoła zmarszczone z przerażenia/współczucia i dobrego znajomego, który na jego widok skręcił nagle w inną stronę, żeby uniknąć spotkania z nim przy windzie. W takim razie to ETA. Idąc parkingiem, stworzył trzystopniową listę możliwych konsekwencji: ograniczenie mobilności, wózek inwalidzki do końca życia, trumna.

      Czerwień. Ręka drżała mu tak bardzo, że nie był w stanie włożyć kluczyka do stacyjki. Kluczyk spadł na podłogę samochodu, Xabier musiał się schylić i poszukać go pod fotelem. Może rozsądniej byłoby pojechać taksówką? Włączyć radio czy go nie włączać? W pośpiechu zapomniał zdjąć fartuch. Mówił do siebie, wściekał się na czerwone światła, klął jak szewc. W końcu, dojeżdżając do miasteczka, postanowił włączyć radio. Muzyka. Pokręcił nerwowo gałką. Muzyka, reklamy, banały, dowcipy.

      Czerwień. Patrol Ertzaintzy zablokował drogę. Xabier zjechał w boczną ulicę i zaparkował w strefie zabronionej na tyłach kościoła. Jeśli chcą, niech mi wlepią mandat. Deszcz mocno zacinał, więc Xabier przebiegł drogę najszybciej, jak mógł. Wiedział już z radia, co się stało, chociaż spiker nie powiedział nic o stanie, w jakim znajdowała się ofiara. Poza tym źle wymówił nazwisko. Między garażem a domem rodziców Xabier ujrzał plamę krwi mieszającą się z deszczem, który spłukiwał ją powoli ku brzegowi chodnika. Szedł tak szybkim, nerwowym krokiem, że niemal w nią wdepnął. Dwóm funkcjonariuszom powiedział, że jest synem. Czyim? Nikt go o to nie zapytał. Biały fartuch i oczywisty wygląd krewnego ofiary spowodowały, że żadnemu policjantowi nie przyszło na myśl, by zapytać go, dokąd idzie.

      – Jeszcze do mnie nie dzwoniła.

      – Może dzwoniła, ale nie było cię w domu. Ja dzwoniłem do ciebie wczoraj i przedwczoraj. Nie odebrałaś. Dlatego między innymi tu jestem. Chciałem się upewnić, że wszystko u ciebie w porządku.

      – Dlaczego nie przyjechałeś wcześniej, skoro tak się o mnie martwiłeś?

      – Bo wiedziałem, gdzie byłaś i ostatnio nocowałaś. Wszyscy w miasteczku o tym wiedzą.

      – O czym?

      – Że wysiadasz z autobusu na przystanku w strefie przemysłowej, a potem przemykasz się do domu, starając się nikogo nie spotkać po drodze. Widział cię mój znajomy ze szpitala. Dlatego się nie martwiłem. Możliwe, że Nerea próbowała skontaktować się z tobą wiele razy. Nie będę cię pytał, po co to robisz. To twoje miasteczko, twoje mieszkanie. Przy założeniu jednak, że postanowiłaś odkurzyć wydarzenia z przeszłości, byłbym ci wdzięczny za poinformowanie mnie o tym.

      – To są moje sprawy.

      Xabier schował przybory i fiolkę z krwią matki do walizeczki.

      – Jestem częścią tych wydarzeń.

      Podszedł do kotki, która potulnie nadstawiła się do głaskania. Powiedział, że nie zostanie na obiedzie. Jeszcze przez chwilę coś opowiadał. Pocałował matkę na pożegnanie, a ponieważ wiedział, że będzie obserwować go zza firanki w oknie, wsiadając do samochodu, uniósł wzrok i pokiwał do niej ręką.

      10

      Rozmowy przez telefon

      Zadzwonił telefon. To na pewno ona. Bittori nie odebrała, chociaż wystarczyło wyciągnąć rękę, żeby podnieść słuchawkę. Niech dzwoni, niech dzwoni. Wyobraziła sobie, że córka z rosnącą niecierpliwością na drugim końcu linii powtarza: „Odbierz, mamo, odbierz, mamo”. Ama nie odebrała. Po dziesięciu minutach dzwonek telefonu rozległ się ponownie. Odbierz, mamo. Zaniepokojona hałasem Ikatza czmychnęła na dwór przez otwarte drzwi balkonu.

      Bittori tanecznym krokiem podeszła do zdjęcia Txata.

      – Zatańczysz, Txatito?

      Po chwili dzwonek telefonu ucichł.

      – To była ona, twoja córunia. Skąd wiem? Ach, kochany, ty się znałeś na ciężarówkach, a ja na tych sprawach.

      Nerea nie wzięła udziału ani w uroczystości pogrzebowej, ani w pochówku swojego ojca.

      – Mogę zapaść na chorobę Alzheimera, zapomnieć, że cię zamordowali, nie pamiętać swojego imienia i nazwiska, ale przysięgam, że dopóki w mojej głowie będzie się żarzyło światełko pamięci, nie daruję Nerei, że nie było jej przy nas, kiedy najbardziej jej potrzebowaliśmy.

      Dziewczyna rok wcześniej przeprowadziła się do Saragossy, żeby kontynuować tam studia prawnicze. W studenckim mieszkaniu przy calle López Allué, które dzieliła z dwiema koleżankami, nie było telefonu. Podczas jednej z wizyt u córki Bittori zapisała sobie numer telefonu baru, który mieścił się na dole budynku, gdzie mogłaby zadzwonić w razie pilnej potrzeby. Telefony komórkowe? Z tego, co pamięta, niewiele osób w tamtych czasach ich używało. Dotychczas Bittori nie musiała dzwonić do córki w żadnej sprawie. Teraz nie miała innego wyjścia.

      Dlatego też Xabier na jej prośbę – bo ona sama, pod wpływem leków uspokajających, otępiała i zbolała nie była w stanie sklecić kilku sensownych zdań – zadzwonił do baru, przedstawił się, powiedział zgnębionym głosem to, co miał powiedzieć, i podał barmanowi dane swojej siostry.

      – Natychmiast kogoś po nią poślę – odpowiedział uprzejmie mężczyzna.

      Xabier poprosił, aby przekazali siostrze, żeby jak najszybciej zadzwoniła do domu, i podkreślił, że sprawa jest pilna, bardzo pilna. Na prośbę matki nie wyjawił powodu, dla którego dzwonił. W tym czasie telewizja i niezliczone stacje radiowe przekazywały wiadomość o tym, co się stało. Xabier i Bittori przypuszczali, że Nerea już wie.

      Nie oddzwoniła jednak. Mijały godziny. Pierwsze oświadczenia: brutalny zamach, nikczemne morderstwo, dobry człowiek, potępiamy, całkowicie odrzucamy i tak dalej. Zapadał zmrok. Xabier ponownie wybrał numer telefonu baru. Właściciel obiecał, że znów wyśle swojego syna z wiadomością. Cisza. Nerea nie odezwała się do następnego ranka. Odczekała długą chwilę, aż matka opanuje płacz i przestanie lamentować, użalać się i opisywać jej rwącym się głosem szczegóły zdarzenia, by oznajmić smutnym, ale zdecydowanym tonem, że postanowiła nie ruszać się z Saragossy.

      Co? Bittori nagle przestała szlochać.

      – Masz wsiąść do pierwszego autobusu i wracać do domu. Bez gadania. Zamordowali twojego ojca, a ty tam sobie spokojnie siedzisz.

      – Nie jestem spokojna, mamo. Jestem smutna. Nie mogę zobaczyć ojca martwego. Nie jestem w stanie. Nie chcę, żeby moje zdjęcia ukazały się w gazetach, żeby ludzie z miasteczka mi się przyglądali. Wiesz, jak bardzo nas nienawidzą. Błagam cię, postaraj się mnie zrozumieć.

      Mówiła szybko, żeby matka nie mogła jej przerwać i aby ucisk rozpaczy, który poczuła w piersi, nie podszedł jej do gardła i nie pozbawił głosu.

      Ciągnęła z oczami pełnymi łez:

      – Nikt w Saragossie nie wie, że to był mój aita. Nawet moi wykładowcy. Dzięki temu będę mogła żyć tutaj w spokoju. Nie chcę słyszeć, jak ktoś szepcze na wydziale: patrzcie, to córka tego zamordowanego. Jeśli pojadę do domu i pojawię się w telewizji, wszyscy na uczelni się dowiedzą, kim jestem. Zostaję więc i proszę cię, nie osądzaj moich uczuć. Jestem tak samo zrozpaczona jak ty. Pozwól mi, na litość boską, przeżyć żałobę na mój własny sposób.

      Bittori