13 i obserwuje zabawy dzieci, a potem zapuszcza się w mroczną czeluść kamienicy:
Wbiegłem po schodach. Na pierwszym piętrze dom wyglądał jeszcze przyzwoicie. Kiedy jednak wchodziłem wyżej, farba na ścianach była coraz bardziej porysowana, poręcz chwiejna, a schody coraz brudniejsze. Drzwi do mieszkań były szeroko otwarte. Z kuchni dobywała się para, dochodziły odgłosy młotków, maszyny do szycia, przyśpiewek szwaczek i czeladników, a nawet dźwięki gramofonów.
Aron z Szoszy tak opowiada o placyku aktorce Betty Słonim, która przyjechała do Warszawy z Ameryki w 1930 roku:
Jeszcze dalej znajdowało się miejsce zwane Pletzł. Na otwartej przestrzeni gromadzili się tu Żydzi, by gadać o interesach, przekomarzać się i szukać znajomych. Zwykle też kręciły się tu prostytutki. Nawet niewprawne oko potrafiło wyłowić z tłumu postacie drobnych złodziejaszków, którzy w porozrywanych kapotach i czapkach nasuniętych na oczy kręcili się między ludźmi. Za moich czasów władał nimi Ślepy Icek, zarządca kilku burdeli i znany nożownik. Nie pamiętam już dobrze, pod dwunastką czy trzynastką, mieszkała gruba Rajcełe, kobieta o wadze przekraczającej sto pięćdziesiąt kilo. Opowiadano całe historie o tym, jak robiła interesy z pewnym handlarzem żywym towarem, który wywoził dziewczęta z Krochmalnej do Buenos Aires. Podstawowym zajęciem Rajcełe było stręczycielstwo wśród miejscowych służących i pokojówek. Pletzł słynął także z najróżniejszego hazardu. Nawet dzieci ciągnęły tu za dwa grosze losy z worka. Na miejscowej loterii można było wygrać policyjny gwizdek, ciastko w czekoladowej polewie, pióro z widokiem Krakowa oraz lalkę, która sama siadała i mówiła „mama”.
Kamienicę przy Krochmalnej 13 i rozciągający się obok niej „Pletzł” odnajdziemy we wspomnieniach Bronisława Moszkowicza. Podczas pierwszej wojny światowej, za niemieckiej okupacji, jego rodzice wraz z gromadką dzieci zmuszeni byli opuścić poprzednie mieszkanie i przenieść się na Krochmalną. Ta przeprowadzka znamionowała materialną degradację rodziny. Krochmalna była bowiem siedliskiem nędzy, a placyk matecznikiem przestępczego półświatka:
Zamieszkaliśmy w bardzo nędznym mieszkaniu na ulicy Krochmalnej 13, gdzie przybyła jeszcze jedna gęba do karmienia: urodziło się szóste dziecko, chłopak Srul zwany Srulikiem. Na skutek niedojadania nie mógł stanąć na nóżkach do końca drugiego roku życia, posuwając się na siedząco. Do tego jeszcze miał angielską chorobę [krzywicę – J.L.]. Mieszkaliśmy więc na tym odcinku Krochmalnej przy tak zwanym „plec” (placyk) w gęstwinie największej nędzy oraz elementu przestępczego w Warszawie. A znaleźliśmy się tam, bo tam mieszkała siostra i brat Ojca. Pomogli nam tam się dostać, gdy groziła eksmisja z „luksusowego” mieszkania w oficynie na Bazarze Ulrycha [okolice placu Grzybowskiego – J.L.]. Od nowego lokatora, któremu właśnie zależało na mieszkaniu na bazarze, Ojciec dostał jakieś odstępne i to uratowało nas od znalezienia się dosłownie na ulicy. W tym zaułku nędzy, rozpaczy i przestępstwa nie można było liczyć na jakieś dochody z szewstwa. Było zupełnie beznadziejnie. Mieliśmy jeszcze lichtarze mosiężne i zastawiono je u… siostry Ojca, która była dość zamożna. Dochody czerpała z herbaciarni, a klientelą była uboga ludność kupująca herbatę bez cukru, z cukrem i niekiedy zabieloną nieco mlekiem. Herbaciarnia miała na zapleczu wielki kocioł, w którym kipiała ciągle woda. To było po jednej stronie bramy na Krochmalnej 11, a po drugiej stronie bramy prowadziła sklep z opałem. Mąż Cioci nie zajmował się interesami, był chasydem, jeździł do swego rabina i studiował Torę. Szyderstwem losu było to, że ich najstarsza córka była zawodową prostytutką. W światku na placyku nie było to żadną sensacją. Ciotka próbowała ją namówić do powrotu na uczciwą drogę. Niekiedy jej się to udawało, ale na krótko.
Do kamienicy przy Krochmalnej 13 przyjdzie nam jeszcze powrócić. Związane są z nią mroczne wydarzenia z czasów getta. Natomiast na Krochmalnej pod numerem 11 w warszawskiej księdze adresowej na rok 1920 rzeczywiście odnotowana jest herbaciarnia Jankiela Dutkiewicza. Być może wspomniany w wykazie właściciel herbaciarni to mąż ciotki autora wspomnień.
Na Krochmalnej synagogi sąsiadowały z domami publicznymi, chasydzi mijali się na chodniku ze złodziejami. Była to ulica kontrastów w pełnym tego słowa znaczeniu. Spojrzenia jednych jej mieszkańców pałały ogniem Tory, ze wzroku innych – jak mówiono – wyzierał szatan. Singer prowadzi nas po Krochmalnej w tomie wspomnień Miłość i wygnanie:
Na naszej ulicy były synagogi, domy modlitwy i chasydzkie domy nauki, w których Żydzi modlili się, studiowali Torę i służyli Bogu, lecz znajdowały się tam również gospody, domy publiczne oraz melina złodziei, sutenerów i prostytutek. Na ulicy mieszkała kobieta, o której mówiono, że wystarczy, by spojrzała na dziecko, a natychmiast rzuca na nie zły urok. Znałem ją. W czarnych oczach płonął szalejący ogień. Mówiono, że trzech spośród jej mężów zmarło, a dwóch się z nią rozwiodło. Potrafiła uderzyć dziecko, którego nie znała, zedrzeć mu z głowy czapkę albo je opluć. Co trzecim słowem, jakie wypowiadała, było przekleństwo. Nosiła własne włosy zamiast peruki, lecz nie były to włosy, ale jakiś kołtun zmierzwionych kosmyków i splotów. Krzywo osadzone oczy i szerokie nozdrza przywodziły na myśl buldoga. Miała grube wargi i długie, sczerniałe zęby, zakończone ostro jak gwoździe. Moja matka mówiła, że z oczu wyziera jej Szatan. Była rzekomo dostawczynią służby domowej, lecz mówiono, że nakłania wiejskie dziewczęta do prostytucji i sprzedaje niektóre z nich handlarzom żywym towarem w wielkim zamorskim mieście – Buenos Aires.
Edward J. Bristow, historyk z Yale University, opublikował studium o zorganizowanej prostytucji i handlu kobietami wśród żydowskiej diaspory Europy w latach 1870–1939. Z jego obliczeń wynika, że w 1889 roku w Warszawie zarejestrowano 19 legalnych domów publicznych, z których 16 prowadzili Żydzi. Handel kobietami rozwijał się wówczas prężnie. Dziewczęta porywano i sprzedawano przede wszystkim do Brazylii i Argentyny. W okresie 1889–1913 w samym tylko Buenos Aires zarejestrowano 4248 żydowskich prostytutek. Dane obejmują wyłącznie prostytutki posiadające licencję. Stręczycielstwem zajmowali się polscy i rosyjscy Żydzi, którzy zorganizowali w latach osiemdziesiątych XIX wieku Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Cwi Migdal (wieża Jelenia), mające charakter organizacji mafijnej i kontrolujące seksualne podziemie Buenos Aires. Nic dziwnego zatem, że nasycona egzotycznym blaskiem nazwa Buenos Aires na Krochmalnej kojarzyła się z mrocznym procederem sprzedawania dziewcząt do argentyńskich domów publicznych. Warto dodać, że pod koniec lat dwudziestych XX wieku na żądanie konsula polskiego w Argentynie usunięto z nazwy organizacji przymiotnik „warszawskie”.
Jako mały chłopiec Izaak często spotykał prostytutki na ulicy. Taki oto obrazek znajdujemy w jednym z opowiadań Urzędu mojego ojca:
Ulica Krochmalna pełna była domów o złej reputacji. W jidysz nazywano je „małymi domami”, choć ludzie z ulicy mieszkali w suterenach, których okna mieściły się pod wejściowymi schodami. Mężczyźni, którzy prowadzili te miejsca, musieli wślizgiwać się do nich przez ciemne, jaskiniowe korytarze. Na podwórzu wystawali złodzieje i alfonsi. Nawet wtedy wiedziałem o istnieniu prostytutek i o tym, że nie można mi na nie patrzeć, ponieważ jedno spojrzenie mogłoby mnie uczynić nieczystym. Jednak nie zastanawiałem się zbytnio, kim były lub czym się zajmowały.
Widziałem, jak wystawały często przy bramach lub na rynku, z policzkami zaróżowionymi i tuszem na rzęsach, ubrane w kwieciste szale i czerwone lub niebieskie buty. Od czasu do czasu któraś z nich paliła papierosa.
Kiedy przechodziłem obok, obrzucały mnie wyzwiskami:
– Co tam, ciołku! Podstępny, mały Żydku! Ej, ty, matołku!
Lecz kiedy od czasu do czasu dostawałem od którejś z nich kawałek czekolady, dawałem nogi za pas i wyrzucałem ją do rynsztoka. Wiedziałem, że cokolwiek dotknęły, było skalane.
W maju