znieść utożsamiania ich z alfonsami, prostytutkami, lichwiarzami, właścicielami domów publicznych, złodziejami i postanowili – wobec skorumpowania policji i jej współpracy ze światem przestępczym – wziąć sprawy w swoje ręce, uciekając się do drastycznych środków”.
U Singera w powieści Szosza spotykamy echo słynnego „pogromu alfonsów”:
Baszełe pamiętała jeszcze czasy, kiedy krążące wieczorami bandy atakowały młode pary i żądały od nich okupu, a ci, którzy nie chcieli zapłacić, mieli ciężkie życie przez długie tygodnie. To wszystko zmieniło się podobno od rewolucji, kiedy młodzi socjaliści utworzyli własną policję i rozprawili się ostatecznie z szajkami, stręczycielstwem i konfidentami. Ci, którzy wcześniej bili, sami dostawali tęgie lanie. Rozbito też większość burdeli i porozpędzano prostytutki. Burdele i złodzieje wrócili na Krochmalną, ale grandziarze i szantażyści zniknęli na zawsze.
Dwa zdjęcia ukazują wnętrza mieszkań przy ulicy Krochmalnej. Wykonał je Alter Kacyzne (ur. 1885), mocno związany z życiem kulturalnym warszawskich Żydów w okresie międzywojennym. Poeta, dramaturg, eseista, dziennikarz, a także znakomity fotograf, dokumentujący życie polskich Żydów. Po wybuchu wojny Kacyzne znalazł się na Wschodzie. W 1941 roku został zamordowany przez miejscową ludność w okolicach Tarnopola. Jego żona Khana zginęła w obozie zagłady w Bełżcu. Córka Sulamita przeżyła na „aryjskich papierach”.
Fot. YIVO Institute for Jewish Research
Na Krochmalnej toczyło się zwyczajne życie w całej pełni i intensywności, a także trywialności. W powieści Dwór Singer tak je opisywał:
Na Krochmalnej panował huk i zgiełk. Przez otwarte drzwi wylewano pomyje, brudy płynęły wypełnionymi rynsztokami. Ktoś otworzył okno i wyrzucił śmieci. Na tej ulicy znajdowało się wiele piekarń, z kominów wydobywały się kłęby dymu. Stajnie przyciągały roje much. Ulica pulsowała życiem. Szewcy na zydlach reperowali obuwie przed drzwiami warsztatów. Kobiety kołysząc niemowlęta siedziały na stołkach i schodkach domów. Banda uliczników szła za niemową, wołając chórem: „Bałwan!”. Żony kłóciły się z mężami, a sąsiedzi usiłowali ich godzić. Azriel torował sobie drogę w kierunku ruin koszar Mirowskich. Koszary, chociaż powinny zostać do cna wyburzone jako relikt dawnych polskich rządów, nieoczekiwanie stały się miejscem postoju niezliczonych chłopskich wozów, dwukołowych beczek do rozwożenia piwa i dorożek; dzielnica ta bowiem stanowiła jeden wielki targ owoców, warzyw i mięsa.
Mieszkanie Singerów przy Krochmalnej 10 mieściło się na pierwszym piętrze od frontu. Miało balkon. Na tym balkonie przesiadywał mały Izaak i patrzył. Chłonął świat rozciągający się wokół. Bruki i sunących w dole przechodniów, okna kamienic, dachy i niebo. Widziana z balkonu pierwszego piętra, Krochmalna jawiła się jako oś wszechświata. W Miłości i wygnaniu wspomina:
Wyszedłem na balkon – chłopiec o bladej twarzy, niebieskich oczach i z rudymi pejsami – i próbowałem myśleć o świecie. Rozmyślałem, obserwując jednocześnie, co dzieje się na ulicy w dole. Przechodnie byli równie podzieleni w swych poglądach i postawach, jak dzieci w naszym domu. Przechodził oto brodaty Żyd z pejsami, w kapeluszu podbitym futrem i atłasowym chałacie – zapewne jakiś zapóźniony chasyd po nabożeństwie – a po chwili nadszedł nowocześnie ubrany dandys w żółtych butach, słomkowym kapeluszu, z ogolonym zarostem i papierosem w ustach. Otwarcie palił w szabat, demonstrując swą niewiarę w Torę. Teraz przechodziła pobożna młoda mężatka w czepku na ogolonej głowie, a tuż za nią szła dziewczyna z wyróżowanymi policzkami, jakimś niebieskim cieniem na powiekach i w bluzce z krótkimi rękawami, które ukazywały jej nagie ramiona. Przystanęła, żeby porozmawiać z ulicznymi próżniakami, i nawet całowała się z nimi. Miała torebkę, mimo że było to zabronione w szabat. Kilka lat wcześniej tacy chłopcy i dziewczęta usiłowali rozpętać rewolucję i obalić cara. Rzucali bomby i zastrzelili sklepikarza na ulicy Krochmalnej za to, iż rzekomo był burżujem. Niektórych spośród rebeliantów powieszono, inni siedzieli w więzieniu albo zostali zesłani na Sybir. Tłum ten naśmiewał się z mego ojca i jego pobożności. Przepowiadali, że po rewolucji nie będzie już synagog ani domów nauki i nazywali wszystkich chasydów fanatykami. Inni młodzi mężczyźni i kobiety na naszej ulicy uważali, że Żydzi nie powinni czekać na Mesjasza, lecz sami zbudować kraj Izraela, który nazywali Palestyną. Stwierdzali, że wszystkie narody mają swoje kraje i że Żydzi, którzy również są narodem, potrzebują własnego skrawka ziemi. Mesjasz nigdy nie przyjedzie na swoim osiołku. Ich przywódca, doktor Herzl, zmarł w roku, w którym się urodziłem. Na naszej ulicy mieszkali również złodzieje, bandyci, sutenerzy, prostytutki i paserzy, skupujący skradzione przedmioty. Prawdę powiedziawszy, również nie wszyscy chasydzi byli takimi znowu uczciwymi ludźmi. O niektórych z nich wiadomo było, że są oszustami. Bankrutowali co parę miesięcy i zwracali producentom towar za połowę albo trzecią część wartości.
Stałem na balkonie w atłasowym chałacie i aksamitnym kapeluszu, rozglądałem się wokoło. Jak rozległy był ten świat, jak bogaty w różnego rodzaju dziwne wydarzenia! Jakże wysoko wznosiło się niebo nad dachami domów! A jak głęboko sięgała ziemia pod płytami chodnika! I skąd brała się miłość między mężczyzną i kobietą? Gdzie był Bóg, o którym się nieustannie mówiło w naszym domu? Byłem zdumiony, zachwycony, przejęty. Czułem, że muszę rozwiązać tę zagadkę, muszę pojąć to wszystko sam, własnym rozumem.
Aron, porte-parole Singera, prowadzi amerykańską aktorkę Betty, dla której pisze sztukę teatralną, na spacer. Wychodzą z hotelu Bristol na Krakowskim Przedmieściu. Idą na Krochmalną. Jest wiosna 1930 roku.
– Zawsze opowiadałeś mi tyle o Krochmalnej. Dlaczego nigdy tam nie pójdziemy? – spytała. Nie odpowiedziałem od razu. – Ta ulica na zawsze związana będzie z moim dzieciństwem. Ty nie zobaczysz tam nic poza ruderami i cuchnącymi rynsztokami.
– Nie szkodzi. Chcę je zobaczyć. Możemy jechać taksówką.
– To nie tak daleko. Zupełnie nie mogę uwierzyć… Wyobraź sobie, że nie byłem na Krochmalnej od czasu, kiedy wyjechaliśmy stamtąd w 1917.
– Którędy pójdziemy?
– Nie wiem… – uśmiechnąłem się.
Mogliśmy pójść Żelazną, ale wolałem przespacerować się dłuższą drogą i wybrałem Leszno, by przez plac Bankowy dotrzeć w pobliże Ogrodu Saskiego. Na placu Bankowym przystanęliśmy na chwilę. (…) Pobliska ulica Żabia zasiedlona była nadal przez kapeluszników. W rzędach sklepowych witryn widniały na przemian nowoczesne kapelusze, noszone przez warszawskie dziewczęta, to znów staromodne nakrycia głowy z woalkami, siateczkami i strusimi piórami. Czasami kapelusze przyozdobione były wisienkami z drewna lub miniaturowymi winogronami. Niektóre sklepy wystawiały wykończone krepą kapelusze dla kobiet w żałobie. Zza ogrodzenia Ogrodu Saskiego kasztany prószyły wiosennym kwieciem.
Na placu Żelaznej Bramy stały ławki, na których przechodnie wygrzewali się teraz w słońcu. Mój Boże, ten spacer obudził we mnie entuzjazm małego chłopca! Przystanęliśmy na chwilę przed budynkiem, zwanym Wiedeńskim Ratuszem [pałac Lubomirskich – J.L.]. Zamożne rodziny warszawskie wyprawiały tu często wesela swoich córek. W cieniu długiej kolumnady przekupki sprzedawały jak dawniej chustki, galanterię i bieliznę, a nawet skrawki aksamitu i jedwabiu. Gdy weszliśmy na Gnojną, w nozdrza uderzył mi znajomy zapach cebulowej zupy, oliwy oraz końskiego nawozu. Teraz już w najbliższym sąsiedztwie znajdował się znany z dzieciństwa cheder, jeszywa i chasydzkie domy modlitwy, w których uczyłem się Tory.
Dotarliśmy