jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz. Konwoje z Anglii i Francji ustaną całkowicie, chociaż i tak zaopatrzenie płynęło wąską strużką. Rejsy naokoło, przez Morze Śródziemne i Czarne do Konstancy w Rumunii, wydłużą czas dostaw. W dodatku ten szlak funkcjonowałby tylko dopóty, dopóki Sowieci nie zdecydowaliby się zablokować czarnomorskich portów, co przyszłoby im zdecydowanie łatwiej niż na Bałtyku.
Zwykłe porównanie sił nic tu nie dawało. Obecnie wszelkie atuty były po ich stronie. Chciałoby się powiedzieć, że w tej konkretnej sytuacji trzymali Rosjan za gardło. Niemniej jak już przeciwnicy przystąpią do działania i z uporem zaczną przebijać się w kierunku zachodnim, dysproporcja sił będzie wyraźnie widoczna.
Adiutant delikatnie zapukał do drzwi.
– Tak?
– Jest pan proszony na dół.
– Już idę.
Szybciej, niż zamierzał, zbiegł po schodach. Sala projekcyjna na parterze jeszcze świeciła pustkami. Przynajmniej tak się zdawało generałowi.
– Nie wiedziałem, że pan jest w Warszawie.
Kontradmirał Jerzy Świrski, szef Kierownictwa Marynarki Wojennej, sztywno odkłonił się Pełczyńskiemu.
– To panu zawdzięczam ten pokaz?
– Poniekąd – wymijająco odparł szef II Oddziału. – Pan nie jest ciekaw, co też szykują nasi przyjaciele? – dodał złośliwie.
Świrski, pięćdziesięcioletni mężczyzna o nijakiej twarzy, jakby nie zauważył przytyku. Najzwyczajniej w świecie usiadł w pierwszym rzędzie foteli i założył nogę na nogę.
Pełczyński stanął przed wyborem – szybki papieros czy towarzystwo mrukliwego kontradmirała.
Wyjrzał na korytarz. Dylemat rozwiązał się sam, bo od strony głównego holu zbliżał się marszałek Śmigły-Rydz w towarzystwie gwardii przybocznej – szefa sztabu generała Wacława Stachiewicza i jego zastępcy, pułkownika Józefa Jaklicza.
– Zawsze pierwszy – powiedział naczelny wódz przy powitaniu.
– Tym razem jednak nie.
Na widok Śmigłego Świrski wstał, wyprężył sylwetkę, lecz nic nie powiedział.
– Właśnie chciałem po pana posłać.
– W takim razie zaczynamy – Stachiewicz zamknął drzwi i pstryknął palcami.
Przygasły światła, a projektor rozpoczął pracę. Zaczęło się jak zwykle – cyfry odliczające czas do rozpoczęcia filmu, puste klatki i w końcu to, o co chodziło.
– Nasi technicy zmontowali całość z nagrań pochodzących z dwóch kamer – wyjaśnił operator. – Panowie zobaczą końcowy efekt.
Pełczyński, zamiast wygodnie rozwalić się w fotelu jak Stachiewicz czy zachować powściągliwy umiar jak Śmigły, najchętniej przyłożyłby nos do samego ekranu, analizując każdy szczegół.
Z początku wszystko drgało, nie pozwalając dojrzeć detali. Tu ziemia, tu morze, a tu niebo – wszystko w najróżniejszych odcieniach szarości. Obraz ustabilizował się dopiero po dłuższej chwili. Wyświetlany pod kątem, dawał znakomitą perspektywę. Na dole ujście Newy widziane na wschód. Na wodzie w większości sama drobnica. Głowy nie da, ale dwadzieścia kilometrów dalej rozpościerał się Leningrad. Po chwili to samo, tylko z drugiej strony. Ten materiał zdecydowanie nadawał się do szczegółowego zbadania.
Uwagę zwracały pancerniki „Marat” i „Oktiabrskaja Rewolucja” zacumowane przy pirsach. Oba jeszcze sprzed poprzedniej wojny. Coś tam przy nich robiono – próbowano modernizować, ale ponoć bez większego efektu. Co innego krążownik „Kirow”. Ten był znacznie nowszy, bo wybudowany w 1938 roku. Dziewięć dział kalibru 180 mm przedstawiało pokaźną siłę ognia. Również duże niszczyciele „Leningrad” i „Mińsk” nie odstawały tak bardzo od „Groma”. Siły lekkie z tego, co wiedział Pełczyński, to niszczyciele typu Gniewnyj oraz typu Nowik. Tych jednostek zupełnie nie potrafił wskazać, ale już widział dyskusję, gdy specjaliści dorwą się w końcu do filmu. Równie niewiele wiedział o sowieckich okrętach podwodnych, oprócz tego, że było ich dużo. Znacznie więcej, niż mogli wystawić oni. Szacunki mówiły o jakiejś czterdziestce, i to na samym Bałtyku. Ogólnie we wszystkich flotach pełniło służbę sto sześćdziesiąt pięć okrętów wszystkich typów i rodzajów – od małych przybrzeżnych M, po typ L jak Leniniec – lub, jak kto woli, po typ SZCZ jak Szczuka i pełnomorskie K i B.
Wartość tej całej zbieraniny określano różnie, w zależności od tego, kto sporządzał konkretną analizę: od mało przydatnej po w pełni sprawną siłę bojową.
Obejrzeli jeszcze raz to samo, z tym że widok zabudowań wyspy Kotlin był tym razem dużo wyraźniejszy. Baza aż kipiała od ludzi i sprzętu, co nikomu nie poprawiło humoru. W końcu szarość na ekranie obwieściła koniec projekcji. Zapalono światła.
– Co panowie o tym myślą? – pierwszy przerwał ciszę marszałek.
– Moim zdaniem zagrożenie z tej strony jest przesadzone – obwieścił Stachiewicz.
– Jest pan pewien? – zapytał Śmigły.
– To czysta dezinformacja. Chcą odwrócić naszą uwagę od naprawdę ważnego terenu, a ten, jak wiemy, znajduje się w pasie działania Armii „Podole” i „Wołyń”.
– Pan się zgadza z tą opinią? – naczelny wódz popatrzył na Świrskiego.
– Flota wykonuje zadania zgodnie z założonym planem – odparł, jakby czytał z kartki.
– Co jeszcze nie zwalnia z obowiązku myślenia – dorzucił swoje Pełczyński.
– Panie generale, wypraszam sobie.
– Panowie… – Śmigły podniósł głos o oktawę. – Mamy podjąć decyzję, co z tym zrobić, a nie kto ma rację.
– Materiał, jaki obejrzeliśmy, należy poddać obróbce. Sam nie czuję się upoważniony do wysuwania daleko idących wniosków, które powinny zależeć od opinii fachowców – szef sztabu wymownie spojrzał na szefa wywiadu.
– Akurat z tym jestem w stanie się zgodzić. Brakuje nam doświadczenia.
– Właśnie. Widzieliśmy same jednostki bojowe. Do próby wyjścia z Kronsztadu to wystarczy. Panowie zgadzają się ze mną? – Stachiewicz przerwał wywód, ale nikt nie powiedział ani słowa. – Nie widzieliśmy za to motorowców z desantem ani tym bardziej próby ich załadowania. Nic z tych rzeczy. Zwykły ruch w porcie, że tak powiem.
– Zapytam wprost – Śmigły oparł podbródek na pięściach. – Czy nasze szlaki żeglugowe są zagrożone? Panowie wiedzą, że przez Sund idą kolejne transportowce i nie chciałbym zostać zaskoczony informacją o ich powrocie.
– Z całą mocą mogę stwierdzić, że na obecnym etapie nasze interesy na morzu nie są zagrożone – odparł szef Kierownictwa Marynarki Wojennej. – Mniej więcej od wysokości Kolbergu staramy się tworzyć pas ochronny. Na razie zdaje egzamin.
– Jeżeli mogę zapytać, co to za siły?
– „Wicher” i „Grom”, a na podejściach do niemieckiej bazy w Swinemünde „Orzeł”.
– Czy to nie zbyt ryzykowne?
– Komandor Kłoczkowski jest doskonałym dowódcą.
– Nie o to pytałem.
– Panie