jak wczoraj, wzięła swoje proszki, a wtedy zazwyczaj budzi się dopiero rano, ale coś mówi Pawełkowi, że tym razem może się pomylić.
– Jak to co? Tam są skarby! Ska-rby! – Tidinek podkreśla głośno, uzupełniając ostatnie, piąte ramię piętogramu drobnym, włochatym ciałkiem.
Wstaje z kolan i patrzy na swoje dzieło. Dwa nietoperze wyplątały skrzydła z pętającego je sznurka i wierzgają teraz, nabite na patykach. Tadanek marszczy się, bo lubi zwierzęta, nawet takie okropne wampiry, co to wkręcają się we włosy i wysysają ludziom krew. Nie chce patrzeć na te męczarnie. Podchodzi i ciężką nogą miażdży główki niedobitków. Cichnie pisk i teraz tylko wiatr, hulający w osamotnionej wieży, wypełnia groźbami świat chłopców. Pawełek pociąga nosem. Czuje się zły, niedobry. Nie tak to sobie wyobrażał, to miała być zabawa.
– Ej, chłopaki, co jest?! – mówi Tidinek. – To tylko zabawa!
Ale w tym momencie gdzieś obok uderza piorun i błysk wlewa się do kościoła przez wybite okna i wielkie drewniane drzwi, otwarte nagle wichurą. Jedno ich skrzydło z takim impetem wali o ścianę, że spada z niej kropielnica, z brzękiem grubej blachy uderzając o posadzkę, i toczy się w stronę piętogramu. Ląduje w końcu w zapadlisku, tłumiąc hałasem jęki Pawełka.
– To dobry znak! – krzyczy Tidinek, wznosząc ręce ku sklepieniu. – Zaczęło się!
Potem wydarzenia toczą się szybko i Pawełek wiele z nich nie pamięta. Albo nie chce zapamiętać. Najpierw chyba uderza kolejny piorun, i tym razem prosto w kościół, bo huk pojawia się razem ze światłem. Tidinek staje w centrum piętogramu i z uniesionymi rękami zaczyna mówić w jakimś obcym języku. Głośno, ochryple charczy, a potem zaczyna piszczeć jak dziewczyna.
– Khhhiii! Khhhaaa! Iiijjja! Iiijjja! Jami jama do! Doji na madi maaadi, gore doji na!
Tadanek kuli się przed błyskami i hukami, ale po chwili wybucha histerycznym śmiechem i pokazuje ręką w stronę częściowo oberwanego balkonu, gdzie były organy. Z dziurawego dachu leci woda i fragmenty dachówek. Światło błyskawic ślizga się po strugach deszczu. Pawełek, mokry i przerażony, nie może oderwać wzroku od prężącego się Tidinka.
– Raga mhara doji! Doji na! Doji naaa!!!
Pawełka ciągnie w stronę piętogramu. Robi dwa kroki w kierunku Tidinka, napiętego teraz jak struna, unoszącego się na czubkach palców. Ale wtedy łapie go za rękę Tadanek.
– Stój! Patrz!
Chłopcy podnoszą głowy i przez chwilę wydaje się, że niepotrzebnie. W tym momencie rozbłysk oświetla wnętrze kościoła i ich oczom ukazuje się wielka postać na balkonie. Garbata, ze skrzydłami! Pawełek drży i piszczy. Mają swoje zaświaty! Swoje skarby! Przecież to…
– Diabeł… – szepcze Pawełek, gdy garbus rusza w stronę schodów.
Ucho piecze, a z naderwanego kącika prowadzi ścieżka zaschniętej krwi. Pawełek szoruje podłogę w salce katechetycznej, na kolanach, szczotką ryżową. Tidinka i Tadanka z nim nie ma, oczywiście. Jak zawsze im się upiekło. Zanim pan Gruca w swojej rozwianej pałatce przeciwdeszczowej zszedł po schodach z balkonu w kościele, Pawełek został sam. Tidinek i Tadanek się ulotnili, zostawiając przyjaciela z całym tym bałaganem piętogramu i krwistego rytuału. To dobrze, że wielki zgarbiony kościelny dał się ubłagać i nie zaprowadził Pawełka od razu do mamy, tylko nakazał mu w ramach kary sprzątnąć piętogram i wyszorować podłogę w salce. Więc Pawełek, płacząc i sycząc z bólu, bo okaleczone od szczotki palce szczypią, gdy zanurza je w wiadrze z wodą z proszkiem, szoruje zielone deski, jedna po drugiej.
Teraz zostaje mu już tylko jedna, przy drzwiach, w których staje właśnie pan Gruca.
– Przepraszam za to ucho, nie powinienem cię tak szarpać. Byłem bardzo zły i wystraszony – mówi i wyciąga w stronę Pawełka jabłko. To jedna ze słynnych koszteli z parafialnego sadu, których pilnuje przed chłopcami jak oka w głowie. – To dla ciebie. Ładnie się uwinąłeś i napracowałeś.
Kładzie owoc na parapecie w ganku. Pawełek kiwa głową i zabiera się za ostatnią deskę. Jest rozżalony na siebie, że wziął udział w tej zabawie, na Tidinka i Tadanka, że ją wymyślili, a potem go zostawili, i na mamę, bo nie pozwala mu zapraszać kolegów do siebie. Gdyby bawili się w domu, to wszystko by się nie wydarzyło.
– A właściwie to co ty chciałeś zrobić? Wiesz co to za znak, ta gwiazda?
Pawełek przeczy szybko ruchem głowy, bo nie chce wiedzieć. Chce zapomnieć o całym zdarzeniu. Wstydzi się. Wyciera szmatą ostatnią deskę i wstaje, prostując obolałe kolana. Pan Gruca siada na stołku i przyciąga go za rękę do siebie. Poprawia mu grzywkę i patrzy w oczy. Jest ogromny, jego dłoń jest ciężka, ale ciepła i kiedy gładzi policzek Pawełka, ścierając z niego łzy, zaskakuje chłopca swoją delikatnością.
– To niebezpieczny znak – mówi kościelny. – Znak samego Szatana, Diabła. Mogłeś go tu przywołać, wiesz? Dobrze, że przyszedłem w porę. Więcej tak nie rób, dobrze?
Pan Gruca sadza go sobie na kolanach. Uda ma szerokie jak oparcie kanapy u Pawełka w domu. Głaszcze go po ramieniu.
– Nie powiem twojej mamie. – Kładzie Pawełkowi rękę na kolanie i delikatnym ruchem prostuje nogawkę. – Ale musisz przychodzić tutaj raz w miesiącu i szorować podłogę, dobrze?
Pawełek patrzy na wielką dłoń leżącą na jego nodze powyżej kolana, czuje ciepłe palce czule gładzące go po szyi. Przypomina mu się mechanik, silny i wesoły. Bardzo mu brakuje taty. Kiwa głową i zsuwa się z kolan Grucy.
– Już bym poszedł.
Kościelny wzdycha i podaje mu jabłko.
– Idź, idź. Tylko pamiętaj.
Pawełek wybiega z salki. Nie lubi siebie. Nie umie ocenić tej myśli, ale kiedy wyobraża sobie mamusię, jak miota się po domu, słyszy w głowie jedno: „Żeby umarła! Żeby umarła!”.
Kilkanaście dni później, dokładnie trzynaście, bo trzynaście to ważna liczba, jak mówi Tidinek, idą na miejsce ich „zbrodni”. Wszystko jest sprzątnięte, a ze szczelin wyznaczających ramiona piętogramu wyrastają pierwsze pędy jakiejś rośliny o bladych liściach i sinych czepliwych pędach.
– Łeee, tyle roboty na nic! – narzeka Tadanek i gryzie pączek oblepiony papierem. Siada na przewróconej ławce, ruchem ręki przywołując Pawełka rozglądającego się niepewnie po kościele.
– Chcesz gryza? – woła, a jego głos odbija się od sklepienia i spada na nich dźwięcznym echem.
Pawełek chowa głowę w ramionach. Biegnie do Tadanka, niech tylko nie krzyczy. Tidinek kuca w piętogramie i unosi z posadzki różne rzeczy, ogląda, wącha, rozciera między palcami, jakby czegoś szukał, czegoś konkretnego. Wreszcie wstaje, podchodzi do Pawełka i łapie go za ramiona. Patrzy mu w oczy z tym swoim uśmiechem, od którego Pawełkowi zawsze bije szybciej serce. To uśmiech-obietnica, to uśmiech-nadzieja, to uśmiech-zwiastun cudu.
– Udało się! Pawełku, udało się! – entuzjastycznie szepcze Tidinek i wyrywa resztkę pączka z rąk bliźniaka, który patrzy na swoje puste palce, jakby zobaczył ducha.
Tidinek wpycha sobie do buzi pączek, łapie za ręce Pawełka i zaczyna z nim tańczyć w kółko.
– Udało se!!! – krzyczy z odrzuconą do tyłu głową. – Udało se nam!!!
Okruchy pączka pryskają mu z buzi jak fajerwerki.
III. Koszmar
W pokoju