Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy
przytakuje.
– Ale w Norymberdze popisał się znakomicie. Wspaniale wcielał w życie zastosowanie czarnej tkaniny – kiedy otwierała się zapadnia i ciało z pętlą na szyi waliło się w dół, nikt nie powinien widzieć ostatnich sekund agonii skazańców. A mój ojciec właśnie uderzył skronią w skraj otworu zapadni, kiedy leciał tam, do piekła, ze sznurem na szyi…
– A dlaczego pan powiedział „groteska”?
– No, dlatego, że kat, tracący sam siebie – to groteska.
– A syn, pijący za kata ojca – to nie groteska?
– W mniejszym stopniu – niechętnie odrzekł Niklas.
„Groteska” to ulubione wyrażenie Niklasa Franka. Użył go także w czasie poprzednich zdjęć w swoim domu, w Schleswigu-Holsteinie. Używa go i teraz. Stale. Groteska. Wszystko na świecie – to dla niego groteska. Zabawne słówko, którym obraca jak landrynkę w ustach. A najzabawniejsze jest to, że właśnie to słówko, jak rozumiem, otrzymał w spadku po ojcu. To tylko mój domysł, niemniej pozwolę sobie przytoczyć cytat z Dziennika norymberskiego Gustave’a Gilberta – amerykańskiego psychologa, który rozmawiał praktycznie ze wszystkimi bonzami nazistowskimi podczas procesu norymberskiego. I właśnie do niego Hans Frank, ojciec Niklasa, skierował te oto słowa: „Groteska i tyle! Tu zgromadzeni zostali ci, którzy dążyli do wyrwania dla siebie największej władzy nad krajem, i teraz każdy jest w swojej celi – cztery ściany i węzeł sanitarny – i w nich wyczekują procesu, jak pospolici przestępcy”13.
Bez dwóch zdań, „groteskę” Niklas przejął od ojca.
– To jego słowo – mówię raptem głośno.
– Czyje? – nie rozumie Frank.
– Groteska – to słówko pana ojca.
– A ty… – Frank patrzy na mnie dziwnie i znowu nie mogę pojąć, czy z aprobatą, czy nie. – Ty skąd to wiesz?
– No… to prosta sprawa – kłamię. – Metoda dedukcyjna. Pan zabrał mu to słowo, tak samo, jak przywłaszczył sobie jego śmierć, tak samo, jak chciał przywłaszczyć sobie matkę.
– Dość! – unosi się Niklas. I dodaje, odrobinę łagodniej: – Dość. Zrozumiałem.
– Należałoby iść spać – oznajmiam Frankowi i Siergiejowi, popijając łyk ciepłego wiśniowego soku.
– No-no – rzuca Eisenstein.
– No tak – niechętnie zgadza się Frank, ale rozkładając się na fotelu całym ciałem daje do zrozumienia, że wolałby zostać.
– Panie Frank, a czy mogę zadać jedno pytanie w kontekście „groteski”?
– Rozumie się – Niklas znowu przeciera okulary chusteczką do nosa. – Pytaj.
– Czy mogę zakładać, że syn, który nienawidzi swojego ojca i gardzi nim, pije na cześć jego kata i niszczy go w swoich książkach, w istocie po prostu kocha go, choć nieco perwersyjnie, po swojemu?
Frank przeciera okulary, całą swoją osobą dowodząc, że jest to zajęcie o zasadniczej wadze. Nakłada je na nos i patrzy na mnie:
– Większego. Głupstwa. Ja. W. Życiu. Nie. Słyszałem.
– Proszę mi wybaczyć, musiałam zapytać.
– Już odpowiedziałem.
– Ale tak mogłoby się jednak okazać… – tu zaczynam się złościć.
– Nie. – Frank wzrusza ramionami. – To jest wniosek błędny.
– To jest odczucie.
– Nazywaj to, jak chcesz.
Rozbawiła mnie tak ostra, niemal agresywna riposta Niklasa na moje przypuszczenie. Wreszcie mamy jakąś nową reakcję!
– No dobrze, idę spać, dobranoc. – Całuję moich kompanów w kłujące policzki i idę do siebie po schodach, omijając windę. I myślę o tym, że Frank-syn, choćby nie wiem jak chciał to ukryć, żywi wobec ojca niezwykłe uczucia. To niewątpliwe. Nienawiść – ta jest jakby już za bardzo na wierzchu, nazbyt spektakularna. Ale odwróćmy sprawę. Przypuśćmy, że syn lży ojca ostatnimi słowami po to, by opinia publiczna stanęła po stronie zabójcy sześciu milionów ludzi i nie wprost, lecz jakby okrężną drogą, ujęła się za jego ojcem. Czyli w swojej bluźnierczej agresji prowokuje ludzi, by odsuwali na bok moralność globalną (Hansa Franka jako mordercę milionów), skupiając się na kwestiach prywatnych (syn winien czcić ojca, jaki by nie był).
Jeśli uznamy, że tak właśnie ma się ta sprawa – wtedy wygląda to na wynaturzenie.
A może właśnie groteskę?
Niklas Frank jest naprawdę inteligentny. Na moje nieszczęście uprawia kazuistykę. Łatwo odparowuje wszystkie moje próby przedarcia się do jego wnętrza, podejmowane dla zrozumienia prawdziwej przyczyny jego traumy i, jako następstwa, tak chorobliwie okrutnego stosunku do ojca. Syn „polskiego rzeźnika” po mistrzowsku uchyla się od odpowiedzi na „nieciekawe” dla niego pytania. Czasem przeinacza je, zmieniając ich rzeczywisty sens: między innymi tak się regularnie dzieje, kiedy próbuję się dowiedzieć, jaki jest jego stosunek do ojca nie jako generalnego gubernatora okupowanej Polski, lecz rodzica („Jakim człowiekiem może być ojciec, który zgładził sześć milionów ludzi? Czy może być dobry?”). Raz po raz Niklas zastępuje ojca hitlerowskim funkcjonariuszem, doskonale zdając sobie sprawę, że osobowość człowieka i osobowość historyczna – to dwie bardzo różne rzeczy. Mamy tu do czynienia z oczywistą podmianą. Momentami zaczyna mi się po prostu wydawać, że dla Niklasa niezwykle ważne jest zastąpienie ojca zbrodniarzem wojennym, aby wytłumaczyć sobie, za co tego człowieka tak nienawidzi. Myli związki przyczynowo-skutkowe jak najprawdziwszy neurotyk, gdyż dzieci kochają nawet złych rodziców, potwornych rodziców, takich, których język odmawia nazwać rodzicami. I dla tej wszechogarniającej nienawiści naszego bohatera do jego ojca niewątpliwie istnieje jakieś racjonalne wytłumaczenie.
Tę historię Niklas opowiedział mi już u siebie w domu. Jego matka Brigitte Frank na rok przed końcem wojny zrezygnowała z negowania spraw oczywistych, porzuciła wiarę w składane przez Führera obietnice zwycięstwa i w obawie przed zbliżającym się Frontem Wschodnim wróciła z pięciorgiem swoich dzieci do Niemiec, do majątku Hansa Franka Schoberhof nad jeziorem Schliersee (Hans dołączył do rodziny dopiero zimą 1945 roku). Tam też zastały Brigitte wojska aliantów na początku maja 1945 roku. Niklas wspomina:
„Pewnemu pijanemu Amerykaninowi przyszło do głowy zafundować nam pokazowe rozstrzelanie. Ustawił nas, troje młodszych dzieci i matkę, przy murze i chciał rozstrzelać. Za to, że byliśmy krewnymi «polskiego rzeźnika». Nie znał jednak mojej matki, jej odwagi. Tak na niego nawrzeszczała, że po prostu wypuścił automat z rąk. Ciekawe, że Brigitte i Michael w tym czasie szlochali na cały głos, a ja milcząc stałem i myślałem: «Ten stojący naprzeciwko człowiek z automatem ma rację. Ma prawo nas rozstrzelać». Miałem zaledwie sześć lat. Milcząc stałem i myślałem, że tak właśnie powinno być”.
Czy chłopiec w wieku sześciu lat może uświadamiać sobie, że ludzie, którzy chcą zabić jego i jego bliskich, mają rację? Jeśli tak, to skąd się wzięła ta pewność? Gdy się uwzględni, że przez całe dzieciństwo Niklas był odizolowany od świata zewnętrznego, bowiem spędził je za murami zamku Kressendorf (Krzeszowice), trudno uwierzyć, że wiedział, co się dzieje za bramą terenu, ochranianego przez „dobrych esesmańskich żołnierzy”. Niewątpliwie wyjeżdżał