Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

pani jest z Rosji.

      Ciekawe, że nie myli przypadków.

      – A on jest Niemcem? – pyta Marks, kiwając w stronę Franka.

      – Tak, a pan?

      – Doktor Arno Rosenthal, do pani usług – przedstawia się mój rozmówca, ściskając mi dłoń. – Cóż więc pani chce znaleźć?

      – Coś z czasów drugiej światowej.

      – Muszę panią zmartwić, niczego takiego nie mam – odpowiada Rosenthal, wyjmując mi z rąk kartę kredytową.

      – Czyżby? – dopytuję, kiedy on przeciąga kartę. – Jesteśmy przecież w Norymberdze.

      – Przysięgam – Rosenthal zwraca kartę, informując, że udzielił mi rabatu w wysokości dziesięciu euro. – Pani kupiła piękną rzecz. Ten zając jest starszy od drugiej wojny. Przyznam, że żal mi się z nim rozstawać, bo przez długie lata mieszkał u mnie w witrynie, taki cichy, niepozorny i nikomu niepotrzebny, a ja trochę się z nim zżyłem.

      Niklas Frank podchodzi do nas, a w jego oczach odczytuję pewne zaskoczenie – usłyszał rosyjską mowę.

      – Doktor Arno Rosenthal – pan Niklas Frank – przedstawiam ich sobie i nowi znajomi ściskają sobie dłonie. Wygląda na to, że Frank i Rosenthal są rówieśnikami. Aryjczyk czystej krwi i Żyd.

      Rosenthal przechodzi na niemiecki, z wyraźnym południowym akcentem.

      – Czego pan szuka?

      – Trochę mnie wzruszyły te stare bawarskie kufle – przyznaje Frank. – Niektóre z nich pamiętam, są przedwojenne, ale wątpię, bym dzisiaj coś kupił.

      Korzystając z tego, że Rosenthal i Frank toczą tę grzecznościową rozmowę, przechadzam się wzdłuż półek ze starymi zabawkami i sprzętem kuchennym. Może jednak jest tu coś z czasów drugiej wojny światowej (nie sprzed wojny i nie z lat powojennych).

      Wygląda na to, że rzeczywiście niczego takiego nie ma.

      Frank tymczasem przysiada na drewnianym krześle naprzeciw Rosenthala. Nie słyszałam części ich rozmowy i nie zauważyłam, że zeszła na temat narodowego socjalizmu. Niklasa, podobnie jak mnie, zdumiewa brak przedmiotów, o jakie nam chodzi – przecież po wojnie pozostały tu góry rupieci. Dlaczego nic nie ma?

      – Jestem Żydem. – Rosenthal poczuł się urażony naszymi naleganiami. – Nie mogę sprzedawać takiego świństwa. Poza tym przecież to jest ekstremizm.

      – Rozumiem – kiwa głową Frank. – Pańska rodzina emigrowała z Niemiec w latach trzydziestych?

      – Część rodziny – odpowiada Rosenthal wymijająco. – Ja sam przyjechałem tutaj ze trzydzieści lat temu.

      – Ubolewam, że pańscy bliscy byli zmuszeni wyemigrować – mówi Frank poważnie, jakby przyjmując na siebie część winy. Rosenthal żywo reaguje na ton Niklasa.

      – Pan z tym nie miał nic wspólnego – mówi.

      – No, to zależy, jak się na to spojrzy – oświadcza Frank, wpatrując się w mętnie szare oczy Arno. A ja cichnę – powie, czy nie powie?

      – Tak czy inaczej, to było i już – wzdycha Rosenthal i unikając wbitego weń wzroku Franka, patrzy na mnie trochę zakłopotany. I nagle mówi: – Dobrze, niech będzie.

      Początkowo nie rozumiem, co ma na myśli, ale kiedy jego pulchna dłoń nurkuje pod biurko i słyszę stuk wyciąganej szuflady, zaczyna mi się wydawać, że Rosenthal chce nam coś pokazać.

      – Wy siedźcie tutaj. – Doktor Rosenthal wstaje z miejsca i idzie do szklanych drzwi. Obraca klucz, przekręca tabliczkę „otwarte” i „zamknięte”, wreszcie pogwizdując, wraca do nas. Wymieniamy z Frankiem spojrzenia. – Jeżeli któreś z was się wygada, będzie ze mną bardzo źle, więc proszę to  zrozumieć. – Rosenthal grzebie w dolnej szufladzie biurka. Wyciąga stamtąd duże pomięte pudło, w którym coś pobrzękuje. – Uprzedzam, nie mam tego dużo…

      Otwiera zakurzone pudło i słyszę, jak Frank głośno oddycha. W pudle leży kilka nazistowskich krzyży, esesmańskie naszywki, okucie końcówki pasa, pudełko po zapałkach z nazistowskim orłem, kilka odznak z podwójną runą Sieg, o białych i czerwonych kantach, a także jakieś puzderko, raczej nawet futerał, z bordowego kartonu imitującego skórę – szerokie na jakieś trzy, cztery centymetry, długie na dziesięć i na centymetr wysokie. Na wieczku futerału – srebrne tłoczenie z cyfrą 25, wpisaną w ząbkowane koło, podobne do słońca. Wewnątrz – odznaczenie.

      Właściciel sklepu podsuwa pudełko Frankowi, który nie wiadomo dlaczego odwraca się.

      – Tę rzecz – Rosenthal otwiera bordowe pudełeczko – parę miesięcy temu przyniósł mi pewien człowiek, bardzo kulturalny, pracuje w biurze gdzieś niedaleko stąd… Niedawno umarł mu ojciec, nieboszczyk miał z dziewięćdziesiąt lat. Zaproponowałem synowi zmarłego sto euro – sam nie wiem, dlaczego. Bardzo mnie ucieszyło, że ten przedmiot, który on odkrył w osobistych rzeczach ojca, gdzieś w jego szafie, był w dobrym stanie.

      – I często panu takie znaleziska przynoszą? – Głos Franka zdradzał zainteresowanie.

      – Kiedyś bardzo często – potwierdza Rosenthal. – Ale, ze zrozumiałych względów, teraz coraz rzadziej i rzadziej, przecież wielu posiadaczy już zmarło. A ci, którzy jeszcze żyją – wystarczy przetrząsnąć ich osobiste rzeczy i pan niejedno zobaczy! Dzieci i wnuki takich przedmiotów z przyjemnością się pozbywają, rozumiecie państwo? Nie należy jednak myśleć, że ich przodkowie, ludzie, którzy to przechowywali, to jakieś wyrodki. Bardzo przyzwoici, szanowani panowie – jeden, jak mi wiadomo, był sędzią, drugi też był prawnikiem, zdaje się, że adwokatem. Był jeszcze syn jakiegoś miejscowego urzędnika, który ze dwadzieścia lat temu poszedł na emeryturę. Także jedna pani, która mieszka pięć minut stąd, sprzedała mi rzeczy pozostałe po śmierci męża. Ale, jak już powiedziałem, takich atrybutów wyzbywają się dzieci i wnuki, a starzy trzymają do ostatka. Ot, jak ten krzyżyk, zresztą, nie taki już złowieszczy…

      – Zależy, jak się patrzy… – Frank z obrzydzeniem spogląda na odznaczenie, nie dotyka go. Niebieska wstęga, biały krzyż, okantowany srebrem, na nim dębowe liście, okalające czarną swastykę.

      – Fuer Treue Dienste – sylabizuję napis na rewersie, czując, jak ostre kanty krzyża wcinają mi się w palce. – Za wierną służbę. Odznaczenie najwyraźniej dla cywilów.

      – Tym gorzej – wzdycha Frank – takich cywilów w Trzeciej Rzeszy w ogóle nigdy nie rozumiałem…

      – Ustanowiony 30 stycznia 1938 roku. – Doktor Arno Rosenthal wbił wzrok w monitor stareńkiego postękującego komputera. – Aby uczcić rzetelną pracę Niemców dla dobra Rzeszy. Führer zarządził wprowadzenie go już w 1935 roku, zrobiono to jednak dopiero trzy lata później. Odznaczenie miało trzy klasy: ta, którą macie państwo przed sobą, jest najniższa – srebro. Dalej idzie złoto, za czterdzieści lat służby, a potem – specjalny krzyż, za pięćdziesiąt lat.

      – Rzesza przeżyła zaledwie dwanaście lat – właśnie tyle, ile żyją zające, a tu jakieś szalone cyfry – mówię.

      Frank pyta Rosenthala, czy można tu zapalić. Ten zaprzecza i proponuje, byśmy wyszli na ulicę.

      Arno otworzył drzwi, wypuścił nas i wyszedł za nami. Ptaki nie tyle śpiewały, co wrzeszczały jak opętane, ale nie udało mi się dostrzec źródła tego hałasu.

      – Wziąłem ze sobą, żeby lepiej mu się przyjrzeć przy dziennym świetle – zakomunikował Rosenthal, który poczuł się wreszcie