Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy
w grupie było zaledwie kilku. Wszystkich niezmiernie ciekawił Frank, którego ojciec, jak przyznał sam Niklas, „całym swoim życiem przyczynił się do powstania haskiego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Trybunał sądzi zbrodnie przeciwko ludzkości, na przykład te popełnione w Rwandzie. Na tym pewnie polega jedyna zasługa mojego ojca, który przeżył życie jako zbrodniarz”.
– Czy mogę zadać pytanie? – Ostronosa studentka niewysokiego wzrostu, o błyszczących czarnych oczach, przedarła się przez ścianę koleżanek i zakłóciła panującą w sali ciszę.
– Proszę bardzo – rzekł Niklas powściągliwie, ale uprzejmie. Zdawało mi się, że słyszę w jego głosie zadowolenie, wywołane zainteresowaniem młodzieży. Dziewczyna mówiła dalej trochę śmielej:
– Ile razy był pan w tym miejscu? I jak zmieniają się pańskie odczucia za każdym razem, gdy pan się tu znajdzie – bo chyba tam na tej ławie oskarżonych siedział pański ojciec?
Frank podążył wzrokiem za jej ręką, obrócił się ku pustej ławie i kiwnął głową, jakby komuś niewidzialnemu.
– Właśnie tak. W pierwszym rzędzie.
Odkaszlnąwszy, jak mówca rozpoczynający przemówienie, Niklas powoli zaczął opowiadać:
– Jestem tutaj czwarty albo piąty raz – w sali numer 600. I dla mnie nie jest to oczywiście miejsce, które można czcić. Za każdym razem, kiedy tu przychodzę, wszystko ożywa, w tym także i ból. Nie dlatego, że w sąsiednim budynku został powieszony mój ojciec – boli mnie, jak się zachowywał właśnie tutaj, w sali sądu. Łagodnie mówiąc, było to zachowanie tchórza. Osiemnastego kwietnia 1946 roku, w czwartek, nieoczekiwanie oświadczył, że przyznaje się do winy. Powiązał swoją winę z winą całych Niemiec. Powiedział, że musi minąć jeszcze tysiąc lat, zanim Niemcy zdołają uwolnić się od tego brzemienia. Stchórzył i kłamał, rozciągając wniesione przeciwko niemu oskarżenie na miliony pozostałych Niemców. Ale nawet tego, wątpliwego przyznania się do winy wyrzekł się w swoim ostatnim słowie. I stąd, z ławy oskarżonych, oświadczył: „Po tym, jak usłyszałem tutaj o potwornych zbrodniach, dokonanych przez Polaków, Czechów, Rosjan w stosunku do Niemców, mogę twierdzić, że wina Niemiec, którą, jak uważałem, będą one nosić jeszcze przez tysiąc lat – ta wina Niemiec została już całkowicie wymazana”. Tego nie mogę zrozumieć. Proces trwał cały rok. Wszystkim tutaj, w tym także oskarżonym, pokazywano materiał filmowy z Oświęcimia. Tutaj zostały im przedłożone dowody nie do obalenia i żelazne świadectwa winy Niemców, którzy podążali za Hitlerem, za takimi jak Frank. W jego słowach nie było żadnej skruchy.
Czarnowłosa dziewczyna postanowiła nie ustępować rudej koleżance, która ostrożnie podniosła rękę, by o coś zapytać. Kontynuowała:
– Wiadomo, że pański ojciec wyraził skruchę na procesie. I zdaje się przyjął chrzest. Czy może być tak, że człowiek, który przyjął wiarę i wyraził skruchę, udawał?
– Może – skinął Frank – kiedy chodzi o mojego ojca. Został ochrzczony w 1945 roku, w więzieniu. Chrzcił go ojciec Sykstus O’Connor. I potem mój ojciec stał się bardzo pobożny. Można powiedzieć, że była to ucieczka w wiarę. W listach do żony i dzieci ani razu nie przyznał: „Tak, jestem winny”. Nie napisał, że widział dowody swojego potwornego, zbrodniczego życia. Nie. Co myślicie! Przełożył nad to ucieczkę w religię: Jezus Chrystus, Zbawiciel, Wyzwoliciel. Chrzcił się w wierze Kościoła katolickiego. Pomimo nawrócenia nie zdołał jednak przyznać się do winy ani sam przed sobą, ani przed rodziną.
„A jeszcze Hans Frank, generalny gubernator Polski, opisywał swoje potworne zbrodnie w dzienniku. Ale w Norymberdze przyznał się do wszystkich zbrodni, wyrzekł się ich i został gorliwym katolikiem, nie utracił zdolności do wiary żarliwej i nawet fanatycznej”14.
„Religia – to wielka pociecha, a obecnie moja jedyna. Dziś jak dziecko cieszę się na nadchodzące Boże Narodzenie. Wiecie, czasem pytam siebie na najgłębszym możliwym poziomie podświadomości: a może cała ta wiara w życie pozagrobowe nie jest po prostu fantazją, a może życie nie kończy się wystygłą mogiłą? Pac! Koniec! I jednak dobrze, że tak oto, do samego końca będziesz wierzyć w tę iluzję. Kto wie? (Teraz po raz pierwszy od dwóch miesięcy zrozumiałem przyczyny, które zmusiły Franka do przejścia na katolicyzm i które w okresie jego odizolowania w celi przed początkiem procesu świadczyły o jego szczerej skrusze)”15.
Niklas jak natchniony odpowiadał dalej na pytanie ciemnowłosej studentki:
– W liście do adwokata Seidla, który, dodam, jest przechowywany w Archiwum Państwowym w Monachium, mój ojciec prosił go, by ten postarał się odbudować jego „dobre” imię w Niemczech. Pisał, że nie jest zbrodniarzem. Mnie, choć byłem dzieckiem, już wtedy to irytowało. Matka otrzymuje kolejny list z Norymbergi od ojca, i mogę się założyć, że każde słowo w nim to kłamstwo: „mój Bóg”, „mój Zbawiciel” i wszystko w tym samym duchu. Nieprzyjemnie. Całkiem możliwe, że bojąc się śmierci, ludzie usiłują znaleźć pociechę w religii, a i rok w pojedynczej celi też niełatwo przeżyć. Ale muszę powiedzieć, że mnie to wcale nie wzrusza.
Frank raptem odwrócił się od studentów i uniósłszy wysoko głowę, wbił wzrok w ogromny krucyfiks wiszący nad stołem sędziowskim. Jego głos stał się mocniejszy. Zauważyłam, że łysy oficjel chusteczką starł pot z czoła. Frank przemówił, jakby zwracając się do krucyfiksu:
– Bóg, jeśli takowy istnieje, tylko uśmiałby się z modlitw ojca. Ktoś napisał nawet, że w więzieniu Frank zamienił Hitlera na Boga. Tak, poprzednio nikczemnie modlił się do Hitlera, teraz – do Boga, zresztą katolickiego.
Według wszelkich prawideł dramaturgii krzyż w tym momencie powinien był urwać się ze ściany i z hukiem runąć na stół sędziowski. Nic takiego jednak nie nastąpiło, tylko w sali zapanowała zupełna cisza. U jednej z wrażliwszych blondynek pojawiły się łzy w oczach. Wszyscy zamarli. Na twarzach malowały się różne uczucia – aprobata, przerażenie, obrzydzenie, strach, zachwyt – we wszelkich możliwych kombinacjach.
Frank odwrócił się od krzyża i zapytał spokojnie, jak gdyby nigdy nic:
– Czy będą jeszcze jakieś pytania?
– Ja mam – nieśmiało odezwała się rudowłosa studentka, której koleżanka nie dała poprzednio dojść do słowa. – Pan tak mówi o ojcu, jakby pozostawał z nim w stanie wojny… Czy możliwe byłoby, mówiąc obrazowo, zawarcie pokoju między panem a pana ojcem?
Trafiła w czułe miejsce. Frank westchnął.
– Nie – odpowiedział i zamilkł na kilka sekund, jakby coś obmyślając. – Nie, niemożliwe. Ofiary nie pozwalają mi na to. Urodziłem się w trzydziestym dziewiątymroku, pierwsze zdjęcia ofiar zobaczyłem mając sześć lat. A kiedy ojca stracono, miałem siedem. Wtedy zaczęły się ukazywać pierwsze demokratyczne gazety. W nich publikowano fotografie – trupy, trupy, góry trupów. Zwłoki dzieci w moim wieku. A w podpisach praktycznie zawsze wspominano o Polsce. Była to Polska czasów Franka. Wtedy doznałem prawdziwego szoku, którego nigdy nie zapomnę. Potem rozpocząłem własne śledztwo, które tylko potwierdziło, że ojciec uczestniczył w zabijaniu niewinnych ludzi. Nigdy nie zapomnę historii, jak pewien esesman w getcie krakowskim złapał dziecko za nogi, zamachnął się i rozbił mu głowę o ścianę. Zawsze, gdy o tym myślę, czuję przerażenie. I w znakomicie przeprowadzonym krzyżowym ogniu pytań podczas przesłuchania, które prowadził starszy radca prawny Smirnow, ojciec uznał w tym swoją