Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy
terytoria okupowane i tych, którzy je zamieszkują… Te rejony są łupem wojennym Rzeszy Niemieckiej… Nie bałem się oświadczyć, że w przypadku, gdy zginie jeden Niemiec, winna być rozstrzelana setka Polaków”18.
Niklas się uśmiecha.
– No tak, był po prostu durniem, że je oddał. Chociaż na pewno wszystko to była prawda.
Nie zrozumiałam – czy Niklas potępia ojca za to, że udostępnił dowody swojej winy?
„«We mnie żyje jakby dwoje ludzi – mówił Hans Frank. – Ja sam, Frank, którego pan widzi przed sobą. I drugi Frank – nazistowski Führer. Jak gdyby we mnie było obecnych dwoje różnych ludzi… Porywające, co?» (Bardzo, jeśli to rozpatrywać w aspekcie stanu schizoidalnego, zauważył psycholog Gilbert).
Później, po rozważaniach o «złym Franku», wrócił do tematu swoich dzienników: «Przekazałem te dzienniki, aby raz na zawsze skończyć z tym drugim Frankiem. Trzy dni po samobójstwie Hitlera były dla mnie decydujące – to był punkt zwrotny w moim życiu. Na początku porwał nas za sobą, wzbudził zamęt w całym pozostałym świecie, a potem po prostu zniknął – zostawił nas sam na sam z naszą biedą, byśmy odpowiadali za wszystko, co zaszło».
Była to najbardziej bogata w treść i znamienna rozmowa z wszystkich, które zdarzyło mi się przeprowadzić z Frankiem. Niechcący ujawnił swoją głęboko zatajoną homoseksualność, która obok ślepej zarozumiałości i krańcowego braku zasad sprawiła, że przyłączył się do Führera w atmosferze powszechnej psychozy, wywracającej do góry nogami wszystkie wartości ogólnoludzkie, zidentyfikował się z nim. Niczym zły demon, który w poszukiwaniach usprawiedliwienia swojego istnienia ugrzązł w niszczących, gorszących i krwawych orgiach, zdystansował się od portretu własnego «ja», którego nie znosił, uciekł w religijną ekstazę i oddzielił siebie od świata i niedobrego idola, który go kiedyś porwał. Co prawda, pełne unicestwienie i zapomnienie własnego «ja» stałoby się dla Franka ciężarem nie do udźwignięcia – fakt udostępnienia dowodu swojej własnej winy dogadzał jego masochizmowi”19.
Czyż nie taki jest także Niklas, siedzący teraz przede mną na ławie oskarżonych? Czy nie w taki sam sposób, nazywając swojego ojca Mefistofelesem, usiłuje identyfikować się z nim i równocześnie się od niego oddzielić, podkreślając na wszelkie sposoby, że zupełnie różni się od generalnego gubernatora Polski?
Uderzyło mnie, że po odejściu studentów Niklas wybrał dla siebie w sali numer 600 właśnie to miejsce. Należy zauważyć, że ani ja, ani Siergiej, ani nikt inny nawet aluzją nie dał mu do zrozumienia, że Frank-syn powinien siąść właśnie na ławie oskarżonych. Mieliśmy do dyspozycji całe pomieszczenie i mógł zająć każde miejsce – na przykład pośrodku sali. Mógł też oprzeć się o stół sędziowski, albo, co byłoby zrozumiałe, zająć miejsce przeznaczone nie dla podsądnych, lecz dla obserwatorów. Ale Niklas wybrał właśnie ławę oskarżonych. Nie zatrzymał się obok, nie wskazał na nią ręką – po prostu usiadł tam, obok miejsca, na którym siedział ojciec. Przypadek? Możliwe. Ale z jego ruchów, pewnych i spokojnych odczytałam, że było to jedyne miejsce, na którym od początku zamierzał usiąść. Dlatego, że nadal kojarzył siebie z ojcem – czyniąc zadość z jednej strony własnym cierpieniom i własnemu masochizmowi, z drugiej – zadając sobie gwałt, sprawiając sobie ból, gwoli zaspokojenia wewnętrznego sadyzmu.
– Czy można zadać pytanie?
– Mów. – Niklas, niczym uczniak wymęczony uprzykrzoną lekcją, kładzie ręce przed sobą i opiera na nich głowę.
– Czy pan naprawdę nie czuje ani odrobiny litości dla swojego ojca? Proszę nie odpowiadać od razu! Rozumiem, że to był potwór. Sześć milionów… Ale jeśli się spojrzy na niego jak na człowieka… Nie po to, by usprawiedliwić, ale żeby zrozumieć. Niech pan pomyśli – nieszczęsny człowiek, porzucony przez matkę, przykuty do niekochanej, niemiłej dla niego żony, która nawet nie próbowała go zrozumieć, a romansowała na prawo i lewo. W końcu wreszcie człowiek, tłumiący swoją homoseksualność (Frank chmurzy się, ale milczy) – i stąd, z tego tłumienia jego pociąg do okrucieństwa…
– Naczytałaś się Freuda!
– I co?
– Masz kogo żałować!
– Ja nie żałuję, tylko szukam klucza do zrozumienia…
Niklas mówi do mnie łagodnie, powoli, jakby miał przed sobą nierozumne dziecko:
– Zrozumienie zawsze zakłada przebaczenie. I na odwrót. A przebaczenia dla tych ludzi być nie może, więc nie próbuj ich zrozumieć. Przez dziesięciolecia moich poszukiwań i badań nie znalazłem niczego, co mogłoby mi pomóc w przebaczeniu ojcu…
– Pan nie o ojcu teraz mówi. Pan mówi o generalnym gubernatorze. A przecież w końcu jednak uznał swoją winę, czy chce pan tego, czy nie.
Frank oparł się o poręcz ławy.
– W Archiwum Narodowym w Waszyngtonie zrobiłem sobie kopię zdjęć z dnia 18 kwietnia, kiedy on oświadczył, że przyznaje się do winy. Istnieje pewna matryca – człowiek, przyznający się do winy, mówi to odpowiednim głosem. Jeśli pani popatrzy, jak to robił mój ojciec i usłyszy, jakim głosem, zrozumie pani, że to nie było żadne przyznanie się do winy. Wszystko brzmiało jak przemówienie na monachijskim zjeździe partii. Nie było tam żadnych emocji, forma nie odpowiadała treści. Wydaje mi się, że był to tylko pewnego rodzaju wybieg z jego strony. I jeszcze jeden szczegół, o którym nikt ci nie powie – w ostatnim liście do mojego brata ojciec pisał o „trybunale zwycięzców”. Oto, co go niepokoiło w ostatnich minutach – że postąpiono z nim niesprawiedliwie. „My – pisał – po prostu przegraliśmy i za to trzeba będzie zapłacić. Ale czyż można dopuścić, by ci wszyscy zdrajcy narodu, emigranci, oskarżali mnie o to, jak przeżyłem swoje życie?” I to po całym roku posiedzeń sądowych. Chcesz jeszcze o coś się pospierać?
– Nie. Czy pan pozwoli, że zaprowadzę pana do więzienia? – rzucam w nadziei, że zobaczę reakcję Franka na moje rozmyślnie sformułowane pytanie.
– Z przyjemnością – nieoczekiwanie rześko odpowiada Niklas, nie zwracając żadnej uwagi na mój wybieg. Podnosi się, postękując. Już wychodząc z sali numer 600, zatrzymuje się przed progiem, odwraca i patrzy w stronę ławy oskarżonych, na której przed chwilą siedział. Jestem prawie pewna, że widzi tam coś. Albo kogoś.
– Telefony, przedmioty metalowe, torby, kluczyki, parasol też. Strażnik mówi to automatycznie, monotonnie. Bo przecież te kilka dni w tygodniu to w więzieniu dni przyjęć i krewni odwiedzają osadzonych, więc tekst o „metalowych-przedmiotach-torebkach-kluczach” recytuje jak jakąś dziecięcą wyliczankę.
– Wezmę ze sobą aparat fotograficzny – mówię do niego. – Mam pozwolenie na robienie zdjęć.
– Na zdjęcia wideokamerą – precyzuje strażnik. – Dobrze, niech pani bierze, państwo przecież do tamtego skrzydła…
„Tamto skrzydło”.
No tak. Oddajemy wszystko, co trzeba w specjalnym okienku, skąd pod szybą wysuwają się numerki. Niklas jest w najwyższym stopniu skupiony i trochę podniecony – na jego twarzy pojawiają się na zmianę oznaki silnego napięcia i zmęczenia, a utykanie stało się bardziej widoczne. Myślę o tym, że będzie to dla niego trudne doświadczenie – miejsce, gdzie powieszono twojego ojca, nie jest najprzyjemniejszym na świecie. Nawet, jeżeli gardzisz tym ojcem i go nienawidzisz.