Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

będę tego kupować – chmurzy się Frank. – Darmo nie wezmę.

      – To ekstremizm – upominam Rosenthala, który nastawił się jednak na zmiękczenie Franka.

      – Ekstremizm, ale nieagresywny. To wasze prawo – kupić taką rzecz, tylko nosić ją w klapie marynarki poza domem nie radzę. Niechże pan popatrzy, panie…

      – Frank – mówię – to jest pan Frank.

      Znów mam nadzieję, że Rosenthalowi coś zaświta w głowie, ale bynajmniej, Arno jak oszalały słowik, szczebiocze jeszcze głośniej.

      – Jest w idealnym stanie, ze wstążką, a jak się błyszczy! Mój Boże, sam bym kupił, gdybym był kolekcjonerem.

      – Takich rzeczy nie kolekcjonuję – spokojnie odpowiada Frank, studiując swoje odbicie w szybie witryny.

      – Mogę mieć też coś innego, coś specjalnego, ale nie tak od ręki. Aby to znaleźć, potrzebny jest czas. I potrzebne pańskie konkretne zamówienie. Na przykład, jakieś odznaczenie wojenne.

      – Nie jest mi potrzebne – mówi Frank.

      – No, ale pan się interesował – mówi sprzedawca.

      – Tak, ale tylko przez ciekawość.

      – No dobrze – Rosenthal jest zdziwiony i demonstruje to na wszelkie sposoby. – Jeżeli pan, panie Frank, kupi bawarski kufel, który pan oglądał, mogę dorzucić do niego ten krzyż, za czterdzieści euro. I kropka.

      – Interesująca propozycja, szczególnie w świetle tego, że jego ojciec był nazistą – mówię, czując, jak sytuacja się zaognia. Najwyższy czas, by położyć temu kres. Sklepikarz zachowuje jednak spokój.

      – Może pani mi tego nie mówić, ja to od razu zrozumiałem – odpowiada sklepikarz. – Wermacht?

      – Nie – odpowiadam za Franka.

      – No, to wtedy… Luftwaffe!

      – I to nie – mówię.

      – Elitarny pododdział SS?

      – Nie. – Ku memu zdumieniu, Niklas jednak włącza się do dialogu z Arno.

      – No, to kto?

      – To nieważne – czuję potrzebę rozładowania narastającego napięcia.

      – Ale to bardzo ciekawe dla mnie! – woła sklepikarz.

      – On był… – mówię, chcąc wymyślić jakieś prawdopodobne kłamstwo.

      – Generalnym gubernatorem Polski – ogłasza Frank nieprawdopodobną prawdę.

      – W sensie, że kiedy? – Rosenthal jeszcze nie rozumie. Ale po chwili wyrywa mu się: – A-a-a… Kurwa!

      Chyba nie zdawał sobie sprawy, że powiedział to głośno.

      Milczenie.

      Do Rosenthala dociera wreszcie sens słów Franka. Niklas tępo patrzy w witrynę. Po prostu zamarł – i ani jego gesty, ani wyraz twarzy nic mi nie mówią o tym, co się dzieje w jego głowie. Za to na twarzy Rosenthala, który wręcz zamarł z krzyżem w ręku, maluje się cała gama uczuć. Ale przeważa chyba coś podobnego do… współczucia? Sklepikarz otwiera drzwi i wchodzi do środka.

      Niklas milczy. Podnoszę się z muru. Stoimy nieruchomo, nie wiedząc, co dalej robić. Trzask – i drzwi znowu się otwierają. Na progu Rosenthal. Waha się przez chwilę, wreszcie mówi:

      – Proszę pana o wybaczenie – nawet pomyśleć czegoś takiego nie mogłem. Więc jeszcze raz proszę mi wybaczyć, że tak nalegałem.

      Frank na to:

      – Mnie się wydaje, że pan nie ma powodu prosić o wybaczenie.

      Żegnam się z całkowicie wytrąconym z równowagi Żydem i dziękuję za królika.

      – On rzeczywiście jest bardzo stary, proszę o niego dbać – mówi Rosenthal, smutno spoglądając na moją torebkę, do której schowałam zwierzaka z brązu. A potem podnosi wzrok i patrzy w plecy powoli oddalającego się Franka. – Interesujący człowiek, ten Frank. To prawda, że jego ojciec był generalnym gubernatorem Polski?

      – Prawda.

      Potem półszeptem mówi coś, co wali mnie z nóg:

      – Biedak, bardzo mi go żal.

      Jedziemy w stronę norymberskiego Pałacu Sprawiedliwości.

      Frank, siedzący obok operatora z przodu samochodu, jest cały spięty. Wzrok utkwił w okno i wyraźnie unika udziału w naszych rozmowach.

      Do więzienia wpuszczą nas po czwartej popołudniu. Zatem, jak uzgodniliśmy, najpierw odwiedzimy Pałac Sprawiedliwości i salę sądową numer 600 – tę samą, w której przez prawie rok trwało postępowanie w sprawie głównych zbrodniarzy nazistowskich, wśród których był ojciec Niklasa. Nigdy jeszcze nie byłam w Pałacu, spacerowałam tylko wokół niego jakieś pół roku wcześniej, podczas poprzedniego pobytu w tym mieście. Pamiętam, że snuli się tu ludzie z parasolami, w długich płaszczach i w krawatach. Na ich wąskonosych butach drżały błyszczące krople deszczu. Bardzo szczególna była atmosfera tego spaceru. Dzisiaj jest podobnie, wszystko tonie w mroku i jestem z tego zadowolona. Słońce tylko zepsułoby nastrój. Jeszcze trochę, a zacznie padać drobny deszcz. Niebo jest szczelnie zaciągnięte chmurami, a temperatura nie przekracza trzynastu stopni. I kiedy ja cieszę się, że w kadrze będzie piękny obrazek, to Niklas Frank upatruje w tym jakiegoś mistycznego znaku od ojca.

      – On po prostu się biesi – sarka Niklas pod nosem i widzę, jak bardzo chce trafić dziś do norymberskiego więzienia.

      Szeroka Fürterstrasse prowadzi nas przez wiele kilometrów w kierunku budynku numer 110. To właśnie Pałac Sprawiedliwości.

      Poznaję go od razu – każdy go pozna, kto choćby raz w życiu widział kronikę z procesu norymberskiego; powstaje wrażenie, że czas się w tym miejscu zatrzymał. Gdyby nie nowoczesne auta, jaskrawe znaki „stop” i „parking” mogłoby się wydawać, że przeniknęliśmy przez ekran do kroniki filmowej. Mamy przed sobą główny gmach z amfiladą, zwarty, niski, po niemiecku oszczędny. Kiedyś nad arkadami tego budynku powiewały cztery flagi, patrząc od lewej – radziecka, brytyjska, amerykańska i francuska.

      Choć Pałac Sprawiedliwości znany jest całemu światu i znajduje się pod opieką UNESCO, norymberskie przewodniki bardzo skąpo informują o jego historii, która wydaje się pewnie zbyt odległa. Rozwinę zatem ten temat.

      Gmach zbudowano w 1916 roku, według projektu Hugona von Höfla, w stylu niemieckiego renesansu. Został otwarty we wrześniu tegoż roku przez króla bawarskiego Ludwika III. Jednak swoją sławę ten zespół architektoniczny, obejmujący także więzienie, zawdzięcza właśnie procesowi norymberskiemu.

      Pałac Sprawiedliwości nieprzypadkowo został wybrany na miejsce, gdzie w 1945 roku miało zatriumfować prawo. Norymberga, według słów Adolfa Hitlera „najbardziej niemieckie z wszystkich miast”, już w latach Republiki Weimarskiej stała się centrum ruchu narodowo-socjalistycznego. A w 1933 roku Hitler, który został kanclerzem Rzeszy, nazwał ją „miastem partyjnych zjazdów”. Gdzie więc, jeśli nie tutaj, mieli zostać osądzeni główni zbrodniarze nazistowscy? Strona radziecka nie paliła się jednak, by ten historyczny proces odbył się na terytorium kontrolowanym przez Amerykanów. Dlatego wstępne przesłuchania zaczęły się w Berlinie, 18 października 1945 roku. Dopiero potem proces przeniesiono do Pałacu Sprawiedliwości w Norymberdze. Posiedzenia rozpoczęły się 14 listopada tegoż roku i trwały ponad dziewięć miesięcy. Zakończyły się 31 sierpnia 1946 roku.

      I jeżeli pierwszą przyczynę