Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

do matki, która jest w swoich komnatach i właśnie kąpie się w wannie. Przybiegam i krzyczę: mamo, mamo, chodźmy szybciej, Michael umarł. Matka wyskakuje z wanny naga – jednak kocha swoje dzieci – chwyta ręcznik i biegnie przez długi, bardzo długi korytarz do pokoi dziecięcych, a tam Michael leży rzekomo martwy. I nagle brat wybucha śmiechem. Matka, oczywiście, wymierzyła mi – i słusznie – klapsa za to, że przyniosłem jej tak straszną wiadomość. I znowu, z punktu widzenia psychologii, było to moje dziecięce wołanie o matczyną miłość”.

      Tymczasem w przypadku ojca mały Niklas Frank jakby rozpaczliwie szukał przyczyn swojej nienawiści do niego, tak silnej, że w głębi duszy życzył mu śmierci. Z całkowitym spokojem odebrał w 1946 roku wiadomość, że ojciec wyrokiem sądu został skazany na śmierć. Przypuszczam, że pragnął jego śmierci już wcześniej. I jest już całkiem oczywiste, że pragnął jej bynajmniej nie dlatego, że jego ojciec zniszczył całą Polskę. Dopiero po latach Niklas sam siebie będzie przekonywał, że motywy jego nienawiści związane są z eksterminacją ludności cywilnej. Sądzę jednak, że to nieprawda.

      Rano wyprawiamy się na Tiergärtnertorplatz – tam, gdzie wczoraj jedliśmy kolację. Chcę pokazać Frankowi zająca ze spiżu, autorstwa Jürgena Herza. Zając, jak sądzę, nie utrwalił się w świadomości Franka nawet w postaci dagerotypu, bowiem Niklas zapewnia, że nic takiego nie pamięta. Tymczasem zając jest. Stoi niedaleko domu Albrechta Dürera i jest dokładnym antonimem zajączków z dürerowskich rycin.

      Moim zdaniem, jest to najpotworniejszy i jednocześnie najbardziej zachwycający zając ze wszystkich na świecie. Mamy tu przed sobą człowieka, przyszłość, przeszłość, wnętrze, świat zewnętrzny, śmierć, życie i nawet nazistowskie Niemcy… Ale przy całej mnogości interpretacji jedna rzecz jest bezsporna. Zając chce nas pożreć. To absolutnie pewne.

      Norymberga jest jak ten zając. Wieloplanowa, wielowarstwowa, ukryta i skrywająca swoje sekrety. Uważam, że to jedno z najlepszych miast w Niemczech. Wcale nie dlatego, że ma w swoim życiorysie najsłynniejszy międzynarodowy proces sądowy i egzekucje zbrodniarzy, chociaż to niewątpliwie powiększa jego atrakcyjność.

      – Jak mogłem go nie zauważyć? – Frank w zamyśleniu obchodzi zająca, przyglądając mu się z różnych stron. – Może jest nowy?

      – Stanął tu w 1984 roku. Pan pewnie nigdy tędy nie przechodził? Niklas zatrzymuje się, by zapalić papierosa, korzystając z odebranej mi poprzedniego wieczoru zapalniczki.

      I zapewnia, że owszem, chodził tędy.

      I że zająca nie widział.

      Spiżowe zwierzę go ciekawi.

      Zbliża twarz do ogromnego żółtego oka, wytrzeszczając własne tak, jak gdyby w tym wytrzeszczu szedł z brązowym potworem w zawody. A potem raptem dmucha w to wielkie oko kłębem papierosowego dymu, odchodzi nieco i mruczy pod nosem:

      – Rzeczywiście wygląda na złego, agresywnego. Spod jego ciała sterczą palce człowieka, Boże mój, przecież ten zając leży na człowieku! Ma potworne pazury, to złe, agresywne zwierzę. Dziwne… W jego łapach są kości… Teraz rozumiem, dlaczego tak przypadł ci do gustu. On w rzeczy samej może posłużyć za symbol Niemiec od roku trzydziestego trzeciego do czterdziestego piątego. Moim zdaniem, to najbardziej niebezpieczny zając, jakiego kiedykolwiek widziałem w życiu, no nie, to jest potwór. A co to jest tam?

      Frank robi parę kroków i z jękiem, któremu towarzyszy chrupanie w kolanie jego porażonej artretyzmem nogi, przysiada w kucki przed brązowym posążkiem.

      – A czy widziałaś, że przed dużym zającem jest jego miniaturowa latorośl? – pyta Niklas.

      Pół metra od dużego zająca, na granitowym postumencie, który wydaje się zbyt duży dla takiej figurki, stoi malutki zajączek.

      – Zając Dürera. 1984. Jürgen Herz – czyta Niklas głośno napis na  tabliczce. I dodaje: – Ten zajączek jest chyba dzieckiem tego dużego. Mimo swojego małego rozmiaru jest, jak widzisz, potworkowaty i przekrzywiony. I ten zajączek to na pewno ja.

      – Interesująca interpretacja rzeźby. To znaczy, że ten duży zając-morderca to pana ojciec?

      – Tak. – Frank przysiadł w kucki i podniósł rękę do góry, ku niebu. Myślę, że można byłoby to także odczytać jako nazistowskie pozdrowienie… – Więc pomożesz mi się podnieść, czy nie? – pyta Niklas, trochę zły na siebie za swoją bezradność.

      Podaję mu rękę. Prostuje się i dodaje:

      – A w ogóle to króliki, zające… – dziękuję, o, jak boli – to niebezpieczne zwierzęta, wyżerają zielone pola, pozostawiając po sobie nagą ziemię. Taką, jaką zostawił po sobie mój ojciec, Hitler, wszyscy oni. Prościej mówiąc, pewna liczba zajęcy, która miała dostatecznie dużo przestrzeni życiowej, raptem zaczęła mordować inne zające. Taka była sytuacja w Niemczech…

      Mówię do Franka:

      – Wydaje mi się, że sami tubylcy nie za bardzo lubią tego zająca. Jego miniatury nie znajdziesz w żadnym sklepie z pamiątkami. Ja w swoim czasie próbowałam znaleźć – nie ma, są tylko zające Dürera we wszystkich wariantach, z brązu, zabawki z papier-mâché, jakieś odlewy…

      Niklas w zamyśleniu otwiera usta, obnażając wciśnięte do wewnątrz dwa przednie zęby. On także jest nietypowym zającem.

      – Proponuję przejść się po sklepach, póki mamy czas. Też bym popatrzył, czym oni handlują.

      Spogląda na zegarek – rozumiem, że myśli o więzieniu, ale czasu rzeczywiście mamy pod dostatkiem. Eisenstein i operator zostają, by dopić kawę. Zostawiamy ich i powoli schodzimy w dół Albrecht-Dürer-Strasse, oddalając się od domu artysty.

      – On oczywiście niepodobny jest do tamtego… – Frank zastyga już przy pierwszej witrynie, stukając palcem w szybę. – No, ale według mnie, bardzo nawet niczego sobie…

      Za szybą – brązowy zajączek, tak mały, że zmieści się pośrodku dłoni; zwinięty w kłębek, bardziej podobny do kawałka metalu, ale pod jego skórą widać pulsowanie i napięcie każdego mięśnia, skutego strachem.

      – Jak pan go wypatrzył? – pytam Franka, uważnie studiującego witrynę ze starociami. – Tu są i kubki, i jakieś plakietki, i oplecione pajęczyną lichtarze. Zająca prawie nie widać.

      – Nie wiem – odpowiada Niklas. – Ale wiem, że jest przedwojenny.

      – Mnie się podoba. – Patrzę na zająca i darzę go coraz większym uczuciem. Myślę, jak mu będzie dobrze i przytulnie w moim domu na  własnej półeczce, za szybą, nie sklepową, a tą, na której nie gromadzi się kurz. Trzeba spróbować go kupić.

      Otwieram drzwi sklepiku. Jest po brzegi wypełniony starzyzną i chociaż znajduje się na turystycznej ulicy, jest tu mnóstwo rzeczy, które mogą zainteresować nie tylko turystów. Naprzeciwko szklanych drzwi stoi duże zielone biurko, przy którym siedzi Karol Marks. Oczywiście nie prawdziwy Marks, ale bardzo podobny do niego człowiek: biała puszysta broda, wąsy, zadarty nos, masywna budowa ciała. Pod szarym swetrem, który cały jest usiany okruchami, wyraźnie zarysowuje się pulchny brzuszek, na którym rozpłynęły się dwie plamki po kawie. Marks wygląda na znudzonego.

      Zdejmuję z półki zająca i pewnym krokiem maszeruję w kierunku sklepikarza, który śledzi nas wzrokiem. Ze stukiem stawiam figurkę na masywnym drewnianym biurku.

      Marks spogląda na mnie podejrzliwie. I z żalem – na zająca. Proszę go, by poczekał z wypisaniem kwitu parę minut i oglądam leżące obok na półce niemieckie krzyże wojskowe