Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

Pałacu, a operator pojechał na parking. Niklas, nieco kuśtykając, ruszył od razu na teren kompleksu: chciał rozchodzić nogę przed zdjęciami. Przynajmniej tak powiedział. Chociaż, patrząc jak jego postać w beżowym płaszczu nerwowo przebiega od jednego krańca amfilady głównego gmachu do drugiego, pomyślałam, że to chyba nieprawda. Po przemierzeniu amfilady wzdłuż i wszerz Frank, nawet nie myśląc wejść do wewnątrz, zaczął maszerować po obwodzie budynku. Chłodny wiatr łopotał połami jego płaszcza i rozwiewał ciągnącą się za jego papierosem nić dymu. Patrzyłam na potężny gmach przed sobą i małego człowieka na jego tle.

      Często właśnie główny gmach uważa się za miejsce, gdzie sądzono nazistowskich zbrodniarzy. W istocie jednak sala numer 600 znajduje się bardziej na prawo – we wschodnim skrzydle Pałacu Sprawiedliwości, które, choć jest częścią składową tego samego zespołu architektonicznego, nie jest tak ogromne, jak główny gmach. Jest jednak podobnie jak on przysadziste i równe, jakby wykreślone przy linijce. Pokryte jest podobnym, bladoczerwonym dachem, a jego kamienne ściany mają ten sam kolor piasku. Cztery ogromne okna najwyższego piętra należą właśnie do sali numer 600.

      Macham Niklasowi, wskazując wschodnie skrzydło. Posłusznie skręca w tamtym kierunku. Przed głównym gmachem Pałacu Sprawiedliwości jest kilka metrów bruku z beżowobrązowej kostki. Frank zawadza czubkiem buta o nierówną nawierzchnię, z trudem zachowuje równowagę. Pomimo, że jest daleko ode mnie, wietrzyk wraz z dymem jego papierosa donosi do moich uszu urywki przekleństwa. Ciekawe, czy Frank rzeczywiście kojarzy każdą przeszkodę na swojej drodze, także i kamyczek, ze swoim ojcem? Nudno mu w piekle, więc psoci… Ale w piekle nie musi być – wszak irlandzki ksiądz O’Connor, który ochrzcił go na katolika w więzieniu, napisał do rodziny byłego generalnego gubernatora Polski wzruszający list, zapewniając, że przed śmiercią Frankowi zostały odpuszczone wszystkie grzechy i po egzekucji trafił do raju, gdzie znalazł pokój i ukojenie – to, czego mu brakowało w doczesnym życiu. Niklas nie wierzy jednak, by ojcu udostępniono niebiosa. Mogło go czekać tylko piekło. Sześć milionów piekieł – tyle, co ludzi, którzy zginęli z winy „polskiego króla”, a w istocie „polskiego rzeźnika”.

      Niklas i ja otwieramy parasole, gdyż zaczyna kropić gęsty, drobny deszcz. Nowy, równy asfalt przed wschodnim skrzydłem pałacu momentalnie przemienia się w lustro. Operator i Siergiej, narzuciwszy płaszcze, szykują kamerę, a Niklas zaczyna mierzyć krokami wejście do pałacu – jest tutaj nie pierwszy raz.

      – No, ojcze, znowu przyszedłem do ciebie w odwiedziny. – Uśmiecha się, patrząc w kamerę, jak gdyby po jej drugiej stronie stał Hans Frank. – Tu stało się jasne, żeś słabeusz. Najpierw przyznałeś się do winy, potem z tego przyznania się wycofałeś. Niczego więc w końcu nie zrozumiałeś. Za każdym razem, gdy tu jestem, bardzo żywo wyobrażam sobie mojego ojca, który walczył tu o swoje życie, ale okazał się absolutnym zerem. Nic nie dotarło do jego świadomości. I co najważniejsze – w końcu nie pożałował żadnej ze swych zbrodni, popełnionych przez niego i jego wspólników. Przez prawie rok wysłuchiwał niezbitych, wstrząsających zeznań, ale nie bacząc na nie, wieczorem w dniu egzekucji napisał list do swego adwokata Alfreda Seidla. „Doktorze Seidl – pisał w nim – niech się pan zatroszczy o to, by moje dobre imię zostało mi przywrócone w oczach społeczeństwa, nie jestem zbrodniarzem”. Nieprawdopodobne. Nie mogę zrozumieć, jak można było twierdzić coś takiego po całym roku postępowania sądowego… Chodźmy już do środka. Nie możemy spóźnić się do więzienia, tam na nas będą czekać, jak rozumiem, za godzinę z kawałkiem.

      Wchodzimy do gmachu sądu. Gdy okazujemy przy wejściu otrzymane faksem oficjalne pozwolenie na robienie zdjęć, Frank rozpoczyna powolną wspinaczkę po stromych skrzypiących schodach z dużymi drewnianymi poręczami, wypolerowanymi do połysku przez setki dłoni.

      Na pierwszym piętrze zatrzymuje się, by złapać oddech. W chwili, gdy go doganiam, jego uwagę raptem przyciągają fotografie na ścianie. Coś jakby tablica honorowa – ale nie, to tablica hańby – zdjęcia nazistów, skazanych w 1946 roku. W prawym górnym rogu – fotografia gauleitera Polski w marynarce z nazistowskimi naszywkami i lakonicznym podpisem na dole – „Frank”. Ani imienia, ani daty urodzenia czy śmierci. „Frank”. I tyle.

      – Oto i mój ojciec. – Niklas nie tylko wskazuje palcem fotografię – on dotyka Hansa Franka, uciska go opuszkiem w samo serce. Gdyby miał pistolet, pewnie nacisnąłby spust.

      Przygnębiony Frank-syn ogląda zdjęcia pozostałych nazistowskich zbrodniarzy, towarzyszy jego ojca, i z głośnym westchnieniem wraca na schody.

      Pokonuje kolejne piętro. Jest mu ciężko. Idzie wolno. Utyka (teraz to widać wyraźniej), ale idzie dalej.

      I oto jesteśmy w ogromnym beżowym korytarzu. Frank, jakby stracił siły, opada na ławkę – musi odetchnąć. Tępo patrzy przed siebie – kilka metrów od niego czernieją drewniane, masywne dwuskrzydłowe drzwi. U góry napis: „Sala nr 600”.

      Póki Siergiej i operator szykują się do zdjęć, Niklas zdejmuje płaszcz i przewiesza go sobie przez rękę. Jest w beżowej marynarce i niebieskiej koszuli z rozpiętym kołnierzykiem. Zdejmuje też czapkę. Po chwili z jękiem podnosi się z ławki i znowu nakłada płaszcz – czyżby było mu zimno? Przecież tu jest dużo cieplej, niż na ulicy. W rękach nadal trzyma parasol i czapkę, wyraźnie męczy go, że nie wie, gdzie je podziać.

      – Ja wezmę – mówię.

      – Dziękuję – kiwa głową Niklas, nie odwracając się do mnie. Wyjmuję oba przedmioty z jego rąk.

      Znowu patrzy na drzwi z napisem „Sala nr 600”.

      – Powiedziano mi na dole, że właśnie teraz kończy się wycieczka dla przyszłych prawników – studentom opowiada się o procesie – mówię. Próbuję z reakcji Franka odczytać, czy chce wejść do środka dopiero wtedy, gdy pomieszczenie się zwolni.

      – Naprawdę? – pyta Niklas, podnosząc nareszcie głowę.

      – Tak. Mogę zajrzeć i zagadnąć, czy chcą zrobić sobie zdjęcia z panem, jeśli, rzecz jasna, pana to nie męczy.

      – No, niech będzie – zgadza się Frank. – Ale żeby to trwało niedługo, dobrze? Bo przecież spóźnimy się do więzienia.

      Sala numer 600. Franka nie da się zatrzymać. Przemawia do studentów i ani myśli kończyć. Wszedł do sali już pół godziny temu. Gdy tylko przestąpił jej próg, zarówno wykładowca, jak i studenci oraz jakiś łysy oficjel w okularach (pewnie pracownik Pałacu Sprawiedliwości) – wszyscy wbili w niego wzrok i naraz zamilkli. Wiedzieli, co to za człowiek – zdążyłam zaocznie go przedstawić.

      – Witam, jestem Niklas Frank, mam nadzieję, że wam nie przeszkodzę. Chcieliśmy nakręcić tu parę kadrów dla rosyjskiej telewizji, więc dziękuję, że pozwoliliście zacząć teraz.

      Niewysoki, łysy okularnik, około pięćdziesiątki, jednym susem znalazł się obok Niklasa i szepnął mu coś do ucha. Część dosłyszałam: „Kiedy nam powiedziano, że pan jest tutaj, rozmawialiśmy ze studentami o pańskim ojcu i… jeśli pan nie oponuje… czy będzie pan uprzejmy odpowiedzieć na kilka pytań?”

      – Dobrze, tylko żeby niedługo, nie mam za dużo czasu – spokojnie odpowiedział Frank i niegrzecznie zerknął na zegarek.

      Kiedy Siergiej cicho instruował operatora, co i jak filmować, Niklas przeszedł na środek sali do studentów i, przestępując z nogi na nogę, znowu spojrzał na zegarek. Rozejrzałam się po sali. W kronice filmowej wydawała mi się dużo większa, ze dwa razy. Masywna okładzina z ciemnego drewna zajmuje nieco ponad dwie trzecie powierzchni bocznych ścian, a z rzeźbionego drewnianego sufitu zwisają