Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

tak ostra reakcja na imię Niklasa? Co to znaczy, że Frank jest „chory na głowę”? I dlaczego Richard uważa go za „wstrętnego, nawet obrzydliwego”?

      Muszę przyznać, że bardzo mnie to zaintrygowało i poczułam nieprzepartą chęć dowiedzenia się o Niklasie czegoś więcej.

      Okazuje się, że postać Niklasa Franka, syna jednego z najpotworniejszych nazistowskich zbrodniarzy, często pojawia się nie tylko w kontekście historii „brunatnych ojców”. Zajmuje także nader osobliwe miejsce w pracach niemieckich socjologów, psychologów, a nawet psychiatrów. Ale dlaczego?

      Spotkałam się z Frankiem dwa razy. Najpierw w kraju związkowym Niemiec Schleswig-Holstein, w małym miasteczku, gdzie niedaleko Łaby, na dużej zadrzewionej działce, stoi jego piętrowy drewniany dom z mansardą.

      Pamiętam dobrze swoje pierwsze wrażenie – Franka-syna uznałam za człowieka o dużej wiedzy, zrównoważonego i kulturalnego. „I cóż w nim jest takiego dziwnego?” – pomyślałam. Ale uważałam tak do czasu – dopóki naprawdę mnie nie przestraszył…

      Zgodził się wreszcie na przegląd starych rodzinnych fotografii przed kamerą. Wszystkie zdjęcia jego bliskich – ojca, matki, ukochanego starszego brata Normana, średniego Michaela i dwóch sióstr, Siegrid i Brigitte, zrobione w czasach Trzeciej Rzeszy, zostały pieczołowicie zdigitalizowane. Oglądaliśmy je na monitorze starego notebooka – powiększając, zmniejszając, obracając.

      Frank klika myszką, jeden obraz zmienia na drugi. Widzimy go z ojcem i matką. A tu po paru dziesięcioleciach, z żoną Hannelore (wyjechała do przyjaciółki w Monachium właśnie wtedy, kiedy mieliśmy się pojawić – twierdziła, że nie chce nikogo absorbować swoją osobą i przeszkadzać mężowi). Potem Niklas nagle zagadkowo uśmiecha się i mówi, zatrzymując palec na lewym przycisku myszy: „Teraz pokażę pani moje ulubione, najważniejsze zdjęcie”. Ciekawe, czyje?

      Córki?

      Wnuków?

      Jakąś uroczystość rodzinną?

      Nie zgadłam. Daleka byłam od tego. Kliknięcie myszką i oto mam przed oczyma zdjęcie trupa jego ojca. Ciało właśnie zdjęto z szubienicy. Jeszcze nawet nie ostygło…

      Niklas spokojnie patrzy przed siebie. Oddycha równo. Gotowa jestem założyć się, że tętno mu nie przyśpiesza. I nawet przez głowę mu nie przechodzi, by spojrzeć na mnie – zobaczyć, jak reaguję na jego słowa, które wypowiada monotonnie, jak gdyby na ekranie przed nim był klomb kwiatów wyhodowanych przez jego ukochaną żonę Hannelore. „To zdjęcie mojego ojca zaraz po egzekucji. Powieszono go 16 października 1946 roku, z wyroku Trybunału Wojskowego w Norymberdze. Za zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. Godzina śmierci – gdzieś po pierwszej w nocy. Mój zapłacił życiem za to, co uczynił. Zasłużył na taką śmierć. To najważniejsza fotografia mojego życia. Niech się pani jej przyjrzy…” Niklas powiększa zdjęcie: ręce na brzuchu, usta półotwarte, jak gdyby jego ojciec posapywał we śnie, gęste rzęsy mocno dociśnięte ręką, która z dreszczem trwogi, a może z zadowoleniem, albo i beznamiętnie, na zawsze zamknęła powieki jednemu z najpotworniejszych zbrodniarzy Trzeciej Rzeszy.

      Frank dalej powiększa twarz denata. Bardziej. Jeszcze bardziej. I zajmuje ona już cały monitor. A kursor krąży wokół lewego oka zwłok, kierując na coś moją uwagę. Niklas kontynuuje: „Jedno oko spuchło. Pewnie spadając z szubienicy, ojciec uderzył tą stroną twarzy o brzeg otworu zapadni. Chwilę wcześniej wspiął się na nią po trzynastu stopniach, potem kat, pan Woods, narzucił mu na głowę czarny worek i sznur na  szyję. Ojciec powiedział: „Mój Jezusie, litości”. I już w ciemności, z workiem na głowie, stojąc przed rozwierającym się przed nim nieskończonym mrokiem, dodał, zwracając się do wszystkich obserwatorów egzekucji: „Dziękuję za dobre traktowanie mnie w więzieniu i błagam Boga, by mnie wielkodusznie przyjął”.

      Niklas milknie, a ja przenoszę spojrzenie z twarzy nieboszczyka Hansa Franka na jego syna. Widzę na twarzy Niklasa wyraz zupełnej obojętności. Wreszcie zmniejsza fotografię. Obraca się do mnie i, jak dziecku, do którego nie całkiem dociera sens wszystkiego, co tu i teraz się dzieje, wyjaśnia: „To zdjęcie ojca noszę ze sobą w portfelu. Albo w kieszeni marynarki. Zawsze. Na dowód tego, że on (niedbale wskazał monitor) jest jednak martwy. I chociaż ze względów zasadniczych jestem przeciwny karze śmierci, mój ojciec na nią zasłużył. Zasłużył na te kilka minut strachu przed końcem, strachu, który z jego winy odczuły miliony ludzi, konkretnie, prawie sześć milionów. – Tu Niklas się zaciął, teraz mówił już ciszej. – Sześć milionów niewinnych ludzi, których on zgładził”.

      Mały wtręt. O ojcu, który zasłużył sobie na tak „dobrą” pamięć. O gubernatorze generalnym Polski, który zajął to stanowisko na polecenie Hitlera w 1939 roku i pozostał na nim aż do końca wojny. O człowieku, który sam siebie nazywał „polskim królem”, choć ludzie mówili o nim „polski rzeźnik”.

      Hans Frank to postać niezwykle interesująca – jak interesujący może być tylko nosiciel czystego zła, który u kresu życia z krwawego kata zmienił się w skruszonego grzesznika, wycierającego podłogę małej więziennej celi kolanami spodni, zbyt luźnych za sprawą skromnych więziennych posiłków.

      A więc, Hans Michael Frank.

      Z oficjalnych zdjęć świdruje jego snajperskie spojrzenie – jakbyśmy nie my jemu się przyglądali, tylko on nam – wyłącznie po to, by nacisnąć spust. Nieco wysunięta dolna warga nadaje twarzy wyraz obrzydzenia i nawet po dziesięcioleciach można odczuć, jak wstrętni są mu ludzie i jak mu dokuczają swoim zainteresowaniem. Wysokie gładkie czoło, niskie, nierówne i niezbyt gęste brwi nad oczyma, które celują w obiektyw aparatu… Mocno zaciśnięte wargi, nieco obrzmiałe, lecz akuratne, i nos – wydatny, z rozdętymi nozdrzami, nadający jego twarzy przesadnie groźny wyraz, rozmyślnie przybrany dla potrzeb stworzenia oficjalnego portretu. Na starych fotografiach z początku lat trzydziestych, gdy ani Hitler, ani jego współtowarzysze jeszcze nie oduczyli się uśmiechać, gdy wojna nie majaczyła jeszcze na horyzoncie, można znaleźć także innego Hansa Franka – rozpływającego się w uśmiechu. Uśmiechu, z którym – jak on sam uznał (a może z pomocą otoczenia) – nie było mu do twarzy, bowiem obnażał szczerbę między dolnymi zębami, niedwuznacznie wskazując przy tym na kształtowanie się podwójnego podbródka.

      Hans Frank należał do tych przedstawicieli czysto aryjskiej rasy, którym idealnie pasował zaprojektowany przez firmę Hugo Boss nazistowski mundur, jak również czapka z ogromnym orłem i swastyka we wszystkich możliwych odmianach. Nie jest mu jednak do twarzy w stroju adwokata, w którym został sfotografowany z Hitlerem w końcu lat dwudziestych, na samym początku kariery. Zadowolony Hitler wychodzi z sali sądu z Frankiem, swoim osobistym obrońcą. Do przyszłego Führera podbiega ktoś z kwiatami, wprowadzony błyskiem flesza do wieczności, a przyszły gubernator generalny Polski uśmiecha się, obnażając szczerbę między dolnymi zębami, zupełnie jeszcze daleki od rozważań, czy wygląda dostatecznie imponująco.

      Frank był osobistym doradcą i adwokatem Adolfa Hitlera w latach 1927-1933. Bronił jego interesów w ponad stu procesach sądowych. Po dojściu do władzy narodowych socjalistów jego kariera rozwijała się równolegle z karierą Führera. Hitler został kanclerzem Rzeszy, Frank – ministrem sprawiedliwości.

      „Komisarz sprawiedliwości i stróż praworządności w Rzeszy, doktor Hans Frank, oświadczył prawnikom w 1936 roku: »Fundamentem wszystkich ustaw zasadniczych jest ideologia narodowosocjalistyczna, w szczególności zaś jej interpretacja w programach partyjnych i przemówieniach Führera«. I dalej doktor Frank wyjaśnia, jak on to rozumie: »W narodowym socjalizmie niezależność prawa nie istnieje. Podejmując jakąkolwiek decyzję, zapytaj sam