Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

Hitler od pierwszej chwili ich zahipnotyzował – od pierwszego spojrzenia, od pierwszego słowa, taka to jakoby miała być jego magia. Franka Hitler nie zahipnotyzował: w 1919 roku Hans dopiero studiował prawo w Monachium i został zaproszony na jego wystąpienie przez swojego przyjaciela, robotnika Antona Drexlera – jednego z założycieli nazistowskiej partii. Wówczas ani przemowa Führera, ani jego postura nie poraziły Franka. Pomyślał tylko, że ten dziwny niziołek z wąsami, sądząc z niezdrowego koloru twarzy, nie pożyje długo na tym świecie. Niestety, bardzo się mylił.

      „W 1926 roku po raz pierwszy wstąpiłem do partii, wycofałem się jednak z niej po trzech miesiącach. Mój ojciec powiedział mi: «Zdumiewa mnie, że nie dostrzegasz, co za dureń z tego Hitlera…» Wtedy napisałem do Hitlera list, w którym mówiłem, że nie zgadzam się z pewnymi zasadami partyjnymi, i oświadczyłem, że opuszczam szeregi partii. Z głową pogrążyłem się w mojej adwokackiej praktyce. 27 grudnia 1926 roku przeczytałem ogłoszenie w gazecie, że jacyś biedni ludzie poszukują obrońcy do sądu… I zostałem adwokatem tych biedaków, którzy okazali się uczestnikami oddziałów szturmowych w Berlinie. Co za ironia – broniłem w sądzie członków partii, sam w niej nie będąc. W 1928 roku znowu przyłączyłem się do partii w roli radcy prawnego… W 1928 roku Hitler osobiście spotkał się ze mną i poprosił, bym został jego adwokatem na pełnym etacie. Przyjąłem tę propozycję…”6

      Już podczas procesu norymberskiego Hans Frank, oskarżony numer 7, na rozprawach oraz w prywatnych rozmowach z psychologami, ochroną i innymi aresztowanymi przywódcami nazistowskimi, dużo mówił o losie – o tym, że sam diabeł kilkakrotnie naprowadzał go na Hitlera i że były znaki, liczne znaki, na które powinien był zwrócić uwagę, ale nie zwrócił. Zaczęło się od tego, że na ulicy zaczepiła go Cyganka.

      „Czy opowiadałem panu, co mi przepowiedziała pewna Cyganka w 1934 roku? To, że nie dożyję do pięćdziesięciu lat? Widzi pan tę linię na mojej dłoni? Raptem się urywa, widzi pan? Ta Cyganka powiedziała mi wtedy, że będzie to związane z jakimś procesem, z jakimś sądem. Nie wzbudziło to mojej czujności, ponieważ byłem adwokatem, a w tym nie ma nic strasznego. A potem mi powiedziała, że swojego pięćdziesięciolecia nie dożyję”7.

      Okazało się, że Cyganka miała rację – w wieku lat czterdziestu sześciu Hans Frank został stracony w Norymberdze z wyroku Trybunału Wojskowego, na którego rozprawach adwokat, o ironio losu, okazał się oskarżonym.

      Niklas Frank, syn Hansa Franka, po ukończeniu w połowie lat pięćdziesiątych szkoły średniej, również zechciał być prawnikiem: interesowała go możliwość pracy nad protokołami procesu norymberskiego, badanie materiałów obrony. Słowa „śladami ojca”, którymi żartobliwie, bez podtekstu, zareagował na to starszy brat Norman, Niklas uznał za przestrogę – że jego kariera może rozwinąć się podobnie jak kariera ojca i zaprowadzić go, jeśli nie na szubienicę, to do jakiegoś nieprzyjemnego końca – bo „geny to geny”.

      Niklas Frank znalazł więc dla siebie rozwiązanie kompromisowe. Będzie dziennikarzem. Napisał kilka książek i niezliczone mnóstwo artykułów dla wielkich niemieckich periodyków. Dużo pisał o Trzeciej Rzeszy, o Hitlerze i, rzecz oczywista, o własnym ojcu, przyozdabiając każdą wzmiankę o nim doborowymi przekleństwami, na jakie nie zdobyłby się żaden normalny człowiek. Pojawienie się w 1987 roku pierwszej książki Niklasa Franka Mój ojciec. Porachunki, było w Niemczech niczym wybuch bomby. Publikował ją w odcinkach tygodnik „Stern” – pracował tam wówczas na etacie dziennikarskim. Jego teksty o ojcu stały się w Niemczech przedmiotem zaciekłych sporów. Zresztą „zaciekłe spory” nie są tu najlepszym określeniem. Była to raczej wściekła nagonka na Niklasa. Przekleństwa, rzucane na ojca, wstrząsnęły Niemcami, skostniałymi w swej niepamięci w odniesieniu do nazizmu i dążeniu do zgody po drugiej wojnie światowej. Komentując metafizyczny spór między nazistowskim katem Hansem Frankiem a jego synem, wielu filistrów uciekało się do wartości chrześcijańskich, jako głównego kryterium sprawiedliwości: „Jak można tak bardzo nienawidzić ojca?! Jak można tak znieważać dawno umarłego człowieka?! To ciężki grzech!”

      Chrześcijańskie przykazanie „czcij ojca swego i matkę swoją” dla Niklasa jest pustym stwierdzeniem. Dyskusje z ojcem są dla niego czymś w rodzaju uspokajającej modlitwy. Niklas rozmawia z nim na kartach swoich książek, w publikacjach prasowych, wprost bądź pośrednio, w kontekście i poza kontekstami, doprowadzając się do histerii i podniecenia seksualnego. Rozmawia z nim nieustannie, nawet jeśli czytelnikowi przez sekundę się wyda, że teraz mówi do niego. Ale cóż to takiego, to namiętne pragnienie, by bez końca, dzień po dniu, prześladować martwą już zwierzynę? Związek Niklasa ze znienawidzonym ojcem, napięty aż do bólu, ale niemożliwy do rozerwania, można porównać do obłędu fanatyka religijnego, przywiązującego się do krzyża i znajdującego dla siebie ratunek w szaleńczym, zalewającym krwią mózg czczeniu nowego Baala. Czy jednak winien jest temu fanatyk? A może winien jest jego bóg?

      Jeśli Niemcy w większości potępiali, nie przebierając w słowach, Franka-syna, to niektórzy dociekliwi psychiatrzy i psychologowie dopatrzyli się w jego postępowaniu nieprzebranego bogactwa materiału badawczego, który Niklas regularnie im podrzucał, jakby drażniąc się z nimi, szokując, pobudzając ich zawodowe ambicje, ale też co i raz zmuszając do powątpiewania w jego autentyczność.

      Wpływowy niemiecki tygodnik „Die Zeit w 1987 roku, w recenzji książki Niklasa Franka, określił jego metodę jako „psychopornograficzną”, z domieszką „nekrofilskich fantazji seksualnych”.

      A teraz chcę podrzucić Czytelnikowi parę cytatów z Niklasa – tak, by sam mógł ocenić, czy słuszne były oceny w duchu: „Co za psychol! To prawdziwe zwierzę!”

      „Odczuwam twój śmiertelny strach i to mnie podnieca…” – mówi Niklas, opisując dźwięk wydawany przez buty ojca, wprowadzanego do hali sportowej norymberskiego więzienia. Jeszcze parę minut – a ojciec zostanie powieszony.

      „Będąc dzieckiem, przekształcałem twoją śmierć w moją własną. Kładłem się w dużej toalecie na śmierdzącym linoleum, rozstawiałem szeroko nogi, lewą – obok wiszącego członka i lekko się masturbując wyobrażałem sobie ciebie, jak chodzisz tam i z powrotem po celi, widziałem kaptur i stryczek wokół twojej szyi – i naprzód, w wieczność! I miałem orgazm”.

      Najwyższą rozkoszą dla jego ucha był „chrzęst pękającego kręgosłupa” ojca, który niczym muzyka rozlegał się w jego głowie. Oto słowa, wypowiadane wprost do ojca:

      „Ja żyję – czy ty mnie rozumiesz, czy ty mnie słyszysz? – Ja żyję! I jestem starszy niż byłeś ty, kiedy umarłeś. Zawsze chciałem to osiągnąć. Już jako dziecko poprzysiągłem to sobie. Nawet choćby miało to być na sekundę! A potem przysiągłem sobie, że pójdę na wszystko, aby tylko uwolnić się od ciebie, świnio”.

      „Ja żyję” – jak krzyk rozpaczy. Jak manifest do samego siebie. Kogo Niklas chciał przekonać, do kogo dotrzeć, przecież książkę pisał nie jako nastolatek? Gdy te słowa ujrzały światło dzienne, miał lat czterdzieści osiem.

      Wszyscy ci, którzy potępiają Franka-syna, są przekonani, że popadł w szaleństwo w swoim prześladowaniu ojca. A może to wszystko nie tak? A może Niklas jest przesiąknięty ojcem, niczym strzępkami pleśni? Być może ten monolog syna, rozciągający się na dziesięciolecia, jest czymś w rodzaju torsji dręczących go bez ustanku? I takie publiczne oczyszczanie organizmu jest sposobem na przeżycie po wydaleniu z siebie zarazy, która pożera Niklasa od wewnątrz?

      Próba