Tatiana Freidensson

Mój ojciec był nazistą. Rozmowy z potomkami czołowych przywódców Trzeciej Rzeszy


Скачать книгу

z nim nie spotkali. Należałoby ich choćby zapytać, dlaczego przeoczyli kanibalizm, pisze przecież Niklas, jak wyobraża sobie, że pożera ciepłe jeszcze serce ojca.

      Osobiście nie wierzę, by Niklas Frank był wariatem. Dla mnie jest to człowiek głęboko zraniony wewnętrznie. Tacy ludzie są najciekawsi. Zaraz rodzi się pragnienie, by dogrzebać się przyczyny tej traumy, nazwać ją i spróbować usunąć – jak chirurg usuwa z ciała kulę.

      Wiosną 2011 roku umówiłam się z Niklasem Frankiem na spotkanie w Norymberdze, chciałam zrobić dodatkowe zdjęcia. Dziś jest to po prostu ciche bawarskie miasteczko, cierpiące na zanik pamięci. Odświeżymy ją. Z pomocą Niklasa planujemy pospacerować po miejscach związanych z ostatnim rokiem życia jego ojca, chcemy też przyjrzeć się takim czy innym „reliktom” Trzeciej Rzeszy.

      Frank, o ile zrozumiałam, lubi to miasto. Czasem przyjeżdża tu do  archiwum, by poszukać materiałów do kolejnej demaskującej nazizm książki. Jedynym miejscem, do którego nie udało mu się przez długie lata dostać, jest więzienie, miejsce egzekucji ojca. Nic w tym dziwnego, bo więzienie nadal jest czynne, więc znaleźć się po tamtej stronie masywnego betonowego muru nie jest łatwo. Ale nie dla mnie. Z wyprzedzeniem, drogą oficjalną, dogadałam się z zarządcami Pałacu Sprawiedliwości i więzienia, że będziemy wpuszczeni nie tylko do sali sądowej numer 600 (tam prawie rok trwał proces przywódców Trzeciej Rzeszy), ale i do więzienia, gdzie w 1946 roku stracono Franka i gdzie sam Niklas, ponad sześćdziesiąt lat wcześniej, był na ostatnim widzeniu z ojcem. Widzeniu, o którym Frank młodszy wspominał podczas naszego pierwszego spotkania w swoim domu:

      – We wrześniu czterdziestego szóstego my – matka i pięcioro dzieci – pojechaliśmy do niego do Norymbergi. Proces już zakończono i pierwszego października miał być ogłoszony wyrok. Już od lata czterdziestego szóstego wiedzieliśmy, że ojciec zostanie stracony. Nie miał żadnych szans, tak powiedział matce jego adwokat, doktor Alfred Seidl. Nawet dzieci w szkole mi dokuczały: „Twojego tatę prędko powieszą”. A miałem siedem lat. Krótko mówiąc, jadąc tam już wiedziałem, że będzie to ostatni raz, gdy zobaczę ojca.

      Tam też, w domu, w Schleswigu-Holsteinie, Niklas pokazał nam na monitorze notebooka jeszcze jedną fotografię – czyjego autorstwa, tego nie wiedział. Widnieje na niej kobieta, której twarz trudno rozpoznać pod czarnym kapeluszem. Jest w żałobie, a w dłoni, schowanej w czarnej rękawiczce, ściska kartkę papieru – przepustkę do norymberskiego więzienia, umożliwiającą jej ostatnie widzenie z mężem. Obok niej idzie dwójka dzieci: młodsza córka Brigitte, w spódniczce i sweterku, zastygła w ruchu z pudełkiem w ręku, i młodszy syn Niklas, w kamizelce na białej koszulce z krawatem. Jego twarz jest schowana za matczynym łokciem.

      Niklas pamięta to spotkanie bardzo dokładnie.

      – Siedziałem na kolanach matki przed szybą, za którą był ojciec. Za nim stał żołnierz amerykański w białym hełmie. W szybie były małe otworki, pozwalające lepiej wszystko słyszeć. Ojciec z radosnym uśmiechem na twarzy powiedział mi: „Niki (tak nazywano mnie w rodzinie), wkrótce będziemy obchodzić razem Boże Narodzenie, wszystko będzie dobrze i ja znowu będę wam opowiadał bajki”. A ja siedziałem na kolanach matki, doznając najgłębszego rozczarowania – nie mogłem zrozumieć, dlaczego on kłamie. Przecież wie, że go powieszą. Po co kłamie? Byłem jednocześnie zły i smutny. Wiedziałem przecież doskonale, że nigdy więcej go nie zobaczę.

      Często wspomina się Hansa Franka jako jedynego oskarżonego w procesie norymberskim, który w pełni przyznał się do winy i wyraził skruchę. Współpracował też ze śledczymi, nie prosił o łaskę, przeszedł na katolicyzm i przez cały rok trwania procesu błagał Boga o przebaczenie w swojej małej więziennej celi. Dziwna i radykalna metamorfoza, jakiej doznał jeden z najbardziej potwornych morderców w dziejach, nie daje spokoju także jego synowi, Niklasowi Frankowi. On jest przekonany, że to kolejne oszustwo ojca.

      – A więc, było to nasze ostatnie spotkanie z ojcem przed egzekucją. Siedział i kłamał, że wszystko będzie dobrze i wkrótce wróci do domu. Co za bzdura! Gdyby na przykład powiedział mi: „Niki, masz siedem lat. Ty wiesz, że widzimy się ostatni raz. Ja na pewno będę skazany na śmierć. I to będzie sprawiedliwe. Jestem winny. Spróbuj nigdy nie obciążać się takim grzechem, jak ja to zrobiłem”. Wtedy z pewnością rozpłakałbym się. Ale też później zupełnie inaczej by mi się żyło.

      Muszę uczciwie powiedzieć, że coś w tej historii wtedy mi się nie spodobało. Nie na poziomie faktów, lecz na poziomie odczuć. Siedmioletni chłopczyk, który spokojnie, jak dorosły, cynicznie patrzy na swojego ojca ostatni raz i myśli… o zbrodniach, które ten popełnił. Jakoś czytankowo to wychodzi, jakoś aż nadto jest poprawne – przeleciało mi w myślach, lotem motyla, jakich wiele było na podwórzu, za ścianami drewnianego domu Franka. A Niklas, gdy zakończył opowieść, opadł na krzesło, które jęknęło głucho i przenikliwie.

      Właśnie przez tę opowieść poczułam potrzebę dostania się do więzienia. I udało się. Tylko, że Niklasowi o tym nie powiedziałam.

      Frank przyjechał pociągiem – z północy Niemiec do ich części południowej, gdzie leży Norymberga, jest około czterech godzin jazdy. To nie był dla niego problem, zawsze miał jakieś zajęcie: wchodząc do przeszklonego hallu hotelu, trzymał w ręku pomięte dzisiejsze gazety. Póki się witamy i wymieniamy zwyczajowe uwagi o pogodzie czy stanie jego zdrowia, opiszę Czytelnikowi tego człowieka.

      Choć przed rokiem Niklas przekroczył siedemdziesiątkę, trudno mu dać nawet sześćdziesiąt pięć. Jest wysoki i szczupły – zawsze tak wyglądał. Pewnie ma metr osiemdziesiąt, albo i więcej.

      Ma siwe, krótko ostrzyżone gęste wąsy, które końcówkami po bokach twarzy łączą się z niedługą siwą bródką – niezwykle rzadki to przypadek, gdy człowiek nie wygląda przy tym na sędziwego d’Artagnana. Być może dlatego, że Frank, podobnie jak jego ojciec, ma ładny kształt czaszki, więc nawet jego łysiejąca głowa zachowuje styl, bynajmniej nie będąc żałosnym świadectwem wieku.

      Nosi okulary – nieduże szkła w cienkiej czarnej oprawie. Właściwie nigdy się z nimi nie rozstaje; tylko z rzadka, gdy jest niemile zaskoczony jakimś pytaniem, zdejmuje je, by potrzeć dłonią twarz.

      Kiedy jest zafrapowany jakąś historią na tyle, że zaczyna przemawiać, wcielając się kolejno w różne osoby (zwykle w swojego ojca lub brata Normana), wtedy szeroko otwiera usta, co pozwala dojrzeć jego nierówne, pożółkłe zęby. Dwa przednie – te, które u królików często wystają – są pochylone do wewnątrz, co sprawia, że wyraźnie widać małe kły – jak u wampira. Trudno stwierdzić, czy jest podobny do ojca, raczej mniej niż bardziej – ma inną budowę ciała, które w niczym nie przypomina postaci gauleitera Polski. Jednakże jego nos i spojrzenie zdradzają, czyim jest synem.

      Frank zapada się w miękkim białym fotelu i wyciąga do przodu nogę. Marszczy się.

      – Coś nie tak? – pytam, przysiadając na poręczy jego fotela.

      – Moja lewa noga – Frank podnosi głowę i patrzy na mnie z dołu do góry. – Dokucza mi dziś okropnie. Jak na złość, jak gdyby ktoś naumyślnie nie chciał mnie tutaj wpuścić.

      – Opatrzność? – precyzuję na wszelki wypadek, doskonale wiedząc, że Niklas w to nie wierzy.

      – Przekleństwo wysłane z piekła przez nieboszczyka tatusia – uśmiecha się Frank. A to pewnie zwykły artretyzm, cóżby jeszcze?

      – A-a-a – uśmiecham się z ulgą. A może i ja, jak i niemiecka opinia publiczna, wymyśliłam sobie upiornego wariata Franka? Naczytałam się wszak jego artykułów o tacie. Może przyozdobiłam