Э. Л. Джеймс

Pięćdziesiąt twarzy Greya


Скачать книгу

filmowym; być może na planie ulubionego filmu José, Łowcy androidów. Dopada mnie wspomnienie próby pocałunku. Nie oddzwaniając, postępuję chyba ciut okrutnie. No, ale może przecież zaczekać do jutra.

      – Za kilka minut będziemy na miejscu – mruczy Christian.

      Nagle w uszach dudni mi krew, serce bije jak młotem i czuję przypływ adrenaliny. Znowu zaczyna rozmawiać z wieżą kontroli lotów, ale ja już nie słucham. O rety… Chyba zaraz zemdleję. Moje przeznaczenie jest w jego rękach.

      Przelatujemy teraz między budynkami i przed nami widzę wysoki wieżowiec z lądowiskiem na dachu. U szczytu budynku widnieje biały napis „Escala”. Jesteśmy coraz bliżej, staje się coraz większy… jak mój niepokój. Boże, mam nadzieję, że go nie zawiodę. Szkoda, że nie posłuchałam Kate i nie pożyczyłam od niej jakiejś sukienki, no ale lubię swoje czarne dżinsy, a do nich założyłam koszulę w kolorze mięty i czarną marynarkę przyjaciółki. Prezentuję się całkiem elegancko. Coraz mocniej ściskam brzeg fotela. „Dam radę. Dam radę”. Powtarzam tę mantrę, gdy zajmujemy pozycję nad wieżowcem.

      Śmigłowiec zwalnia i zawisa w powietrzu, po czym Christian sadza go na lądowisku. Serce mam w gardle. Nie potrafię zdecydować, czy to z powodu nerwowego wyczekiwania, ulgi, że dotarliśmy cali i zdrowi, czy strachu, że nie dam rady. Christian przekręca kluczyk i wirnik powoli cichnie, aż jedynym dźwiękiem, jaki słyszę, jest mój nierówny oddech. Zdejmuje słuchawki, po czym wyciąga rękę i zdejmuje także moje.

      – Jesteśmy na miejscu – mówi łagodnie.

      Jego twarz częściowo kryje się w cieniu, a częściowo oświetlają ją światła lądowiska. Mroczny rycerz i jasny rycerz, ta metafora pasuje do Christiana. Wygląda na mocno zmęczonego. Odpina pasy i sięga, aby odpiąć moje. Nasze twarze dzielą zaledwie centymetry.

      – Nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty. Wiesz o tym, prawda? – W jego głosie słyszę powagę, desperację, w oczach widzę żar. Bierze mnie tym z zaskoczenia.

      – Nigdy bym nie zrobiła niczego, czego bym nie chciała, Christianie. – Tyle że wcale nie jestem tego pewna, ponieważ w chwili, gdy wypowiadam te słowa, dla mężczyzny siedzącego obok zrobiłabym prawdopodobnie wszystko. Ale odnoszą odpowiedni skutek.

      Przez chwilę przygląda mi się nieufnie, a potem, choć taki wysoki, z gracją przedostaje do drzwi śmigłowca i otwiera je. Wyskakuje i czeka, aż zrobię to samo, a kiedy stoję już na lądowisku, bierze mnie za rękę. Na dachu budynku jest bardzo wietrznie i denerwuję się faktem, że stoję na otwartej przestrzeni na wysokości co najmniej trzydziestu pięter. Christian obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie.

      – Chodź! – woła, przekrzykując wiatr. Prowadzi mnie do windy, wystukuje kod na klawiaturze, po czym rozsuwają się drzwi kabiny. Jej wnętrze jest ciepłe i wyłożone lustrami. Gdziekolwiek spojrzę, widzę Christiana i cudowne jest to, że obok niego wszędzie jestem ja. Wystukuje kolejny ciąg liczb, po czym drzwi się zamykają, a winda rusza w dół.

      Chwilę później znajdujemy się w urządzonym na biało foyer. Pośrodku stoi okrągły stół z ciemnego drewna, a na nim niewiarygodnie wielki bukiet białych kwiatów. Na ścianach wiszą obrazy, dosłownie wszędzie. Christian otwiera dwuskrzydłowe drzwi i biały wystrój ciągnie się przez szeroki korytarz aż do okazałego pomieszczenia. To główna część mieszkalna, o podwójnej wysokości. Powiedzieć o niej olbrzymia to stanowczo za mało. Ściana na samym końcu jest przeszklona i prowadzi na balkon z panoramą Seattle.

      Po prawej stronie znajduje się imponująca sofa w kształcie litery U – spokojnie pomieściłaby dziesięć osób. Naprzeciwko niej widać supernowoczesny kominek ze stali nierdzewnej, a może i z platyny, nie znam się na tym. Płonie w nim łagodny ogień. Na lewo, przy drzwiach, widzę aneks kuchenny. Cały biały z blatami z ciemnego drewna i dużym barem śniadaniowym dla sześciu osób.

      Niedaleko aneksu kuchennego, przed szklaną ścianą, stoi stół w otoczeniu szesnastu krzeseł. A w rogu pyszni się wielki czarny fortepian. O tak… pewnie także gra na fortepianie. Na wszystkich ścianach wiszą obrazy w różnych kształtach i rozmiarach. Prawdę mówiąc, ten apartament wygląda bardziej jak galeria niż prawdziwe mieszkanie.

      – Chcesz zdjąć żakiet? – pyta Christian. Kręcę głową. Jeszcze się nie rozgrzałam. – Napijesz się czegoś? – Mrugam powiekami. Po wczorajszej nocy! Próbuje być zabawny? Przez chwilę zastanawiam się, czy nie poprosić o margaritę, ale nie mam odwagi. – Ja się napiję białego wina, chcesz mi towarzyszyć?

      – Tak, chętnie – odpowiadam cicho.

      Stoję w tym wielkim pomieszczeniu i czuję się wyobcowana. Podchodzę do szklanej ściany i dostrzegam, że dolna połowa składa się w harmonijkę, otwierając drogę na balkon. Poniżej widać rozświetlone Seattle. Wracam do aneksu kuchennego – zajmuje mi to kilka sekund, sporo metrów dzieli go od szklanej ściany – gdzie Christian otwiera butelkę wina. Zdążył już zdjąć marynarkę.

      – Pouilly Fumé może być?

      – Nie znam się na winach, Christianie. Niewątpliwie będzie dobre. – Mój głos jest cichy i pełen wahania. Szybko bije mi serce. Mam ochotę uciec. Widać tu wielkie pieniądze. Poważne pieniądze w stylu Billa Gatesa. Co ja tu robię? Doskonale wiesz, co tu robisz, prycha moja podświadomość. Tak, pragnę się znaleźć w łóżku Christiana Greya.

      – Proszę. – Podaje mi kieliszek wina. Nawet kieliszki emanują bogactwem… są ciężkie, nowoczesne, kryształowe. Upijam łyk; wino okazuje się lekkie, rześkie i przepyszne. – Jesteś bardzo cicha i nawet się nie rumienisz. Prawdę mówiąc, to takiej bladej cię jeszcze nie widziałem, Anastasio – mruczy. – Jesteś głodna?

      Kręcę głową. Nie na jedzenie mam ochotę.

      – Duże mieszkanie – mówię.

      – Duże?

      – Duże.

      – Jest duże – przyznaje, a w jego oczach błyszczy rozbawienie.

      Biorę kolejny łyk wina.

      – Grasz? – pytam, ruchem brody wskazując fortepian.

      – Tak.

      – Dobrze?

      – Tak.

      – No a jakżeby inaczej. Jest coś, czego nie potrafisz robić dobrze?

      – Tak… kilka rzeczy. – On także bierze łyk wina. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Czuję na sobie jego spojrzenie, kiedy odwracam się i rozglądam po olbrzymim wnętrzu. „Pokój” to nie jest właściwe określenie. – Chcesz usiąść?

      Kiwam głową, a Christian bierze mnie za rękę i prowadzi do wielkiej białej sofy. Gdy siadam, uderza mnie świadomość, że czuję się jak Tessa Durbeyfield oglądająca nowy dom, należący do cieszącego się złą sławą Aleca d’Urberville’a. Na tę myśl się uśmiecham.

      – Co cię tak bawi? – Siada obok mnie i odwraca się w moją stronę. Opiera głowę o prawą dłoń, a łokieć kładzie na oparciu sofy.

      – Dlaczego podarowałeś mi akurat Tessę d’Urberville? – pytam.

      Christian przygląda mi się przez chwilę. Chyba go zaskoczyłam tym pytaniem.

      – Cóż, mówiłaś, że lubisz Thomasa Hardy’ego.

      – To jedyny powód? – Nawet ja słyszę rozczarowanie w swoim głosie. Jego usta zaciskają się w cienką linię.

      – Wydało mi się to odpowiednie. Mógłbym idealizować cię niemożliwie jak Angel Clare albo poniżać jak Alec d’Urberville – szepcze, a szare oczy ma ciemne i niebezpieczne.

      – Jeśli tylko taki mam wybór, poproszę o poniżenie – też szepczę, wpatrując się