Э. Л. Джеймс

Pięćdziesiąt twarzy Greya


Скачать книгу

ktoś zasługuje na uprzejme traktowanie. Być może nie jest jego pracownikiem. Patrzę na starszego pana ze zdziwieniem.

      – Chodźmy – mówi Christian i ruszamy w stronę śmigłowca. Jest o wiele większy, niż sądziłam. Spodziewałam się wersji dla dwóch osób, ale ten ma co najmniej siedem miejsc. Christian otwiera drzwi i kieruje mnie na jedno z miejsc z przodu. – Siadaj i niczego nie dotykaj – poleca, podążając za mną.

      Zatrzaskuje drzwi. Cieszę się, że lądowisko jest podświetlone, w przeciwnym razie nic bym nie widziała w tej małej kabinie. Siadam na wskazanym miejscu, a Christian kuca obok, aby zapiąć mi pasy. Są czteropunktowe i wszystkie łączą się w jednej klamrze. Napina górne pasy, aż ledwie mogę się ruszyć. Znajduje się tak blisko mnie i tak bardzo skupiony jest na tym, co robi. Gdybym tylko mogła się nachylić, nos zanurzyłabym w jego włosach. Nieziemsko pachnie czystością i świeżością, ale jestem skutecznie unieruchomiona. Unosi głowę i uśmiecha się, jakby go cieszył jakiś tajemny żart, a w szarych oczach widać żar. Jest tak irytująco blisko. Wstrzymuję oddech, gdy pociąga za jeden z górnych pasów.

      – Jesteś bezpieczna, nie uciekniesz – szepcze. Oczy mu płoną. – Oddychaj, Anastasio – dodaje miękko. Wyciąga rękę i gładzi mnie po policzku, przesuwając smukłe palce do brody, którą ujmuje kciukiem i palcem wskazującym. Pochyla się, by złożyć na moich ustach szybki, niewinny pocałunek. A ja przeżywam szok i wszystko się we mnie skręca z powodu tego podniecającego, niespodziewanego dotyku warg.

      – Podobają mi się te pasy – szepcze.

      Słucham?

      Siada obok i zapina swoje, po czym rozpoczyna przeciągającą się procedurę sprawdzania wskaźników, włączania części przycisków i guzików z oszałamiającej ilości, która znajduje się przede mną. Migają lampki i cały panel sterowniczy się podświetla.

      – Załóż je – mówi, pokazując na wiszące przede mną słuchawki. Wykonuję polecenie i wtedy uruchamia się wirnik. Hałas jest ogłuszający. On także zakłada słuchawki i dalej włącza różne przyciski. – Sprawdzam wszystko przed startem. – W moich słuchawkach rozbrzmiewa głos Christiana.

      Odwracam się w jego stronę i uśmiecham szeroko.

      – Wiesz przynajmniej, co robisz? – pytam.

      On także odwraca się i uśmiecha.

      – Od czterech lat mam licencję pilota, Anastasio, jesteś ze mną bezpieczna. – Obdarza mnie drapieżnym uśmiechem. – No, przynajmniej dopóki znajdujemy się w powietrzu – dodaje i mruga do mnie.

      Mruga… Christian!

      – Gotowa?

      Kiwam. Oczy mam jak pięć złotych.

      – Okej, wieża. PDX, tu Charlie Tango Golf – Golf Echo Hotel, gotowy do startu. Proszę o potwierdzenie, odbiór.

      – Charlie Tango, masz zgodę. Pułap czternaście tysięcy, kierunek zero jeden zero, odbiór.

      – Wieża Roger, Charlie Tango startuje, bez odbioru. No to lecimy – dodaje pod moim adresem i śmigłowiec powoli unosi się w powietrze.

      Portland znika pod nami, gdy wzbijamy się w przestrzeń powietrzną USA, choć mój żołądek pozostaje w Oregonie. O kurczę! Światła oddalają się, a po chwili już tylko migają. To jak patrzenie z wnętrza okrągłego akwarium. Kiedy wznosimy się wyżej, w sumie nie ma już co oglądać. Dookoła czerń, drogi nie oświetla nawet księżyc. On widzi, dokąd lecimy?

      – Dziwne wrażenie, no nie? – rozlega się w moich uszach głos Christiana.

      – Skąd wiesz, że lecimy we właściwym kierunku?

      – Stąd. – Pokazuje mi jeden ze wskaźników. Elektroniczny kompas. – To Eurocopter EC135. Jeden z najbezpieczniejszych w swojej klasie. Jest przystosowany do nocnych lotów. – Zerka na mnie i uśmiecha się szeroko. – Na dachu budynku, w którym mieszkam, znajduje się lądowisko. Tam właśnie lecimy.

      Oczywiście, że jego dom wyposażony jest w lądowisko dla śmigłowców. Między nami nie ma żadnego porównania. Jego twarz delikatnie oświetlają lampki z panelu sterowniczego. Wyraźnie skoncentrowany, nie odrywa wzroku od wskaźników i przycisków. Przyglądam mu się spod opuszczonych rzęs. Ma piękny profil. Prosty nos, mocno zarysowana żuchwa – chciałabym przesunąć po niej językiem. Nie ogolił się i cień zarostu czyni tę myśl jeszcze bardziej kuszącą. Hmm… chciałabym poczuć tę szorstkość pod językiem, palcami, ocierającą się o moją twarz.

      – W nocy leci się na ślepo. Trzeba zaufać oprzyrządowaniu – przerywa moją erotyczną zadumę.

      – Jak długo potrwa lot? – pytam bez tchu. Wcale nie myślałam o seksie, o nie, ani przez chwilę.

      – Niecałą godzinę, wiatr nam sprzyja.

      Hmm, w niecałą godzinę do Seattle… Nieźle, nic dziwnego, że korzystamy ze śmigłowca.

      Niecała godzina dzieli mnie od wielkiego obnażenia. Zaciskają się wszystkie mięśnie w moim brzuchu. Zżera mnie trema. Kurka wodna, co on dla mnie przygotował?

      – Wszystko w porządku, Anastasio?

      – Tak – odpowiadam krótko. Denerwuję się.

      Christian chyba się uśmiecha, ale trudno mieć pewność w tych ciemnościach. Wciska kolejny guzik.

      – PDX, tu Charlie Tango, pułap czternaście tysięcy, odbiór. – Wymienia informacje z wieżą kontroli lotów. W moich uszach brzmi to bardzo profesjonalnie. Chyba przenosimy się z przestrzeni powietrznej Portland do międzynarodowego lotniska w Seattle. – Zrozumiałem, Sea-Tac, bez odbioru. Popatrz tam. – Pokazuje na małe światełko w oddali. – To Seattle.

      – Zawsze w ten sposób próbujesz zaimponować kobietom? Chodź, przelecimy się moim śmigłowcem? – pytam, autentycznie zaciekawiona.

      – Nigdy nie latałem w towarzystwie dziewczyny, Anastasio. To dla mnie kolejny pierwszy raz. – Jego głos jest cichy i poważny.

      Och, nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Kolejny pierwszy raz? Och, chodzi mu o spanie?

      – Zaimponowałem ci?

      – Jestem pełna podziwu, Christianie.

      Uśmiecha się.

      – Podziwu? – I przez krótką chwilę znowu jest dwudziestosiedmiolatkiem.

      Kiwam głową.

      – Jesteś taki… kompetentny.

      – Dziękuję, panno Steele – odpowiada uprzejmie. Wydaje mi się, że jest zadowolony, ale nie mam pewności.

      Przez jakiś czas w milczeniu przemierzamy ciemność. Jasny punkt, czyli Seattle, powoli staje się coraz większy.

      – Wieża Sea-Tac do Charlie Tango. Plan lotu do Escali zatwierdzony. Proszę kontynuować. I pozostać w gotowości. Odbiór.

      – Tu Charlie Tango, zrozumiałem, Sea-Tac. Pozostaję w gotowości, bez odbioru.

      – Widać, że to lubisz – mruczę.

      – Co? – Zerka w moją stronę. W tym bladym świetle wygląda zagadkowo.

      – Latanie – odpowiadam.

      – Wymaga to kontroli i koncentracji… jak mógłbym tego nie lubić? Choć moim faworytem jest gliding.

      – Gliding?

      – Tak. Dla laików szybownictwo. Szybowce i śmigłowce, latam jednym i drugim.

      – Och. – Drogie hobby. Pamiętam, jak mówiłam mu o tym, co lubię ja. Czytanie i chodzenie do kina. Czuję się strasznie zagubiona.

      – Charlie