Odwaga, roztropność! Pochyliła się nad psubratem, by dobrze słyszał, co ma mu do powiedzenia.
– Jak gnida żyłeś, jak wesz giniesz! Za moją siostrę, za Wisznię, za mnie samą!
Ściągnęła mu ze łba futrzaną czapę i przycisnęła do jego twarzy. Kopnął parę razy goleniami i było po nim. Szybko! Za szybko! Zajrzała pod czapę. No tak! To nie ona go udusiła, ale własna złość go zabiła. Gęba Starego aż granatowa się zrobiła od krwi, która uderzyła mu do głowy.
– Za mamę? Za mnie? Za ciebie? Co to znaczy, cioto?
Jaga drgnęła. Za nią stała Wisznia i dopytywała o rzeczy, które powinna poznać. Nie pytała o Starego, choć pewnie widziała, co się stało. Jaga wcale się temu nie zdziwiła. Wszystkie kobiety i dziewczyny w chacie życzyły mu, by jak najszybciej zdechł! A o przeszłych rzeczach musiała wreszcie Wiszni powiedzieć. Przyszedł już po temu czas. Wstała, naciągnęła na siebie futrzaną opończę i wyszła na zewnątrz. Dziewczyna za nią. Siadły obie na przeciętym pniu pod chatą. Księżyc stał w pełni. Od południa leniwie sunęły chmury. Pachniało wilgocią i nadchodzącą wiosną.
– Cioto…
Myśli Jagi pomknęły do pewnej nocy. Wtedy też zima miała się ku końcowi i od południa szedł cieplejszy dech. Ona była młoda. Zachodził do niej jeden kowalczyk. Kochała go… Przywoływała w myślach wspomnienia z tamtej tragicznej dla niej nocy.
Dawno to było, kiedy siedzieli razem na pniu, co go chłopi ściągnęli pod klecie16 jeszcze jesienią. Niedługo świt miał nadejść i już szarawą smużką znaczył niebo na wschodzie. Od puszczy szedł wilczy zew.
– Wilcze gody. – Jaga uśmiechnęła się zachęcająco, bo przecież na niego wołali Wilk.
Młodzi byli. Chciała, by ją objął, przytulił, a on zasłuchał się w ten dziki ton.
– Powiadają, że gdzieś tacy żyją, co raz na rok w wilki się przemieniają. Może i ty taki? – Zajrzała mu w oczy zalotnie. Szczęśliwa była, tak siedząc tu z nim.
– Chciałbym. Chciałbym, żebyś i ty taka była. Przemienieni w wilki ruszylibyśmy do puszczy i tyle by nas widzieli.
Patrzył na nią z takim natężeniem, że Jadze ścierpła skóra z nagłego podejrzenia. A może on wie? Może on coś wie? Zapadła się w sobie. Gdzieś znikł zalotny uśmiech. Obrzydliwa codzienność znowu objęła ją swoimi mackami i nie pomagała nawet jego obecność. Bo Jaga była siostrą Mlady, żony Starego. Ojciec oddał mu Mladę w któryś szczególnie ciężki przednówek, a potem zginął w potyczce z obcymi. Kiedy zabrakło opiekuna, do wyraju17 poszła reszta rodziny i Jaga znalazła się na łasce Starego. Najpierw była z tego zadowolona, bo w jego chacie panował największy dostatek w osadzie. Głodu tam nie znano. Niestety kiedy Mlada zaciążyła, a jej brzuch stawał się coraz większy, Stary zaczął włazić na wszystkie inne kobiety w chacie. Zresztą robił to podobno i przedtem. W owym czasie szczególnie upodobał sobie Jagę.
– Nie chciałabyś… Boisz się… – westchnął Wilk, bo zupełnie nie tak zrozumiał jej milczenie.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Nie wiedział, nie domyślał się, nie dotarły do niego żadne ploty! Wszędzie by za nim poszła, kochałaby go w każdej postaci. Już chciała podnieść oczy na miłego, już powiedzieć, że choćby dziś, choćby teraz… że najlepiej zaraz, już! Nie zdążyła.
– Ruchawica przeklęta! Wywłoka! – Stary znalazł się nagle przed nimi i zaczął okładać ją dębową lagą.
– Mój syn z babą tego wszarza?! – Kowal, rodzic Wilka, dopadł ich w tym samym momencie.
Kto śledził Jagę i Wilka? Kto chciał się wkraść w łaski jednego albo drugiego z ojców? Bo skłócić się obu bardziej już nie dało. Wilczur przed całą osadą oskarżył kiedyś Starego o kradzież, Stary bronił się, jak mógł, ale ani jeden, ani drugi nigdy nie powiedział, co by to być mogło ta skradziona rzecz, a tylko warczeli na siebie wiecznie i gołymi rękami gotowi byli się dusić. Widać ważne to – tyle tylko zdążyła pomyśleć wtedy Jaga. Kowal zgarnął syna do kuźni, a Stary póty tłukł Jagę lagą, póki się ruszać przestała. Jednak nie utłukł jej na śmierć. Dowlokła się nad ranem do chaty.
Stary tylko zerknął na nią i warknął:
– Następnym razem jego ubiję! Słowem się do kowala odezwiesz, to klnę się na Peruna, że jego ubiję!
Silna była, jakoś wydobrzała, ale do zdrowia nie wróciła już nigdy. Powłóczyła koślawą nogą i długo sikała krwią. Kiedy Wilk, mimo tej nogi, zagadnął ją znowu kiedyś, to choć jej serce się skrwawiło, pognała go. Nie mogła inaczej. Wiedziała, że Stary zrobi, co zapowiedział. I nigdy przez wszystkie lata nie rzekła nikomu słowa o tej miłości. Aż do teraz.
– Jego jednego kocham… I ciebie. – Jaga zamilkła i spuściła głowę.
– Biedna jesteś, cioto… – Wisznia też siedziała cicho przez chwilę, ale potem ciekawość wzięła górę. – Naprawdę nie wiesz, o co im poszło?
– Dzisiaj się dowiedziałam. – Pogmerała chwilę w woreczku na nawęzy i wyciągnęła żelaznego chuja. – Stąd była moc Starego! To ukradł Wilczurowi! Stąd szczęście i poważanie! Dlatego odważył się w końcu narazić Mokoszy, ale ona go jednak zabiła… Kowal zawsze miał poważanie w osadzie, jego słuchano, gdy przychodziło jakieś zagrożenie. Potem nagle szczęście go opuściło, a Stary zaczął się szarogęsić. Żelazo ma swoją moc! Szczególnie takie żelazo… – Schowała nawęzę. – To będzie dla ciebie. Dam ci to, kiedy okrzepniesz.
– Myślisz, cioto, że to prawda, co ludzie o mnie gadają?
– Że jesteś córką Mokoszy? Widzi mi się, że to prawda. A było tak…
Mlada zaczęła rodzić nad ranem. Kobiety wywlekły ją do łaźni. Chłopy spały jeszcze. Stary tylko wierzgnął się na posłaniu i krzyknął:
– Chłopak ma być! Z dziewuchą nie waż się wracać!
Siostra Jagi była najmłodszą i ostatnią z żon Starego, a on nie miał dla niej żadnego poważania. Zresztą dla kogóż miał? Choć wszystkie rodziły rok w rok, to synów dały mu tylko dwóch. Dziewuch kręciło się po izbie kilka. Resztę kazał od razu wynosić do lasu. Kto by tyle wykarmił?!
– Ja już wtedy wiedziałam – opowiadała Jaga Wiszni – że upodobała sobie mnie Dodola, że przyszłe mi od czasu do czasu pokazuje. Ludzie mnie już wtedy trochę za wiedźmę mieli. Niewiele mogłam pomóc Mladzie, a ze swoją nogą, nieruchawością, tylko bym przeszkadzała. Siadłam więc w kącie z kądzielą, która nieraz już mi przyszłe wypadki pokazała, i zaczęłam prząść. Z początku nić szła równo. Niespieszno mi było, bo to już wiedziałam, że pierwsze dzieciaki na świat nie pchają się zbyt szybko. Dobrze się przędło. Nić mocna była. Wrzeciono furczało radośnie na szczęście, na dostatek. Motowidło coraz grubsze się robiło, a ja już niemal wiedziałam, że syn będzie. Na córkę tak dobrze by się nie przędło. Aż nić się zerwała! Związałam szybko, by złe odgonić, ale ona znowu… Ręce mi się zatrzęsły. Wtedy drzwi się otworzyły i do chaty wpadła Damroka, mać twego najstarszego brata. „Dziewuchę wam porodziła!” – zakrzyknęła. Niby oczy spuszczone, niby mu współczuła, a radość aż z niej buchała, że ciągle poczesne miejsce w chacie będzie miała i tylko z Żyborą, matką Niebora, będzie się musiała dzielić.