Grzegorz Rzeczkowski

Obcym alfabetem


Скачать книгу

obejrzeć je w internecie. „Od wybuchu afery Łukasz N. miał przebywać w mieszkaniu operacyjnym policji, chroniony 24 godziny na dobę przez oficerów służb”13 – pisał „Super Express”. Czy tak chroni się kogoś, kto obawia się o własne bezpieczeństwo, czy raczej kogoś, kto może niechcący za dużo powiedzieć?

      To na pewno nie pierwsza zadziwiająca postawa policji w sprawach, w których pojawiał się Łukasz N. Kilka lat wcześniej, w czasie rozpracowywania grupy szantażującej ówczesnego senatora PO Krzysztofa Piesiewicza, policja chciała wejść do restauracji Lemongrass, w której pracował N., by przejąć płytę z kompromitującym polityka filmem (Łukasz N. miał znać jej zawartość). Tyle że policjanci, którzy w jednym czasie zatrzymywali osoby zamieszane w szantażowanie ówczesnego senatora PO i przeszukiwali ich mieszkania, Lemongrass pominęli. Jak to się stało? Przedstawiona przez nich wersja głosiła, że po prostu funkcjonariusze pomylili lokal i pojechali w inne miejsce. A gdy już do niego wrócili, po „kompropłycie” nie było śladu. Dziś Piesiewicz przekonuje, że gdyby jego sprawę potraktowano poważnie i wyjaśniono do końca, prawdopodobnie do afery podsłuchowej nigdy by nie doszło.

      Gdy poprosiłem rzeczniczkę CBŚP, komisarz Iwonę Jurkiewicz, o informację na temat powodów objęcia Łukasza N. ochroną, policjantka zasłoniła się tajemnicą: „W przypadku realizacji programu ochrony wobec osoby zagrożonej odbywa się ona w ramach prowadzonych przez Policję czynności operacyjno-rozpoznawczych o charakterze niejawnym, na podstawie niejawnych przepisów i nie jest możliwe udzielenie jakichkolwiek informacji na ten temat, w szczególności dotyczy to ewentualnych przesłanek objęcia lub nie ochroną”.

      Zapytałem o to Pawła Wojtunika, byłego szefa CBA, który zresztą przyszedł na to stanowisko wprost z fotela szefa CBŚP. Nie mógł uwierzyć, że ekskelner tak długo korzysta z ochrony elitarnej jednostki policji. Nazwał sytuację „skandaliczną i wyjątkową w historii wymiaru sprawiedliwości”. – Ofiary kelnerów i Falenty, w tym ja, są piętnowane, a sprawcy de facto nie ponieśli odpowiedzialności: nie zapłacili zasądzonych grzywien i jeszcze tak długo korzystali z ochrony policyjnej – irytował się Wojtunik, który w sprawie jako jeden z podsłuchanych miał status pokrzywdzonego. – Moim zdaniem ochrona kelnera to nie wymysł CBŚP, które jest powołane do innych celów. To działanie na polecenie prokuratury bądź MSW. Niezależnie zresztą na czyje, ma podtekst polityczny i jest demoralizujące, bo może zachęcać inne grupy przestępcze oraz wywiady obcych państw do stosowania podobnych praktyk w przyszłości.

      Zaskoczony był również poseł Marek Biernacki, były minister sprawiedliwości i były koordynator do spraw służb specjalnych. – Niezrozumiałe jest ustanowienie ochrony osobie, która nie była świadkiem koronnym, już po prawomocnym rozstrzygnięciu sprawy przez sąd. Ciągle mamy potwierdzenie, że afera podsłuchowa ma swoje drugie dno. Bo kogo może się dziś obawiać Łukasz N.? Przecież nie polityków. Ludzi, których podsłuchiwał, a o których nie wiemy? Rosjan? – pytał retorycznie.

      Kiedy napisałem o tym w „Polityce”, cytując Wojtunika i Biernackiego14, CBŚP nabrało wody w usta. Gdy w marcu 2019 r. ponownie zapytałem o ochronę Łukasza N., biuro odmówiło jakichkolwiek informacji. Nie chciało ani potwierdzić, ani zaprzeczyć, że N. nadal jest objęty ochroną.

      Nieoficjalnie można się dowiedzieć więcej. Na przykład tego, że „kelner” – jako osoba towarzyska – miał już podobno dość policyjnej „opieki” i chciał się uwolnić od przeszłości, tak jak jego kolega Konrad Lasota, który przeprowadził się do Londynu, gdzie pracuje jako sommelier w jednej z drogich restauracji. Tyle że policja nie chciała się na to zgodzić, twierdząc rzekomo, że zagrożenie dla bezpieczeństwa Łukasza N. jeszcze nie minęło. Jakby ktoś się bał, że „spuszczony ze smyczy” powie coś, czego powiedzieć nie powinien. Osoba, która miała wgląd w to, co działo się w śledztwie, potwierdza: – N. chciałby już zrezygnować z ochrony, którą jest objęty piąty rok, ale policja wciąż znajduje powody, by ją przedłużać.

      Łukasz N. został potraktowany przez sądy obu instancji najłagodniej spośród czwórki skazanych w aferze podsłuchowej. Za to, że współpracował z policją i opowiedział o całym procederze oraz jego uczestnikach, na wniosek prokuratury sądy zastosowały wobec niego jako tzw. małego świadka koronnego nadzwyczajne złagodzenie kary. Jako jedyny nie został skazany na więzienie nawet w zawieszeniu, miał zwrócić prawie 100 tys. zł, które dostał za nagrywanie polityków od Marka Falenty, oraz dodatkowo zapłacić 50 tys. zł (według „Rzeczpospolitej” z tej kwoty do jesieni 2018 r. uregulował jedynie niewielką część – 9 tys. zł)15.

      Do wątku kontaktów Łukasza N. z CBŚP życie dopisało zaskakującą puentę. Wicedyrektor biura Rafał Derlatka, który w czerwcu 2014 r. wysyłał do „kelnera” swoich policjantów, w 2016 r. odszedł z policji i zaczął pracować dla rosyjskiej firmy KTK Polska – jako osoba odpowiedzialna za jej bezpieczeństwo. Tak się składa, że to ta sama firma, z którą współpracował Falenta tuż przed wybuchem afery podsłuchowej. Derlatka twierdzi, że praca w KTK nie ma nic wspólnego z jego zaangażowaniem w rozwiązywanie sprawy podsłuchowej i że po prostu znalazł ją przez znajomego policjanta.

      O tym, jak policjanci „dotarli” do „kelnera”, można usłyszeć różne wersje – również taką, że udało się to przez jego brata, oficera policji, który miał go skłonić do szczerości. Inna mówi o tym, że Łukasz N. współpracował z CBŚ już wcześniej, gdy jeszcze pracował w restauracji Lemongrass. O tym wątku pisał Wojciech Czuchnowski w „Gazecie Wyborczej”: „Według tajnych akt śledztwa podsłuchowego [do których dziennikarze nie mają dostępu – przyp. red.] Łukasz N. zaczął współpracę z CBŚ w 2010 r. jako kelner w restauracji Lemongrass. Wiedziało o nim CBA. Początkowo nagrywał osoby ze świata przestępczego. Polityków zaczął rejestrować jesienią 2011 r. po kolejnych wyborach wygranych przez PO, gdy w Lemongrass odbyła się impreza zwycięzców”16.

      Więcej zaskakujących informacji, które tłumaczyłyby zachowanie menedżera z Sowy i po części jego rolę w podsłuchowym procederze, podał „Puls Biznesu” kilka dni po publikacji pierwszych nagrań. Informacji, które nie przebiły się wówczas przez medialny zgiełk. Dziennik ustalił, że Łukasz N. był w przeszłości dilerem narkotyków. Autorzy tekstu, czyli ówczesny naczelny dziennika i jego zastępca, na tej podstawie wyciągnęli wniosek, że „ta czarna karta mogła być łatwym źródłem szantażu i namówienia do współpracy”17. Dlatego ich zdaniem rejestrowanie rozmów biznesmenów i polityków w Sowie „z dużym prawdopodobieństwem było to rutynowe działanie rosyjskich służb, które gromadziły materiał w celu potencjalnego wykorzystania w przyszłości”18. Jak powiedział mi pewien były oficer CIA, nie ma lepszego „ucha” w restauracji niż kelner-menedżer mający nieskrępowany wstęp do wszystkich pomieszczeń i duże zdolności maskowania swojej „drugiej” działalności, a z drugiej strony wyławiający każdy podejrzany ruch.

      Narkotykowa przeszłość menedżera Sowy rzuca nowe światło na informacje mówiące o tym, że „kelner”, pracując w Lemograss, współpracował z CBŚP. To by wyjaśniało, dlaczego „otworzył się” właśnie przed policjantami, a nie przed funkcjonariuszami ABW i dlaczego CBŚP objęło go tak szczelną ochroną, że trwa ona do dziś. Poza tym, jeśli pracował również dla rosyjskich służb, kontrwywiad stanowił dla niego ogromne zagrożenie. Natomiast policji z zasady nie interesują wątki kontrwywiadowcze, tylko kryminalne. Ale to by również znaczyło, że Falenta wcale nie musiał być głównym rozprowadzającym i zlecającym podsłuchy.

      Łukasz