na smartfonach, które jakimś cudem pozwolono im zatrzymać.
Gdyby sir Adrian oczekiwał, że nastolatek nazywany cyberprzestępcą lub komputerowym maniakiem zrobi na nim imponujące wrażenie, pewnie by się rozczarował. Ale tak się nie stało. Zaimponowała mu właśnie zwyczajność tego chłopaka.
Luke był wysoki, chudy jak tyka, z bujną rozczochraną blond czupryną nad bladą twarzą, która zbyt rzadko oglądała słońce. Cechowała go skrajna nieśmiałość, jak kogoś, kto wycofał się do swojego wnętrza i stamtąd obserwuje wrogi świat. Trudno było uwierzyć, że naprawdę zrobił to, o co go oskarżano.
Ale już pierwsze testy przeprowadzone przez specjalistów z GCHQ wskazywały, że Luke Jennings potrafi w cyberprzestrzeni robić takie rzeczy i odwiedzać takie miejsca, o jakich im się nie śniło. W ich ocenie był albo najbardziej utalentowanym, albo najbardziej niebezpiecznym nastolatkiem na świecie… a może jedno i drugie.
Luke siedział zgarbiony nad smartfonem, całkowicie pochłonięty przez wirtualny świat. Matka objęła go i wyszeptała mu coś do ucha. Oderwał się od telefonu i popatrzył na sir Adriana. Sprawiał wrażenie częściowo przerażonego, a częściowo zadziornego.
Najwyraźniej miał trudności z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego z nieznajomymi, a nawet z prowadzeniem z nimi rozmowy. Towarzyskie pogawędki wykraczały poza jego możliwości. Przygotowując się do tego spotkania w drodze z Downing Street do Latimer, Weston wyczytał, że jednym z objawów zespołu Aspergera jest obsesyjna potrzeba porządku, tak by wszystkie przedmioty znajdowały się na ustalonych miejscach, z których nie wolno ich ruszać. Tymczasem w ciągu ostatniego dnia wszystko w świecie Luke’a zmieniło swoje miejsce i patrząc z jego perspektywy, zostało zniszczone. Chłopak przeżył traumę.
Kiedy sir Adrian zaczął rozmawiać z Lukiem, pani Jennings często im przerywała, by wytłumaczyć, co jej syn ma na myśli, i zachęcać go, żeby odpowiadał na pytania. Ale chłopaka interesowało tylko jedno.
W pewnym momencie podniósł wzrok, a wtedy sir Adrian zwrócił uwagę na jego oczy. Były różnego koloru: lewe jasnoorzechowe, a prawe bladoniebieskie. Przypomniał sobie, że podobno to samo miał niedawno zmarły David Bowie.
– Chcę dostać swój komputer – powiedział Luke.
– Luke, jeśli oddam ci twój komputer, będziesz musiał coś mi obiecać. Już nigdy więcej nie włamiesz się do żadnego amerykańskiego systemu. Ani jednego. Obiecasz mi to?
– Ale ich systemy są wadliwe – odrzekł Luke. – Próbowałem im to pokazać.
To był niezwykle ważny aspekt całej sprawy. Chłopak chciał pomóc. Odkrył w cyberprzestrzeni coś, co według niego było niewłaściwe. Coś niedoskonałego. Dlatego przeniknął do samego serca tego czegoś, by ujawnić braki. Tym czymś była baza danych Agencji Bezpieczeństwa Krajowego w Fort Meade w Marylandzie. Luke naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ucierpiały na tym zarówno systemy komputerowe, jak i ego niektórych osób.
– Musisz mi to obiecać, Luke.
– Dobrze, obiecuję. Kiedy mogę go dostać?
– Zobaczę, co da się zrobić.
Weston poszedł do jednego z pustych gabinetów, zamknął za sobą drzwi i skontaktował się z doktorem Hendricksem. Guru z GCHQ już opuścił Luton. Po tym, jak wspólnie ze swoim zespołem dokładnie przetrząsnął poddasze, przewiózł osobisty komputer Luke’a Jenningsa do siedziby Narodowego Centrum Cyberbezpieczeństwa w londyńskiej dzielnicy Victoria. Zawahał się, usłyszawszy prośbę Westona, bo przed sporządzeniem raportu musiał skrupulatnie zbadać komputer i jego zawartość. W końcu powiedział:
– No dobrze. Przerzucę wszystko na inny sprzęt i przekażę komputer…
– Nie, zostań, gdzie jesteś. Przyślę po niego samochód.
Następnie sir Adrian zadzwonił do pani premier. Siedziała w pierwszej ławce w Izbie Gmin. Osobisty sekretarz szepnął jej coś do ucha. W pierwszej dogodnej chwili wyszła, udała się do swojego gabinetu w Izbie Gmin i oddzwoniła do sir Adriana. Przekazał jej swoją prośbę. Uważnie go wysłuchała i zadała kilka pytań.
– To bardzo pilna sprawa – powiedziała w końcu. – On może się nie zgodzić. Ale spróbuję. Zostań w Latimer. Oddzwonię.
W Londynie było późne popołudnie, w Waszyngtonie zbliżało się południe. Mężczyzna, z którym zamierzała się skontaktować, przebywał na polu golfowym, ale odebrał telefon. Ku jej zaskoczeniu przystał na prośbę. Poprosiła asystenta, by oddzwonił do sir Adriana.
– Sir Adrianie, jeśli pojedzie pan do Northolt, RAF postara się panu pomóc, i to jak najszybciej. Instrukcja została przekazana.
Formalnie rzecz biorąc, Northolt, położone na północno-zachodnich obrzeżach Londynu, niedaleko obwodnicy M25, wciąż jest bazą Królewskich Sił Lotniczych, ale od dawna współpracuje z sektorem prywatnym, użyczając przestrzeni firmowym odrzutowcom, należącym do bogatych i uprzywilejowanych.
Sir Adrian spędził sześć godzin w hali odlotów, gdzie zjadł w kawiarni bardzo spóźniony lunch i kupił w kiosku kilka gazet. O północy młody żołnierz RAF-u zawołał go do jednego z wyjść. Na płycie lotniska właśnie tankowano samolot przed podróżą za ocean. Był to dwusilnikowy odrzutowiec BAe125, który mógł dotrzeć do bazy lotniczej Andrews pod Waszyngtonem w ciągu ośmiu godzin, nawet przy przeciwnym wietrze, zyskując pięć godzin dzięki zmianie czasu.
Adrian Weston przywykł do wykorzystywania każdej okazji, by się zdrzemnąć, wziął więc kanapkę i kieliszek słabego czerwonego wina, podane przez stewarda, po czym odchylił do tyłu fotel i zasnął, podczas gdy samolot oddalał się od irlandzkiego wybrzeża.
Wylądowali w bazie lotniczej Andrews tuż po czwartej nad ranem. Sir Adrian podziękował stewardowi, który podał mu śniadanie, i załodze samolotu. Siedzący na lewym fotelu major lotnictwa oznajmił, że mają rozkaz zaczekać, aż Weston wypełni swoje zadanie, a następnie zabrać go z powrotem do domu.
Sir Adrian musiał poczekać jeszcze kilka godzin w hali przylotów na transport. Jako że cała podróż odbywała się nieoficjalnie, nie powiadomiono brytyjskiej ambasady. Biały Dom wysłał nieoznakowanego forda Crown Victorię, a obok kierowcy zasiadł młody pracownik Zachodniego Skrzydła. Zrezygnowano z formalności paszportowych, chociaż sir Adrian zawsze miał przy sobie dokumenty.
Podróż trwała kolejną godzinę, podczas której wlekli się w strumieniu samochodów przekraczających Potomac i kierujących się do śródmieścia Waszyngtonu. Kierowca znał się na rzeczy. Polecono mu, by unikał dziennikarzy, którzy mogliby zauważyć samochód i pasażera, więc podjechał do Białego Domu od tyłu.
Limuzyna skręciła w prawo, z Constitution Avenue w Siedemnastą Ulicę, a potem znów w prawo, w State Drive, pod osłoną budynku Eisenhowera. Gdy oficer pokazał wartownikowi identyfikator, cztery stalowe słupki sterczące z jezdni schowały się pod asfaltem i ruszyli krótkim podjazdem zwanym West Exec, który prowadzi prosto do Zachodniego Skrzydła, gdzie mieszka i pracuje prezydent.
Samochód zatrzymał się przed wejściem do Zachodniego Skrzydła i sir Adrian wysiadł. Tutaj przejął go nowy oficer i wprowadził do środka. Skręcili w lewo i wspięli się po schodach, które zawiodły ich przed drzwi gabinetu doradcy do spraw bezpieczeństwa krajowego. W te rejony nie mogą zapuszczać się dziennikarze.
Westona poprowadzono kolejnym korytarzem, do recepcji z dwoma biurkami, gdzie prześwietlono skanerem zawartość jego teczki. Wiedział, że już na lotnisku został przeszukany za pomocą ukrytych kamer. W głębi recepcji znajdowały się ostatnie drzwi – do samego Gabinetu Owalnego. Jedna