zostali jeszcze Matosas, Paniuk i Medel. Wszyscy trzej są lepszymi góralami niż Steve, mogą wykorzystać okazję w Alpach.
– To ty jesteś najlepszym góralem! Z twoją pomocą Steve może ich unieszkodliwić – stwierdziła, spoglądając na mnie pierwszy raz tego wieczoru, po czym dodała ciszej: – W zasadzie tylko ty byłbyś w stanie pokonać Panatę.
Kolejny raz Fiona ujęła w słowa to, czego ja do tej pory nie miałem odwagi powiedzieć. Zapadła długa cisza, jej krótkie odkrywcze zdanie było niczym tykająca bomba, którą postanowiłem natychmiast rozbroić. Przypuszczam, że moja lojalność wobec Steve’a była bezwiedna: zamiast przetrawić komentarz Fiony i straszliwe konsekwencje, jakie za sobą pociąga, mój mózg skupił się na ostatnim słowie. Fiona nie darzyła Steve’a zbytnim szacunkiem, ale zawsze mówiła o nim po imieniu. To, że tym razem użyła jego nazwiska, wydało mi się dziwne i trochę niepokojące.
Znów zadałem sobie pytanie, co, do diabła, między nimi zaszło. Nie miałem odwagi ich o to zagadnąć, a oni nie zamierzali mnie w to wtajemniczać. Sześć lat wcześniej Fiona nadzorowała mechaników Fonaru. Mój przyjaciel próbował ją uwieść, zresztą nie on jeden w naszym światku. Oprócz niej w otoczeniu kolarzy były też inne kobiety: masażystki, dietetyczki, lekarki. Nieliczne, ale były. Jednak fakt, że uchodziła za najlepszego specjalistę w branży uważanej do tej pory za czysto męską, budził wśród zawodników skrywaną fascynację. Jej nieprzystępność, pobrudzone smarem ręce i T-shirty, mało seksowne ogrodniczki, duże piersi, które zdawały się nie wiedzieć, co to stanik, rude włosy, zielone oczy i surowa, ale ładna twarz tworzyły dziwną, pociągającą mieszankę, czyniącą z niej nieosiągalną zdobycz dla wszystkich wilków ze stada, wśród których wyróżniał się samiec alfa, Steve Panata.
Mój przyjaciel próbował zdobyć Fionę wszelkimi możliwymi sposobami przez dwadzieścia miesięcy, jakie przepracowała w naszej drużynie. W którymś momencie musiał popaść w obsesję na jej punkcie, bo nigdy wcześniej nie nadużywał statusu gwiazdy, by przełamać opór kobiety: żądał, żeby osobiście dokonywała przeglądów jego roweru, by pobyć z nią sam na sam, o niestosownych porach wpadał do jej kampera pod pretekstem konsultacji, przed rozpoczęciem sezonu poprosił, żeby pojechała z nim do Monachium rzucić okiem na nowe włókna węglowe do roweru najnowszej technologii, który projektował dla niego sponsor. Coś się między nimi wydarzyło albo przestało dziać, bo pod koniec sezonu Fiona odeszła z zespołu i wyjechała bez pożegnania.
W czasie, kiedy pracowała w Fonarze, przeprowadziliśmy może ze dwie czy trzy długie rozmowy, ale nigdy nie byliśmy ze sobą blisko. Co prawda moja legendarna nieśmiałość wobec kobiet należała już do przeszłości, lecz miałem świadomość, że Irlandka jest poza moim zasięgiem. Ona z kolei pewnie uważała, że jestem zbyt zżyty ze Steve’em, i dlatego nie była w stanie odprężyć się w moim towarzystwie.
Mimo to kilka miesięcy później wysłała mi maila ze szczegółowym opisem programu dopasowania mojej pozycji, pedałów i siodełka, żeby zrekompensować pięciomilimetrową różnicę między moim lewym i prawym piszczelem; jej sugestia zapoczątkowała regularną wymianę wiadomości, które z czasem stały się bardziej osobiste.
Wiosną dwa lata temu, pod koniec Volta a Catalunya, zapukała nocą do moich drzwi i po szybkim powitaniu wsunęła mi się do łóżka. W kolejnych miesiącach, kiedy rozkład zajęć pozwalał nam spotkać się w tym samym miejscu, regularnie mnie odwiedzała, choćby po to, żeby zasnąć w moich objęciach. Powściągliwa, szorstka Fiona, która mieszkała w niej w ciągu dnia, nocami wydawała się opuszczać jej ciało: wtulała się we mnie we śnie, czule mnie głaszcząc i szepcąc niezrozumiałe słowa.
Muszę przyznać, że związek z Fioną znacznie podniósł mój prestiż w oczach innych zawodników. Przez kilka miesięcy koledzy traktowali mnie z takim szacunkiem, jakbym wygrał Vuelta a España czy Giro d’Italia. Poza Steve’em oczywiście.
Kiedy zyskał pewność, że Fiona weszła do mojego życia, coś zaczęło się psuć w symbiotycznej relacji, którą od lat utrzymywaliśmy. Przez pierwsze dni nieraz przyłapywałem go na tym, jak z uwagą mi się przygląda, jakby chciał dostrzec we mnie coś, czego dotąd nie zauważył. Przypuszczam, że próbował odkryć powody, dla których to mnie wybrała i które dla mnie samego były zagadką.
Widocznie nie doszukał się niczego, co tłumaczyłoby wybór Fiony, bo uznał, że chodzi o zemstę, jakąś karę rodem z Irlandii: wiążąc się ze mną, nie tylko okazywała mu pogardę, ale też siała między nami niebezpieczną niezgodę, która mogła się odbić na jego karierze kolarskiej.
Wówczas postanowił pokonać Fionę i odzyskać mnie dla swojej sprawy. Tak przynajmniej interpretuję wzmożone zabieganie o moje względy i kampanię skierowaną przeciwko Fionie. Nalegał, żeby włączyć mnie do kilku dochodowych reklam z jego udziałem, coraz wylewniej dziękował swojemu gregario w każdym wywiadzie, przedstawiał mi jedną po drugiej swoje atrakcyjne koleżanki z międzynarodowego jet setu i jak się później dowiedziałem, w czasie zawodów starał się uprzykrzać życie Fionie. Kiedy poniósł porażkę na obu frontach i zrozumiał, że nasz związek jest trwały, zmienił nastawienie. Przez kolejne miesiące wyglądał na lekko obrażonego, jakbym dopuścił się wobec niego zdrady, mimo że bardzo się pilnowałem, co do joty przestrzegając zawodowych i prywatnych zasad, które wypracowaliśmy w ciągu długich lat. Było jednak oczywiste, że ucierpiała jego dotąd niezłomna wiara we własne siły, a ponieważ cios padł z nieoczekiwanej strony – od kogoś, kto darzył go bezwarunkową przyjaźnią – poczuł się jeszcze bardziej zraniony. Od tej pory zaczął poświęcać więcej uwagi żądaniom swojego agenta i imprezom dla celebrytów; upublicznił swój związek ze Stevlaną, wymazując ze swojego życia Fionę i wszystko, co miało z nią cokolwiek wspólnego. Muszę mu jednak oddać honor: nadal obsesyjnie trenował i w żadnym momencie nie zaniedbał codziennej dyscypliny niezbędnej do utrzymania sztywnych parametrów ciała, jakich wymaga tego rodzaju życie. Nie zmieniła się też nasza rutyna współpracy, która czyniła z nas najlepszy kolarski tandem.
Fiona natomiast po prostu ignorowała Steve’a: najpierw jego wrogie zaczepki, potem jego bezgraniczną pogardę. Traktowała go jak jedną ze zmiennych będących częścią mojego życia, nie poświęcając mu więcej uwagi niż innym czynnikom, takim jak klimat czy rowery, którymi jeżdżę.
Tak przynajmniej myślałem. Ale kiedy powiedziała, że mógłbym pokonać Panatę, zdałem sobie sprawę, że Fiona od kilku miesięcy tkała sieć najskuteczniejszej kampanii skierowanej przeciwko mojemu bro (jak lubił nazywać mnie Steve), jaka mogła się zrodzić w ludzkim umyśle: przekonanie mnie, że jestem lepszym kolarzem niż on.
– Steve wyprzedza mnie w klasyfikacji generalnej o prawie dwie minuty, żeby je odrobić, musiałbym zdradzić go w górach. Poza tym Giraud nigdy nie pozwoli mi na ucieczkę, jeżeli nie pociągnę za sobą Steve’a. Skasuje mnie moja własna drużyna.
– Nie, jeśli zrobisz to we właściwym momencie.
Pomyślałem o Alpe d’Huez, ostatnim dwudziestokilometrowym odcinku, długim i stromym, który przyjdzie nam pokonać na dwudziestym etapie, dzień przed wjazdem do Paryża. Z technicznego punktu widzenia Fiona miała rację: jeśli postarałbym się, żeby reszta drużyny Fonaru dotarła do podjazdu kompletnie wypompowana, tak że zostalibyśmy tylko ja i lider, mógłbym pozbyć się Steve’a kilka kilometrów przed metą, nadrabiając przewagę, jaką w tym momencie miałby nade mną w klasyfikacji generalnej. Wyobraziłem sobie zdziwioną minę, jaką zrobiłby mój przyjaciel, kiedy stanąłbym na pedałach i zostawił go samego na podjeździe o dziesięcioprocentowym nachyleniu.
– Ale tego nie zrobię – powiedziałem. – Żadne zwycięstwo nie usprawiedliwia zdrady tego kalibru.
– To Steve