podobne jak w ubiegłych latach. Odkrycie tożsamości mordercy czy morderców nie powinno być jednak trudne: jest wielce prawdopodobne, że jeden z tych, którzy wejdą na podium w Paryżu, albo sam jest sprawcą, albo ma z nim jakiś związek. Problem w tym, sierżancie, że musimy zdemaskować go teraz, zanim zaatakuje kolejną ofiarę.
Wyczułem w słowach komisarza coś w rodzaju wyrzutu pod moim adresem, jakbym ponosił winę za każdą minutę, którą morderca spędzi na wolności. Nie wiem, może nie takie były jego intencje; faktem jest, że należę do osób, które już na sam widok radiowozu dopada poczucie winy. Przeszedłem więc do defensywy: jako że Favre wyprzedzał mnie o lata świetlne w dziedzinie kryminalistyki, musiałem mu pokazać, że w kwestii rowerów jest żółtodziobem.
– Z całym szacunkiem, komisarzu, ale nie ma pan pojęcia o kolarstwie. Kieruje pan wszystkie reflektory na walkę o żółtą koszulkę, nie zdając sobie sprawy, że Tour de France to sto dziewięćdziesiąt osiem różnych batalii. Każdy zawodnik toczy swoją własną wojnę i większość jest gotowa w niej polec. Drużyny przypisują swoim członkom miejsca od pierwszego do dziewiątego, każdy z nich chce się wspiąć w hierarchii – gregario jadący jako pierwszy w swojej trójce chciałby być na drugim miejscu, a drugi na trzecim i ostatnim. Chłopak, który pierwszy raz bierze udział w Tour de France, wie, że czterej inni zawodnicy liczą na to, że odpadnie, robi więc wszystko, co w jego mocy, by móc wrócić za rok. Kolarz, który jechał w dwóch tourach, ale żadnego nie skończył, ma świadomość, że to może być jego ostatnia szansa. Górale starają się zasłużyć, żeby w następnym sezonie któraś z drużyn wzięła ich na liderów. I tak dalej. Presja jest ogromna, i to nie tylko dla zawodników z czołówki. Proszę mi podać nazwisko któregokolwiek kolarza, a ja wymienię panu co najmniej trzy bitwy, które toczy, nie wspominając o rywalizacji między drużynami. Zatem problem nie sprowadza się bynajmniej do trzech zawodników, którzy po pokonaniu ostatniego etapu staną na podium – zakończyłem resztką tchu, ale zadowolony. Chociaż hipoteza komisarza skupiająca się na liderach zgadzała się z moją listą podejrzanych, nie zamierzałem mu tego mówić; miałem już trochę dosyć jego źle maskowanej protekcjonalności.
– Każdy piłkarz, koszykarz czy inny gracz walczy, żeby się wyróżnić; mimo to nie przypominam sobie żadnych morderstw w szatniach – odparł, także przechodząc do defensywy.
– Tego właśnie pan nie rozumie. Kolarstwo to nie gra. Mówimy: zagrajmy w piłkę, w kosza, w tenisa, ale nikt nie mówi: zagrajmy w kolarstwo, bo w kolarstwo się nie gra, w kolarstwie się bije, w kolarstwie się walczy. – Nie ja to wymyśliłem, usłyszałem to zdanie u jakiegoś dziennikarza, ale Favre nie musiał tego wiedzieć. – Nieprzypadkowo w wielu językach to samo słowo znaczy peleton i pluton: jesteśmy oddziałem idącym na wojnę, tyle że ta wojna toczy się między nami. – Zakończenie wydało mi się jeszcze lepsze, bo uznałem je za własne, choć mogłem się mylić.
– W takim razie tym bardziej musimy się przyłożyć, jest zbyt wielu podejrzanych – powiedział bez urazy, wywieszając białą flagę.
W milczeniu skinąłem głową i wróciłem myślami do mojej listy, którą za żadne skarby nie zamierzałem się z nikim dzielić. Jeszcze nie teraz. Postanowiłem wykorzystać moje małe zwycięstwo. Skoro komisarz chciał się bawić w kolegów, będzie musiał dać mi coś więcej.
– Mówi pan, że samobójstwo Fleminga było mistyfikacją. Skąd ta pewność? Jakie macie dowody?
Favre obrzucił mnie wzrokiem. Wydało mi się, że widzę w jego oczach zaskoczenie. Wypalił w milczeniu połówkę papierosa, zanim odpowiedział.
– Podano mu narkotyki, może podczas kolacji albo w jednym z tych napojów czy batonów, które bez przerwy pochłaniacie. Napastnicy liczyli na to, że będzie spał. Podejrzewamy, że chcieli mu coś złamać, pozorując upadek przy wychodzeniu z wanny. Przynajmniej taką przyjęliśmy hipotezę. Fleming w ostatniej chwili stawił opór: na jego obojczykach widnieją niewielkie siniaki, jakby ktoś go przytrzymywał. Tak naprawdę nie zmarł wskutek wykrwawienia, tylko został utopiony.
– Zawodnicy Brexitu zatrzymali się w małym hostelu, który wynajęli na wyłączność; osoba spoza drużyny zwróciłaby uwagę personelu – zastanawiałem się na głos, wreszcie zadowolony, bo zorientowałem się, że zaczynam używać policyjnych sformułowań. – Organizatorzy touru wybierają hotele na każdy etap, przydzielają je dwudziestu dwóm zespołom drogą losowania i z wyprzedzeniem publikują listę.
– No właśnie. Niebieski Galeon jest tak mały, że ma tylko jedną kamerę monitoringu, kiepskiej jakości i umieszczoną w fatalnym miejscu. Na nagraniu widać jednak, jak jakaś postać, prawdopodobnie mężczyzna, przecina hol i wchodzi na piętro. Recepcjonista twierdzi, że niczego nie zauważył. Zajmuje się też księgowością: kiedy nie ma ruchu, przenosi się do małego biura, gdzie trzyma księgi rachunkowe. Wystarczyła podstawowa umiejętność manipulowania kluczami i zamkami, żeby wejść do hotelu i otworzyć drzwi do pokoju Fleminga. Nie ma śladów włamania.
Odruchowo pomyślałem o całym zastępie mechaników, którzy utrzymują peleton w ruchu: każdy z nich potrafi w kilka minut zmontować i rozmontować rower. Dla większości otwarcie zamka byłoby dziecinnie proste. To sprawiło, że przypomniałem sobie o Fionie: pewnie czeka na mnie w swojej przyczepie, być może zaniepokojona, że się spóźniam. Tylko tak mówię – niewiele rzeczy jest w stanie zaniepokoić tę kobietę.
Wstałem, dając do zrozumienia, że nasze spotkanie dobiegło końca. Komisarz rzucił ostatnią uwagę, jakby czytał w moich myślach.
– Nie ma potrzeby wtajemniczania madame Fiony w to, o czym rozmawialiśmy, choć warto byłoby się zorientować, czy ona albo ktoś z jej biura zauważył w ostatnich dniach coś dziwnego. – W milczeniu przytaknąłem, uścisnąłem mu rękę na pożegnanie i ruszyłem w stronę kampera. Komisarz miał rację: niewiele rzeczy umykało uwadze biura madame Fiony.
Tak jak agencja antydopingowa dba o to, żeby kolarze nie zyskiwali przewagi dzięki niedozwolonym substancjom, biuro Fiony pilnuje, żeby drużyny i zawodnicy przestrzegali rygorystycznych norm dotyczących rowerów, sprzętu i strojów. Waga – minimum sześć kilogramów – i rozmiary każdego z rowerów są skrupulatnie mierzone, żeby rywalizacja nie zamieniła się w wyścig technologii. W kolarstwie, inaczej niż w Formule 1, władze życzą sobie, by zwycięzca zawdzięczał sukces wysiłkowi, strategii i talentowi, a nie kwalifikacjom instruktorów czy wypchanym portfelom sponsorów.
Tak, Fiona mogła coś wiedzieć. Pozostawało ustalić, ile z tego zechce mi zdradzić. Światła w przyczepie były zgaszone; pomyślałem, że tej nocy już niczym się ze mną nie podzieli. Było po dwunastej, pewnie uznała, że coś mnie zatrzymało, i poszła spać.
Długo przewracałem się w łóżku, rozmyślając o dwóch listach: zestawieniu podejrzanych i klasyfikacji generalnej po zakończeniu etapu. Na obu figurowali Matosas, Paniuk i Medel. Oraz Steve.
Klasyfikacja generalna, etap 8
2005-2016
Nigdy nie zrozumiem, dlaczego Fiona wybrała mnie, a nie Steve’a. Czasami zastanawiam się jednak, czy właśnie nie to było pierwszą rysą na naszej dotąd niezłomnej przyjaźni.
Jedenaście lat wcześniej pierwszy raz uczestniczyliśmy w wyścigu jako zawodowcy, w barwach drużyny Ventoux. Obaj jechaliśmy jako gregario, zwykłe tłoki na usługach legendarnego lidera zespołu Bijona. Był to ostatni sezon Belga, spekulowano więc, kto w przyszłym roku zajmie jego miejsce. Zespół nie miał pieniędzy na zakontraktowanie którejś z kolarskich gwiazd, dlatego przyjmowaliśmy za pewnik, że dyrektor sportowy awansuje kogoś z własnych szeregów,