Jorge Zepeda-Patterson

Morderczy wyścig


Скачать книгу

tymczasem w ciągu tygodnia wskutek wypadków i skandali odpadło więcej zawodników niż podczas wszystkich dwudziestu jeden zeszłorocznych etapów.

      Tego ranka ku ogólnemu zaskoczeniu został wyeliminowany Hiszpan Carlos Santamaría, oskarżony o stosowanie dopingu, choć uchodził za bojownika o czyste, honorowe kolarstwo. Dla wszystkich był to ogromny szok, tym bardziej że Santamaría, lider zespołu Astana, zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej.

      Tylko Steve był w dobrym humorze. W ostatnich dniach jego szanse na wygraną wzrosły, niektóre z najlepszych zespołów osłabły. Zaproponował mi, żebyśmy się napili napoju energetycznego nazwanego jego imieniem i chwilę pogadali. Odpowiedziałem, że jestem wypluty, i ruszyłem w stronę windy. Wyczułem jego rozczarowanie: od pierwszych wspólnych zawodów wymienialiśmy uwagi na temat minionego dnia i wyzwań czekających nas w dniu następnym. Jeżeli tego nie robiliśmy, to dlatego, że Steve miał ciekawsze plany: na początku kariery kobiety, a w ostatnich latach spotkania z agentem i nowymi sponsorami. Postanowiłem, że tym razem to ja będę miał coś lepszego do roboty, nawet jeśli miałoby to być tylko zwalenie się na łóżko.

      Jako jedyni z całego zespołu cieszyliśmy się przywilejem zakwaterowania w jednoosobowych pokojach, a to dzięki klauzuli w kontrakcie Steve’a, którą wielkodusznie rozciągnął na moją osobę. Odprowadził mnie wzrokiem, kiedy przecinałem lobby, po czym usunął mnie z myśli, jak robił ze wszystkim, co nie czyniło zadość jego życzeniom. Pewnie nawet nie zauważył, że wcale nie wsiadłem do windy.

      – Panie Moreau, czy mógłby mi pan poświęcić kilka minut?

      Na dźwięk tych słów serce zaczęło bić mi mocniej niż na stromym podjeździe czy po kilku godzinach pedałowania po szosie. Nie bez powodu: nikt nie zwracał się do mnie po nazwisku. Wytworny facet, który delikatnie dotykał mojego ramienia, jakby próbował uniemożliwić mi ucieczkę, nie wyglądał na reportera, któremu udało się zakraść do hotelu, ale na ucieleśnienie moich najgorszych koszmarów. Jego nienaganny garnitur i starannie przystrzyżony wąsik przywodziły na myśl urzędnika jakiejś instytucji, a w tych okolicznościach mogła nią być tylko budząca strach WADA, Światowa Agencja Antydopingowa.

      Chociaż byłem pewien, że nie przyjmowałem żadnych zabronionych substancji, istniała możliwość, że badanie moczu sprzed kilku dni wykazało obecność nielegalnych środków. Mogłem przecież zażyć je nieświadomie, nie dało się też wykluczyć błędu popełnionego w laboratorium. Nie byłbym pierwszym zawodnikiem zdyskwalifikowanym z powodu zanieczyszczonej próbki. Pomyślałem o Carlosie Santamaríi i wyobraziłem sobie moje nazwisko na pierwszych stronach porannych gazet.

      – Słucham – odparłem, szykując się do obrony, i odruchowo odsunąłem rękę, by zdystansować się od tego, co mnie czeka.

      – Moglibyśmy porozmawiać w sali kominkowej, sierżancie Moreau? Nie zajmę panu dużo czasu. – Tak naprawdę nigdy nie zaszedłem wyżej niż do stopnia kaprala, ale nie miałem zamiaru wyprowadzać go z błędu. Obok lobby rzeczywiście znajdowała się niewielka salka oświetlona słabym blaskiem sztucznego kominka, chociaż na zewnątrz było dwadzieścia osiem stopni. Hotele na trasie nie są szczytem ani luksusu i wygody, ani dobrego gustu.

      Szedłem za nim w najdalszy kąt sali, jakbym wchodził do pułapki. Nawiązanie do wojskowej przeszłości rozbudziło moją ciekawość, ale nie rozwiało obaw.

      – Pozwoli pan, że się przedstawię: komisarz Favre. – Wypowiadając te słowa, machnął mi przed oczami legitymacją zręcznym, tysiące razy powtarzanym ruchem. – Oczywiście jestem również fanem pańskich sportowych dokonań – dodał z ukłonem.

      Jego słowa, ale przede wszystkim jego pochlebczy ton sprawiły, że moja ciekawość zaczęła brać górę nad strachem. Nie wyglądał na kogoś, kto zamierza aresztować mnie za doping, choć nie mogłem wykluczyć, że chce mnie przesłuchać w związku z obiegiem niedozwolonych substancji w środowisku kolarskim. To, co powiedział chwilę później, jedynie potwierdziło moją teorię.

      – Potrzebujemy pańskiej pomocy, sierżancie. Proszę sobie wygodnie usiąść.

      Zająłem niewielką kanapę – czułem się tak komfortowo, jakbym siedział na fotelu dentystycznym. Komisarz nadal uparcie promował mnie w wojskowej hierarchii; bez słowa przyjąłem ten awans, uznawszy, że jeśli mam kłopoty, lepiej być sierżantem niż kapralem.

      – Nie mogę panu pomóc w kwestii dopingu. Jestem czysty, trzymam się z daleka od wszystkich i wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z tym gównem. Powinien pan to wiedzieć.

      – To nie to gówno nas martwi, ale inne, znacznie bardziej szkodliwe. – Przerwał, przysunął twarz do mojej i dodał niemal szeptem: – Jest wśród was morderca. – Wyprostował plecy, obserwując moją reakcję.

      Musiałem go rozczarować, bo nie zdobyłem się na żadną. To, co powiedział, było tak absurdalne, że mój mózg nie zdołał tego przyswoić; przynajmniej nie od razu. W świetle sztucznego kominka dostrzegłem natomiast błysk pomady na jego cienkim wąsiku wyrzeźbionym nad mięsistymi, wilgotnymi wargami. Pomyślałem, że niektóre kobiety uznałyby ten efekt za uwodzicielski, inne – za odrażający.

      Zawiedziony moim milczeniem, przystąpił do wyjaśnień, jakby składał meldunek.

      – Punkt pierwszy: Hugo Lampar, Australijczyk, najlepszy góral Locomotivu, dwa tygodnie temu został potrącony podczas treningu na opustoszałej drodze. Brak świadków, liczne złamania, musiał zrezygnować z udziału w tourze. Bez niego szanse Siergieja Talancóna są znikome, żeby nie powiedzieć zerowe. Punkt drugi: Hankel został napadnięty po zmroku kilka kroków od hotelu trzy dni przed rozpoczęciem wyścigu. Chociaż twierdzi, że nie stawiał oporu i od razu oddał portfel, jeden z napastników nie zadowolił się skromnym łupem. Ciosem pięści powalił go na ziemię i zmiażdżył mu kostkę tak, że do niczego się nie nadaje, przynajmniej przez jakiś czas. Nie był faworytem, ale po tym, jak w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat nieoczekiwanie zajął trzecie miejsce w Giro d’Italia, część prasy skłaniała się ku teorii, że jeśli tegoroczny Tour de France szykuje jakąś niespodziankę, będzie nią właśnie Niemiec. Punkt trzeci: Anglik Cunninham pokonał pierwszy etap w stanie zatrucia, nafaszerowany lekami przeciwhistaminowymi. On jako jedyny mógł rywalizować w jeździe na czas z pańskim kolegą Steve’em Panatą. Cunninham skończył trzy minuty później, przez co do końca touru nie będzie już stanowił zagrożenia. Lekarze nie rozumieją, dlaczego się rozchorował; jadł to samo co reszta drużyny i nie cierpi na żadne alergie. Punkt czwarty: kilka dni temu, w trakcie piątego etapu, dwóch „kibiców” wdarło się na drogę akurat w momencie, kiedy nadjeżdżał zespół Movistaru, udając, że chcą pomachać do kamery umieszczonej na motorze jadącym przed peletonem. Pomocnicy Cuadrado nie mieli szans, żeby zareagować: doszło do karambolu. Czterech zawodników musiało się wycofać z wyścigu, Kolumbijczykowi została połowa drużyny i prawie cały tour do przejechania. Okazało się, że faceci, którzy doprowadzili do kraksy, to pseudokibice z Marsylii, do tej pory niezainteresowani kolarstwem. Oni też trafili do szpitala, pojawiła się jednak ciekawa informacja: niedawno na konto jednego z nich wpłynęło osiem tysięcy euro.

      Komisarz przerwał i obserwował, jak przyswajam sobie jego słowa. Żaden z tych wypadków nie był nowością ani dla mnie, ani dla reszty świata, choć do tej pory nie znałem szczegółów. Incydent z Movistarem wydawał się najbardziej niepokojący: bez połowy zespołu Óscar Cuadrado miał mniejsze szanse na zwycięstwo, a to zmieniało spojrzenie na cały wyścig. Jeżeli komisarz mówił prawdę i nie chodziło o wypadek, ktoś ingerował w historię kolarstwa.

      Mimo to nie wierzyłem w teorię zamachu na Tour de France, a tym bardziej w to, że ktoś zamierza wykończyć kandydatów do podium. Wyścig był drogą krzyżową, która co roku pociągała za sobą ofiary, często w dramatycznych