Ю Несбё

Policja


Скачать книгу

był niewysoki i drobny, podobny do znanego aktora. Ale nie do któregoś z tych przystojniaków. Do jednego z tych, którym się udało mimo wszystko. Do tego z brzydkimi zębami i włoskim nazwiskiem, niemożliwym do zapamiętania. Zresztą nazwiska, jakim przedstawił się pielęgniarz, też już nie pamiętał.

      – Pacjenci w śpiączce, którzy się wybudzają, to skomplikowana historia – tłumaczył pielęgniarz. – Są wyjątkowo wrażliwi i trzeba ich bardzo ostrożnie wprowadzać w stan świadomości. Jeden źle zrobiony zastrzyk i ryzykujemy odesłanie ich tam, skąd przychodzą.

      – Jasne – powiedział Anton. Mężczyzna wcześniej okazał mu identyfikator, podał hasło i zaczekał, aż policjant zadzwoni na dyżurkę i uzyska potwierdzenie, że właśnie tej osobie wyznaczono dzisiejszą wizytę.

      – Masz duże doświadczenie w znieczulaniu ludzi? – spytał Anton.

      – Tak, pracowałem przy anestezji przez dobry rok.

      – I już nie pracujesz?

      – Kilka lat podróżowałem. – Pielęgniarz uniósł igłę strzykawki pod światło i wcisnął tłoczek, a strumień, który wytrysnął z igły, zaraz zmienił się w chmurę mikroskopijnych kropelek. – Ten pacjent wygląda tak, jakby miał za sobą ciężkie życie. Dlaczego w karcie choroby nie ma żadnego nazwiska?

      – Ma pozostać anonimowy. Nie powiedzieli ci o tym?

      – Nic mi nie powiedzieli.

      – A powinni. Jest potencjalną ofiarą zabójstwa. Właśnie dlatego siedzę na tym korytarzu.

      Tamten nachylił się nad pacjentem. Zamknął oczy. Wyglądało to tak, jakby chłonął jego oddech. Antona przeszły ciarki.

      – Ja już go kiedyś widziałem – stwierdził pielęgniarz. – Czy on jest z Oslo?

      – Obowiązuje mnie tajemnica.

      – A myślisz, że mnie nie?

      Pielęgniarz podwinął pacjentowi rękaw nocnej koszuli. Pstryknął w wewnętrzną część przedramienia. To coś dziwnego w jego sposobie mówienia nie dawało Antonowi spokoju. Znów zadrżał, kiedy igła wbiła się w skórę. W idealnej ciszy wydało mu się, że słyszy lekki szelest jej tarcia o mięśnie i szum płynu przeciskającego się przez igłę po naciśnięciu tłoczka strzykawki.

      – Przez wiele lat mieszkał w Oslo, zanim uciekł za granicę – powiedział Anton. – Ale potem wrócił. Plotki mówią, że z powodu jakiegoś chłopca, narkomana.

      – Smutna historia.

      – Owszem, ale wygląda na to, że będzie miała szczęśliwy koniec.

      – Trochę za wcześnie, żeby coś przesądzać. – Pielęgniarz wyciągnął strzykawkę. – Wielu pacjentów w śpiączce ma nagłe nawroty.

      Anton nareszcie zorientował się, o co chodzi. Było to ledwie uchwytne, ale pielęgniarz niewyraźnie wymawiał „s”. Seplenił.

      Po wyjściu z sali chorego, kiedy mężczyzna już zniknął w korytarzu, Anton jeszcze raz zajrzał do pacjenta. Poobserwował ekran z widocznym wykresem bicia serca. Przez chwilę słuchał rytmicznych pisków przypominających sygnały sonaru, który natrafił na okręt podwodny w głębinie. Nie wiedział, co go do tego skłoniło, ale zrobił to samo co pielęgniarz – nachylił się nad twarzą tego człowieka. Zamknął oczy. I poczuł na policzku jego oddech.

      Altman. Przed odejściem pielęgniarza Anton uważnie przyjrzał się przypiętemu do fartucha identyfikatorowi z nazwiskiem. Pielęgniarz nazywał się Sigurd Altman. Czysta intuicja, nic więcej, ale już postanowił, że jutro go sprawdzi. Nie będzie tak jak w tej sprawie z Drammen. Tym razem nie popełni żadnego błędu.

      8

      Katrine Bratt siedziała z nogami na biurku i z telefonem wciśniętym między ramię a ucho. Gunnar Hagen kazał jej czekać. Palce biegały po leżącej przed nią klawiaturze. Wiedziała, że za jej plecami, za oknem, Bergen pławi się w słońcu. Że lśnią mokre ulice, na które jeszcze dziesięć minut temu lał padający od rana deszcz. I że zgodnie z bergeńską regularnością wkrótce znów zacznie padać. Ale akurat w tej chwili słońce wyjrzało przez szparę w chmurach, a Katrine miała nadzieję, że Gunnar Hagen wkrótce skończy drugą rozmowę, by mógł wrócić do tej prowadzonej z nią. Chciała mu tylko przekazać informacje, które udało jej się zdobyć, i opuścić Komendę Okręgową Policji w Bergen. Wyjść na świeże atlantyckie powietrze o smaku znacznie lepszym niż to, które jej były szef wdychał teraz w swoim gabinecie na wschodzie w stolicy kraju.

      – Co chcesz powiedzieć przez to, że nie możemy go jeszcze przesłuchać? Obudził się z tej śpiączki czy nie? Tak, rozumiem, że jest bardzo słaby, ale… Co?

      Katrine miała nadzieję, że to, na co poświęciła ostatnie dni, zdecydowanie poprawi nie najlepszy humor Hagena. Zaglądała teraz na te same strony jedynie w celu ponownego sprawdzenia tego, co już wiedziała.

      – Gwiżdżę na to, co mówi jego adwokat – oświadczył Hagen. – I na to, co mówi ordynator. Chcę, żeby został przesłuchany natychmiast!

      Katrine Bratt usłyszała, jak trzasnął słuchawką stacjonarnego telefonu. Wreszcie do niej wrócił.

      – O co chodziło? – spytała.

      – O nic – odparł Hagen.

      – To on?

      Hagen westchnął.

      – Tak, to on. Budzi się ze śpiączki, ale go odurzają i twierdzą, że musimy zaczekać co najmniej dwa dni, zanim będziemy mogli z nim porozmawiać.

      – Nie lepsza taka ostrożność?

      – Na pewno. Ale, jak wiesz, potrzebne nam tu w końcu jakieś rezultaty. Te zabójstwa policjantów nie dają nam żyć.

      – Dwa dni w jedną czy drugą…

      – Wiem, wiem. Trochę muszę pokrzyczeć. Między innymi to nadaje sens zaharowywaniu się po to, żeby zostać szefem. Nie mam racji?

      Akurat na to pytanie Katrine Bratt nie umiała odpowiedzieć. Nigdy nie chciała nikomu szefować. A nawet gdyby chciała, to i tak podejrzewała, że funkcjonariusze z zaliczonym pobytem na oddziale psychiatrycznym nie są pierwsi w kolejce przy rozdzielaniu okazałych gabinetów. Stawiane jej diagnozy się zmieniały. Psychoza, osobowość borderline, choroba dwubiegunowa, aż wreszcie: zdrowa. Przynajmniej dopóki zażywała te malutkie różowe pigułki, które utrzymywały ją w pionie. Ludzie mogli sobie narzekać na nadmiar leków przepisywanych w psychiatrii, ile tylko chcieli. Dla Katrine te pigułki oznaczały nowe, lepsze życie. Czuła jednak, że szef bacznie ją obserwuje i nie zleca jej więcej pracy operacyjnej, niż to konieczne. Ale w zasadzie nie miała nic przeciwko temu. Lubiła siedzieć w swoim ciasnym pokoju z potężnym komputerem, hasłami i ekskluzywnym dostępem do wyszukiwarek, o których istnieniu nie wiedzieli nawet policjanci. Wymyślanie, szukanie, znajdowanie. Tropienie osób, które pozornie zniknęły z powierzchni ziemi. Wyłapywanie schematów tam, gdzie inni dostrzegali jedynie zbiegi okoliczności. Właśnie to było specjalnością Katrine Bratt i nieraz przydało się zarówno KRIPOS, jak i Wydziałowi Zabójstw w Oslo. Mając taki talent, musiała nauczyć się żyć z tym, że jest chodzącą psychozą, która w każdej chwili może się objawić.

      – Mówiłaś, że coś dla mnie masz.

      – U nas w wydziale ostatnio panował spokój, więc przyjrzałam się trochę tym zabójstwom policjantów.

      – Czy twój szef z Komendy Okręgowej Policji w Bergen prosił cię…

      – Nie, nie, po prostu doszłam do wniosku, że to lepsze niż