uważasz, że tak się nazywam?
– Snarliveien czterdzieści jeden. Zgadza się?
Kolejna pauza. Kolejny wybuch śmiechu i znów głos Valentina:
– W worku. Tak to się mówi. Kupowanie kota w worku…
– Gdzie się dowiedziałeś o tym gwałcie?
– To jest więzienie dla zboczeńców, sierżancie. Jak myślisz, o czym my tam rozmawiamy? Thank you for sharing. Tak mówimy. Oczywiście wydawało mu się, że nie ujawnia za dużo, ale przecież ja czytam gazety i dobrze pamiętam tę sprawę.
– Więc kto, Valentin?
– Więc kiedy, Zachrisson?
– Kiedy?
– Kiedy mnie stąd wypuścicie, jeśli doniosę?
Katrine miała ochotę wcisnąć Fast forward między kolejnymi pauzami.
– Zaraz wracam.
Szuranie krzesłem. Miękkie trzaśnięcie drzwiami.
Czekała. Słyszała oddech tego człowieka. I zauważyła coś dziwnego. Że sama ma kłopoty z oddychaniem. Jakby oddechy rozlegające się w głośnikach wyssały powietrze z jej salonu.
Policjant nie mógł wyjść na dłużej niż dwie minuty, a wydawało się, że nie było go pół godziny.
– W porządku – rzucił i znów zachrobotało krzesło.
– Szybko poszło. I zmniejszą mi karę?
– Dobrze wiesz, że wymiar kary nie zależy od nas, Valentin, ale porozmawiamy z sędzią, okej? Więc jakie jest to twoje alibi i kto zgwałcił dziewczynę?
– Cały wieczór przesiedziałem w domu. Byłem z kobietą, która wynajmowała mi pokój. I jeśli nie dopadł jej alzheimer, na pewno to potwierdzi.
– Jak to możliwe, żebyś pamiętał tak bez…
– Zwracam uwagę na daty gwałtów. Jeśli nie udaje wam się znaleźć tego szczęściarza od razu, to wiem, że prędzej czy później przyjdziecie do mnie i spytacie mnie, gdzie byłem.
– Aha. A teraz pytanie za tysiąc koron. Kto to zrobił?
Odpowiedź padła powoli, z przesadnie wyraźną dykcją:
– Judas Johansen. Tak zwany dobry znajomy policji.
– Judas Johansen?
– Pracujesz w obyczajówce i nie znasz tego notorycznego gwałciciela, Zachrisson?
Odgłos szurających stóp.
– Dlaczego sądzisz, że nie znam tego nazwiska?
– Bo twoje spojrzenie jest puste jak mały kosmos, Zachrisson. Johansen to największy talent gwałcicielski od czasów… no cóż, od moich czasów. I ma w sobie mordercę. Sam jeszcze o tym nie wie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy ten morderca się zbudzi. Uwierz mi.
Katrine wydało się, że słyszy lekkie cmoknięcie, kiedy dolna szczęka policjanta straciła kontakt z górną. Wsłuchiwała się w trzeszczącą ciszę. Miała wrażenie, że słyszy, jak puls policjanta przyspiesza, jak na czoło występuje mu pot, kiedy próbuje zapanować nad podnieceniem i nerwowością, bo zrozumiał, że oto czeka go wielka chwila, przełom. Ogromne osiągnięcie w pracy śledczego.
– Gdzie… gdzie… – wyjąkał Zachrisson, ale przerwało mu wycie, od którego aż zadrżały głośniki. Katrine dopiero po chwili zrozumiała, że to śmiech. Śmiech Valentina. Przenikliwe zawodzenie po chwili przeszło w przeciągłe czkanie.
– Żarty sobie robię, Zachrisson. Judas Johansen to pedał, siedzi w sąsiedniej celi.
– Co?
– Chcesz usłyszeć historię ciekawszą od tej, z którą sam przyszedłeś? Judas pieprzył się z pewnym młodym chłopakiem, ale matka ich nakryła. Niestety, chłopak nie wyszedł wtedy jeszcze z szafy, a rodzina, bogata i konserwatywna, oskarżyła Judasa o gwałt. Judasa, który muchy by nie skrzywdził. A może mówi się kota? Mucha, kot. Kot, mucha. Wszystko jedno. Co powiesz na wznowienie tej sprawy, jeśli dam ci trochę informacji? Mógłbym ci szepnąć to i owo o tym, w co później zaplątał się ten chłopak. Liczę na to, że propozycja złagodzenia kary wciąż jest aktualna.
Szuranie krzeseł po podłodze. Huk przewracanego krzesła. Kliknięcie i cisza. Magnetofon wyłączono.
Katrine długo siedziała wpatrzona w ekran komputera. W końcu zauważyła, że się ściemniło. Łby dorszy wystygły.
– Tak, tak – powtórzył Anton Mittet. – Przemówił.
Stał na korytarzu z telefonem przy uchu i sprawdzał identyfikatory dwóch przybyłych lekarzy. Ich miny świadczyły o zdumieniu pomieszanym z irytacją: na miłość boską, chyba ich pamięta?
Anton przepuścił ich gestem, czym prędzej weszli do pacjenta.
– Ale co powiedział? – spytał Gunnar Hagen w słuchawce.
– Usłyszała tylko, że coś mamrocze, ale co konkretnie, nie umiała powtórzyć.
– Jest teraz przytomny?
– Nie. Tylko coś wymamrotał i odjechał. Ale lekarze mówią, że może się obudzić w każdej chwili.
– Aha – mruknął Hagen. – Informuj mnie na bieżąco, dobrze? Dzwoń w każdej chwili, w każdej.
– Mhm.
– Dobrze, świetnie. Szpital też ma obowiązek informować mnie o wszystkim, ale… oni mają swoje sprawy.
– Oczywiście.
– No właśnie, prawda?
– Owszem.
– No tak.
Anton słuchał ciszy. Czy Gunnar Hagen chciał coś powiedzieć?
Ale naczelnik już się rozłączył.
9
Katrine wylądowała na Gardermoen o wpół do dziesiątej. Wsiadła do pociągu z lotniska i pozwoliła, żeby przewiózł ją przez Oslo, a konkretnie pod Oslo. Kiedyś tu mieszkała, ale kilka obrazów miasta, które mignęły jej przed oczami, nie obudziły sentymentów. Średnio interesująca panorama, niskie, miękkie od śniegu wzgórza, oswojony krajobraz. Na siedzeniach w pociągu ludzie o zamkniętych, pozbawionych wyrazu twarzach, kompletny brak spontanicznej komunikacji między nieznajomymi, do jakiej przywykła w Bergen. W pewnej chwili na jednej z najdroższych na świecie tras kolejowych znów zdarzył się jakiś błąd sygnalizacji i zatrzymali się w grobowej ciemności tunelu.
Podanie o wyjazd do Oslo uzasadniła tym, że w ich okręgu policyjnym – Hordaland – mieli trzy niewyjaśnione sprawy gwałtów wykazujące cechy podobieństwa z przestępstwami, które mógł popełnić Valentin Gjertsen. Posłużyła się argumentem, że gdyby udało się przypisać te sprawy Valentinowi, mogliby pośrednio pomóc KRIPOS i komendzie w Oslo w sprawie zabójstw policjantów.
– A dlaczego nie możemy pozwolić, żeby policja z Oslo sama sobie z tym radziła? – spytał Knut Müller-Nilsen, naczelnik Wydziału Zabójstw w Komendzie Okręgowej Policji w Bergen.
– Ponieważ mają wykrywalność na poziomie dwudziestu i ośmiu dziesiątych procent, a my na poziomie czterdziestu przecinek jeden.
Müller-Nilsen śmiał się głośno, a Katrine już wiedziała, że bilet na samolot w zasadzie trzyma w ręku.
Pociąg szarpnął i ruszył, a wagon odpowiedział westchnieniami wyrażającymi ulgę, irytację i rezygnację. Katrine wysiadła w Sandvika