żebyśmy mogli stwierdzić, kogo nie ma. Ale jeśli liczba się zgadza, to dzień toczy się dalej wyznaczonym torem. Stwierdziliśmy, że Judasa Johansena nie ma, i zgłosiliśmy to policji. Za wiele się nad tym nie zastanawiałem, bo zaraz potem mieliśmy pełne ręce roboty z tą drugą sprawą.
– Chodzi ci o…
– Tak. O zabójstwo Valentina.
– To znaczy, że Judasa tu nie było, kiedy to się stało?
– Zgadza się.
– A kto mógł go zabić, jak myślisz?
– Nie mam pojęcia.
Katrine pokiwała głową. Odpowiedź padła zbyt automatycznie, trochę za szybko.
– Nikomu o tym nie powiem, obiecuję. Przecież pytam, jak m y ś l i s z, kto zabił Valentina.
Strażnik przesunął językiem po zębach, obrzucając Katrine spojrzeniem. Jakby chciał sprawdzić, czy nie przeoczył czegoś podczas pierwszej inspekcji.
– Wielu tu było takich, którzy nienawidzili Valentina i śmiertelnie się go bali. Może niektórzy stwierdzili, że albo on, albo oni, bo miał za co się mścić. W każdym razie ten, który go zabił, musiał go cholernie nienawidzić. Valentin był… Jak to opisać? – Jabłko Adama przesunęło mu się w górę i w dół ponad kołnierzykiem munduru. – Ciało wyglądało jak galareta. Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.
– Pobity tępym narzędziem?
– Nie znam się na tym. W każdym razie był nie do rozpoznania. Twarz jak miazga. Gdyby nie ten okropny tatuaż na piersi, to nie wiem, czy zdołałbym go zidentyfikować. Nie jestem szczególnie delikatny, ale potem dręczyły mnie koszmary.
– Jakiego rodzaju był ten tatuaż?
– Jakiego rodzaju?
– Tak. Co… – Katrine poczuła, że wypada z roli życzliwej policjantki, musiała więc wziąć się w garść, żeby ukryć irytację. – Co przedstawiał?
– Trudno powiedzieć. Jakąś twarz. Diabelską, straszną. Jakby rozciągniętą na boki. Taką, która jakby utknęła i próbuje się wyrwać.
Katrine wolno skinęła głową.
– Wydostać się z ciała, w które została schwytana?
– O rany, zgadza się. Znałaś…
– Nie – odparła Katrine, a w myślach dodała: „ale znam to uczucie”. – I co, nie znaleźliście Judasa?
– To wy nie znaleźliście Judasa.
– Aha. A dlaczego my go nie znaleźliśmy, jak sądzisz?
Strażnik wzruszył ramionami.
– Skąd mogę wiedzieć? Ale z tego, co rozumiem, to tacy jak Judas nie mają u was priorytetu. Tak jak powiedziałem, były okoliczności łagodzące, a zagrożenie recydywą minimalne. Odsiedział już prawie cały wyrok, ale pewnie idiota dostał gorączki.
Katrine pokiwała głową. Gorączki wolnościowej. Tej, która się pojawiała, gdy zbliżała się data wyjścia. Osadzony zaczynał myśleć o wolności i nagle spędzenie w więzieniu jeszcze jednego dnia wydawało się nie do zniesienia.
– Jest tu ktoś jeszcze, kto może mi opowiedzieć o Valentinie?
Strażnik pokręcił głową.
– Z wyjątkiem Judasa trzymał się sam. Zresztą nikt nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Cholera, ludzie się go bali. Jakby coś się działo z powietrzem, kiedy wchodził do jakiegoś pomieszczenia.
Katrine zadawała kolejne pytania, aż w końcu zrozumiała, że po prostu stara się usprawiedliwić stratę czasu i wydatek na bilet samolotowy.
– Zacząłeś opowiadać o czymś, co zrobił Valentin – powiedziała.
– Naprawdę? – Strażnik demonstracyjnie spojrzał na zegarek. – O rany, muszę…
W drodze powrotnej przez świetlicę Katrine zobaczyła już tylko chudego mężczyznę z czerwoną czaszką. Stał na baczność z opuszczonymi rękami i wpatrywał się w pustą tarczę. Lotek nigdzie nie było widać. Obrócił się powoli, a Katrine nie zdołała wytrzymać jego spojrzenia. Uśmiech zniknął, a oczy były matowe i szare jak meduzy.
Krzyczał coś, powtarzał cztery słowa wysokim przenikliwym głosem, jak ptak zwiastujący niebezpieczeństwo. Potem wybuchnął śmiechem.
– Nie przejmuj się nim – rzucił strażnik.
Śmiech za ich plecami cichł, kiedy szli korytarzami.
Wreszcie stanęła na zewnątrz i mogła wciągnąć w płuca nasycone deszczem, wilgotne powietrze.
Wyjęła telefon, wyłączyła nagrywanie, ustawione, odkąd się tu znalazła, i zadzwoniła do Beate.
– Skończyłam w Ila – powiedziała. – Masz czas?
– Zaraz podstawię dzbanek w ekspresie.
– Fu! Nie masz…
– Jesteś policjantką, Katrine. Pijesz kawę z ekspresu przelewowego okej?
– Posłuchaj, kiedyś często jadłam w Café Sara na Torggata, a tobie też się przyda wyskoczyć na chwilę z tego twojego laboratorium. Lunch. Ja stawiam.
– To oczywiste.
– Tak?
– Znalazłam ją.
– Kogo?
– Irję Jacobsen. Żyje. Przynajmniej jeśli się pospieszymy.
Umówiły się za trzy kwadranse. Katrine, czekając na taksówkę, odtworzyła nagranie. Na szczęście umieściła telefon w kieszeni tak, że mikrofon z niej wystawał. Teraz stwierdziła, że mając dobre słuchawki, zdoła odszyfrować to, co mówił strażnik. Przewinęła do końca i puściła kawałek, do którego nie potrzebowała słuchawek. Powtarzający się ostrzegawczy krzyk Czerwonogłowego:
„Valentin żyje! Valentin zabija! Valentin żyje! Valentin zabija!”
– Obudził się dziś rano – poinformował Anton Mittet, idąc szybko korytarzem razem z Gunnarem Hagenem.
Silje na ich widok wstała z krzesła.
– Możesz już iść, Silje – rzucił Anton. – Ja przejmuję czuwanie.
– Ale twój dyżur zaczyna się dopiero za godzinę.
– Możesz już iść, powiedziałem. Zrób sobie wolne.
Popatrzyła badawczo na Antona. A potem na tego drugiego mężczyznę.
– Gunnar Hagen – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Wiem, kim pan jest. – Ujęła jego dłoń. – Silje Gravseng. Mam nadzieję, że kiedyś będę dla pana pracować.
– Świetnie. Możesz zacząć od zrobienia tego, co mówi Anton.
– To pana nazwiskiem jest podpisana instrukcja, więc oczywiście…
Anton patrzył, jak pakowała rzeczy do torby.
– Dzisiaj zresztą jest ostatni dzień moich praktyk – dodała. – Muszę teraz zacząć myśleć o egzaminie.
– Silje jest aspirantką – powiedział Anton.
– To się teraz nazywa „studentką szkoły policyjnej” – poprawiła go Silje. – Jedna rzecz mnie zastanawia, panie nadkomisarzu.
– Słucham. – Hagen uśmiechnął się krzywo, słysząc, jak poważnie go tytułowała.
– Ta