oczach. Ja… Rozpoznałam ten strach, kiedy Valentin zamierzał…
– Katrine chciała powiedzieć, że osobą, która robiła te zdjęcia, niekoniecznie musiał być Valentin.
– Buty. – Irja pociągnęła nosem.
– Co?
– Valentin miał takie długie spiczaste kowbojskie buty ze sprzączką z boku. Na jednym zdjęciu widać było te buty na podłodze przy łóżku. Wtedy zrozumiałam, że to może być prawda. Że on naprawdę mógł gwałcić, tak jak mówili. Ale nie to było najgorsze…
– A co?
– Zauważyłam tapetę za łóżkiem. To była ta sama tapeta, ten sam wzór. Zdjęcie zrobiono w mieszkaniu w suterenie. W łóżku, w którym on i ja… – Zamknęła oczy i wycisnęła z nich dwie maleńkie kropelki.
– Co wtedy zrobiłaś?
– A jak myślicie? – syknęła Irja i przesunęła ręką pod cieknącym nosem. – Poszłam do was! Podobno wy macie nas chronić!
– I co my na to? – spytała Katrine, nie potrafiąc ukryć niechęci.
– Powiedzieliście, że zajmiecie się tą sprawą. Poszliście z tymi zdjęciami do Valentina, ale on oczywiście umiał się wykręcić. Oświadczył, że to była tylko taka zabawa, wszyscy uczestniczyli w niej dobrowolnie. I że nie pamięta już, jak te dziewczyny się nazywały, bo nigdy więcej ich nie widział. Spytał, czy którakolwiek złożyła doniesienie, a one przecież nic takiego nie zrobiły, więc na tym się skończyło. To znaczy skończyło dla was. Dla mnie dopiero się zaczęło…
Irja delikatnie otarła kostką palca wskazującego powierzchnię pod jednym i pod drugim okiem. Najwyraźniej sądziła, że ma makijaż.
– Jak to?
– Z Ila można dzwonić raz w tygodniu. Powiedział mi przez telefon, że chce ze mną porozmawiać. Więc go odwiedziłam.
Katrine nie musiała słuchać dalszego ciągu.
– Siedziałam w pokoju widzeń i czekałam na niego. Kiedy wszedł, wystarczyło, że na mnie spojrzał, i już poczułam się tak, jakby zaciskał mi rękę na szyi. Cholera, nie mogłam oddychać. Usiadł i oznajmił, że jeśli wspomnę komukolwiek o tym alibi choćby jednym słowem, to mnie zabije. Zabije mnie, jeśli w ogóle zacznę rozmawiać z policją, wszystko jedno o czym. I niech mi się nie wydaje, że on posiedzi długo. Potem wstał i wyszedł. A ja nie musiałam się już dłużej zastanawiać. Miałam świadomość, że ponieważ wiem to, co wiem, on mnie tak czy siak zabije przy pierwszej nadarzającej się okazji. Pojechałam prosto do domu, zamknęłam wszystkie drzwi i przez trzy dni płakałam ze strachu. Czwartego dnia zadzwoniła do mnie tak zwana przyjaciółka, żeby pożyczyć pieniądze. Pożyczała regularnie, bo wciągnęła się w taką nową heroinę, która właśnie się pojawiła na rynku. Później nazwali ją violiną. Zwykle odkładałam słuchawkę, ale tym razem tego nie zrobiłam. Następnego dnia wieczorem już u mnie była i pomagała mi zrobić mój pierwszy w życiu zastrzyk. Boże, jak mi ulżyło. Violina… załatwiła wszystko… Ona…
Katrine w spojrzeniu zniszczonej kobiety dostrzegła nagle błysk dawnego zakochania.
– No i ty też się uzależniłaś – stwierdziła Beate. – Sprzedałaś dom…
– Nie chodziło mi wyłącznie o pieniądze – przerwała jej Irja. – Musiałam uciekać. Musiałam się przed nim ukryć. Wszelkie ślady, które mogły go doprowadzić do mnie, musiały zniknąć.
– Przestałaś używać karty kredytowej, nie zgłosiłaś przeprowadzki. Nie odbierałaś nawet zasiłku.
– Jasne.
– Nawet po śmierci Valentina.
Irja nie odpowiedziała. Nawet nie mrugnęła. Siedziała nieruchomo, tylko dym unosił się z wypalonego już peta w pożółkłych od nikotyny palcach. Katrine skojarzyła się ze zwierzęciem schwytanym w światło samochodowych reflektorów.
– Musiało ci ulżyć, kiedy się o tym dowiedziałaś? – spytała ostrożnie Beate.
Irja pokręciła głową, mechanicznie jak kukiełka.
– On nie umarł.
Katrine natychmiast zrozumiała, że Irja naprawdę tak myśli. Jakie było pierwsze zdanie, które powiedziała o Valentinie? „Wy nie znacie Valentina. On jest inny”. Nie „był”. Jest.
– Jak myślicie, dlaczego wam o tym wszystkim mówię? – Irja zgasiła niedopałek na blacie stołu. – On się zbliża. Z każdym dniem. Wyczuwam to. Czasami rano budzę się i czuję jego rękę na szyi.
Katrine już miała na końcu języka, że to się nazywa paranoja i jest nieodłączną towarzyszką heroiny. Ale nagle i ona nie była już taka pewna. A kiedy głos Irji zmienił się w cichy szept, a jej spojrzenie zaczęło tańczyć między ciemnymi kątami w pokoju, Katrine też to poczuła. Dłoń zaciskającą się na szyi.
– Musicie go znaleźć. Proszę was. Znajdźcie go, zanim on znajdzie mnie.
Anton Mittet spojrzał na zegarek. Wpół do siódmej. Ziewnął. Mona ze dwa razy zaglądała razem z lekarzem do pacjenta. Poza tym nic się nie działo. Przy takim siedzeniu człowiek ma dużo czasu na myślenie. Właściwie aż za dużo, bo myśli po jakimś czasie nabierały tendencji do koncentrowania się na przykrych rzeczach. Żeby chociaż były to rzeczy, na które można coś zaradzić. Ale przecież nie mógł już wpłynąć na tamtą sprawę z Drammen, zmienić decyzji o nieinformowaniu o pałce policyjnej, którą znalazł wtedy w lesie w okolicy miejsca zdarzenia. Nie mógł wycofać słów i czynów, którymi ranił Laurę. Nie mógł także wymazać pierwszej nocy z Moną. Drugiej też nie.
Nagle drgnął. Co to było? Jakiś dźwięk? Zabrzmiało tak, jakby dochodziło gdzieś z głębi korytarza. Zaczął intensywnie nasłuchiwać. Teraz już znów panowała cisza. Ale to na pewno był jakiś dźwięk. A przecież oprócz regularnych pisków maszyny u pacjenta nie powinien tu docierać żaden inny odgłos.
Podniósł się bezszelestnie, rozpiął kaburę służbowego pistoletu i wyjął broń. Odbezpieczył.
Tego tam masz cholernie dobrze pilnować, Anton.
Czekał, ale nikt nie przychodził, więc sam ruszył powoli korytarzem. Po drodze sprawdzał po kolei wszystkie drzwi, ale były zamknięte, tak jak powinny. Skręcił za róg, zobaczył ciągnący się przed nim następny korytarz. Cały oświetlony. I nikogo na nim nie było. Znów się zatrzymał, nasłuchując. Nic. Na pewno tylko się przesłyszał. Schował pistolet z powrotem do kabury.
Nic nie było? Ależ tak. Coś wytworzyło w powietrzu fale, które wychwyciła wrażliwa membrana w jego uchu i zadrgała pod ich wpływem, ledwie zauważalnie, ale wystarczająco, by przesłać sygnał do mózgu. To był fakt, któremu nie dało się zaprzeczyć. Jednak ów ruch powietrza mogło wywołać tysiąc rzeczy. Mysz albo szczur. Psująca się żarówka. Drewno w konstrukcji budynku kurczące się pod wpływem spadającej wieczorem temperatury. Ptak, który uderzył w okno.
Dopiero teraz, gdy już się uspokoił, Anton poczuł, jak szybki ma puls. Powinien znów zacząć trenować. Odzyskać formę. Odzyskać to ciało, które tak naprawdę należało do niego.
Już miał wracać, kiedy pomyślał sobie, że skoro dotarł aż tutaj, to równie dobrze może sobie przynieść kawę. Podszedł do czerwonego ekspresu, obrócił podłużny karton. Wypadła z niego jedna zielona kapsułka z błyszczącym wieczkiem, na którym widniał napis Fortissio Lungo. Czy ten dźwięk mógł być odgłosem osoby, która wemknęła się tu, żeby ukraść kawę? Przecież to pudełko