uważają za pragnienie podzielane przez gatunek ludzki jako całość – być dobrymi obywatelami, działać dla dobra wspólnoty, właściwie funkcjonować w społeczeństwie.
Katrine spędziła dostatecznie długi czas na oddziale psychiatrycznym w Bergen, by wiedzieć, że nawet odmieńcy bez przeszłości kryminalnej są kompletnie niezainteresowani dobrem społeczeństwa i nie znają żadnej innej wspólnoty oprócz tej, jaka łączy ich z własnymi demonami. Pragnęli wyłącznie, żeby zostawiono ich w spokoju. Co niekoniecznie oznaczało, że chcieli zostawić w spokoju innych.
Wpuszczono ją do środka, pokazała swój identyfikator i przesłane mailem pismo z zezwoleniem na wejście. Poprowadzono w głąb, do dalszych komnat.
Funkcjonariusz Służby Więziennej, który już na nią czekał, stał na szeroko rozstawionych nogach, z rękami skrzyżowanymi na piersi i z podzwaniającym pękiem kluczy, bardziej nadęty niż zwykle, z udawaną pewnością siebie, ponieważ odwiedzającą była policjantka, a zatem przedstawicielka kasty braminów branży porządkowej. Jedna z tych, którzy zawsze skłaniają strażników więziennych, ochroniarzy, a nawet służby parkingowe do kompensowania swoich braków odpowiednimi gestami i tonem.
Katrine zachowała się jak zawsze w podobnych wypadkach. Była bardziej uprzejma i życzliwa, niż wynikało to z jej natury.
– Witamy w kloace – powiedział strażnik. Z całą pewnością nie używał tego określenia wobec innych odwiedzających, ale zapewne wymyślił je już dawno. Świadczyło o właściwym przemieszaniu czarnego humoru z realistycznym cynizmem w stosunku do wykonywanej pracy.
Ale to całkiem niezłe porównanie, pomyślała Katrine, kiedy szli więziennymi korytarzami. A może raczej powinno się je nazwać systemem jelitowym? To przecież miejsce, w którym układ trawienny przetrawiał skazane jednostki i zmieniał je w brunatną cuchnącą masę, która w jakimś momencie miała zostać stąd wydalona. Wszystkie drzwi były zamknięte, korytarze puste.
– Oddział dla zboczeńców – oznajmił strażnik, otwierając kolejne żelazne drzwi na końcu korytarza.
– Mają własny oddział?
– Owszem. Dopóki są zebrani w kupie, jest mniejsze ryzyko, że sąsiedzi się do nich dobiorą.
– Dobiorą? – powtórzyła Katrine z udawanym zdziwieniem, jakby nic o tym nie wiedziała.
– Przestępcy na tle seksualnym są znienawidzeni tak samo tutaj jak w społeczeństwie, jeśli nawet nie bardziej. A mamy tu zabójców ze słabszą kontrolą impulsywności niż ty czy ja. Więc kiedy trafi się jakiś zły dzień… – Trzymanym w dłoni kluczem przeciągnął po szyi w dramatycznym geście.
– Zabijają ich? – zawołała Katrine z przerażeniem w głosie i przez chwilę już się bała, że przesadziła. Ale strażnik nie zwrócił na to uwagi.
– No, może nie aż tak, ale dostają za swoje. W izbie chorych zawsze można zastać zboczeńców z połamanymi rękami i nogami. Twierdzą, że spadli ze schodów albo poślizgnęli się pod prysznicem. Boją się donosić, no nie? – Zamknął na klucz drzwi, przez które przeszli, i zaczerpnął powietrza. – Czujesz ten zapach? To sperma na gorącym grzejniku. Natychmiast wysycha. Zapach wżera się w metal i nie daje się wywabić. Trochę jak spalone ludzkie mięso, nie uważasz?
– Homunkulus – powiedziała Katrine i też zaciągnęła się powietrzem, ale poczuła jedynie zapach świeżo pomalowanych ścian.
– Co?
– W siedemnastym wieku wierzono, że sperma zawiera malusieńkie ludziki – wyjaśniła. Zobaczyła ponury wzrok strażnika i zrozumiała, że to było złe posunięcie. Powinna jedynie odgrywać zaszokowaną. – To znaczy – podjęła czym prędzej – że Valentin siedział tu bezpieczny wśród sobie podobnych?
Strażnik pokręcił głową.
– Poszła plotka, że zgwałcił dziewczynki w Maridalen i Tryvann, a z osadzonymi, którzy napastowali małoletnie, jest zupełnie inaczej. Nawet gwałciciele nie tolerują tych, co dymają dzieci.
Katrine drgnęła, tym razem bez udawania. Najbardziej wzburzyła ją swoboda, z jaką o tym mówił.
– To znaczy, że Valentin dostał za swoje?
– Można tak spokojnie powiedzieć.
– A ta plotka, macie pojęcie, kto ją puścił?
– Jasne. – Strażnik już otwierał kolejne drzwi. – Wy.
– My? Policja?
– Był tutaj facet od was i udawał, że przesłuchuje osadzonych w związku z tymi dwiema sprawami. Ale mówiło się, że więcej opowiadał, niż pytał.
Katrine pokiwała głową. Słyszała, że w sprawach, w których policja miała pewność co do winy przestępcy napastującego dzieci, ale nie była w stanie jej udowodnić, dbała o ukaranie sprawcy w inny sposób. Wystarczyło poinformować właściwych współwięźniów. Tych, którzy posiadali największą władzę. Albo najsłabszą kontrolę impulsów.
– I zaakceptowaliście to?
Strażnik wzruszył ramionami.
– A co my, klawisze, możemy zrobić? – Ściszonym głosem dodał:
– W tym wypadku może i nam to pasowało.
Minęli świetlicę.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Valentin Gjertsen to był chory drań, na wskroś zły człowiek. Ktoś taki, że zaczynasz się zastanawiać, jaki cel miał Pan Bóg, zsyłając go na ziemię. Mieliśmy tu funkcjonariuszkę, którą…
– Cześć, jesteś wreszcie!
Głos zabrzmiał miękko, a Katrine odruchowo odwróciła się w lewo. Przy planszy do gry w lotki stali dwaj mężczyźni. Napotkała uśmiechnięte spojrzenie tego, który się do niej odezwał, drobnego trzydziestokilkulatka. Resztki jasnych włosów miał zaczesane do tyłu na ogniście czerwonej czaszce. Jakaś choroba skóry, pomyślała Katrine. Albo może mają tu solarium, skoro to osoby wymagające specjalnej pomocy.
– Już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz. – Mężczyzna powoli wyciągał lotki z tarczy, wciąż przytrzymując Katrine spojrzeniem. Potem wziął strzałkę i wbił ją w sam środek czerwonego pola na środku tarczy. W oko byka. Wyszczerzył zęby, poruszając lotką w górę i w dół, i wepchnął ją głębiej. Wyciągnął. Cały czas przy tym cmokał. Drugi mężczyzna, wbrew oczekiwaniom Katrine, wcale się nie śmiał. Patrzył tylko na swego partnera do gry z zatroskaną miną.
Strażnik ujął Katrine pod ramię, żeby pociągnąć ją za sobą, ale uwolniła się, unosząc rękę, a w mózgu zawrzało od szukania pomysłu na to, jak się odciąć. Umysł odmówił oczywistych skojarzeń lotek z wielkością organów płciowych.
– Może mniej domestosa w wodzie do układania włosów?
Ruszyła dalej, ale zdążyła zauważyć, że może i nie trafiła w samo oko byka, ale przynajmniej blisko. Mężczyzna zarumienił się na chwilę, ale zaraz uśmiechnął się jeszcze szerzej i zasalutował.
– Czy Valentin miał z kim rozmawiać? – spytała Katrine, kiedy strażnik otwierał kolejne drzwi.
– Z Jonasem Johansenem.
– To ten, którego nazywają Judas?
– Tak. Siedział za gwałt na mężczyźnie. Niewielu takich mamy.
– A gdzie jest teraz?
– Uciekł.
– Jak