Jenny Han

Zawsze i na zawsze


Скачать книгу

z dachu wschód słońca?

      Wstaję z łóżka i otwieram drzwi, a za nimi stoi Peter w bluzie UW, trzymając styropianowy kubek kawy i drugi kubek ze zwisającym z niego sznureczkiem od herbaty.

      – Która godzina?

      – Piąta trzydzieści. Pospiesz się, idź po kurtkę.

      – Dobra, daj mi dwie minuty – szepczę.

      Biegnę do łazienki, myję zęby, a potem próbuję namacać w ciemnościach kurtkę.

      – Nie mogę jej znaleźć!

      – Możesz włożyć moją bluzę – proponuje od progu Peter.

      Spod kołdry Chris warczy:

      – Jeśli się nie zamkniecie, to słowo daję…

      – Przepraszam – szepczę. – Chcesz z nami obejrzeć wschód słońca?

      Peter rzuca mi niezadowolone spojrzenie, ale Chris nie wychyla nawet głowy spod kołdry, więc tego nie widzi.

      – Nie. Wynoście się!

      – Przepraszam, przepraszam – mówię i idę pospiesznie do wyjścia.

      Jedziemy windą na górę, na dworze wciąż jest ciemno, ale zaczyna świtać. Miasto właśnie się budzi. Peter zrzuca z siebie bluzę, a ja podnoszę ręce do góry, żeby mógł mi ją wciągnąć przez głowę. Jest ciepła i pachnie płynem, którego używa jego mama.

      Peter opiera się o murek, a potem patrzy ponad wodą na miasto.

      – Wyobrażasz sobie nas mieszkających tu po studiach? Moglibyśmy zamieszkać w drapaczu chmur. Z portierem. I siłownią.

      – Nie chcę mieszkać w wieżowcu. Chcę mieszkać w kamieniczce w West Village. Obok księgarni.

      – Coś wymyślimy – mówi.

      Też opieram się o murek. Nigdy nie wyobrażałam sobie życia w Nowym Jorku. Zanim tu przyjechałam, to miejsce wydawało mi się bardzo onieśmielające, dla twardzieli, którzy nie boją się wdać z kimś w bójkę w metrze albo dla facetów w garniakach, którzy pracują na Wall Street, albo artystów, którzy mieszkają w studiach na Soho. Ale teraz, kiedy tu już jestem, wcale nie jest strasznie, nie z Peterem u mojego boku. Zerkam na niego. Czy tak to wygląda? Zakochujesz się i już nic nie jest przerażające, a życie wydaje się pełne możliwości?

      7

      Podróż powrotna do Wirginii zajmuje sześć godzin, z których większość przesypiam. Kiedy zajeżdżamy na parking przed szkołą, jest już ciemno. Widzę zaparkowany samochód taty. Wszyscy mamy własne samochody i sami od dawna jeździmy, ale gdy wjeżdżamy na szkolny parking i widzimy czekających na nas rodziców, czujemy się, jakbyśmy znów byli w podstawówce i wracali z zielonej szkoły. To miłe uczucie. W drodze do domu kupujemy pizzę, wpada do nas pani Rothschild i wszyscy z tatą i Kitty jemy przed telewizorem.

      Później się rozpakowuję, odrabiam resztę zadania, która mi została, rozmawiam z Peterem przez telefon, a potem szykuję się do spania. Ale całe wieki przewracam się z boku na bok. Może to przez to spanie w autobusie, a może dlatego, że w każdej chwili mogę dostać zawiadomienie z UW. Tak czy inaczej nie mogę spać, więc zakradam się na dół i zaczynam otwierać szuflady.

      Co mogłabym upiec o tej porze, żeby nie wymagało czekania, aż masło zmięknie? To pytanie, które stale sobie zadaję. Pani Rothschild twierdzi, że powinniśmy po prostu zostawiać masło w maselniczce na zewnątrz tak jak ona, ale nie należymy do rodzin z gatunku masło-na-zewnątrz, a raczej masło-w-lodówce. Poza tym zbyt miękkie masło też nie jest dobre, a w Wirginii wiosną i latem szybko się topi.

      Chyba mogłabym wreszcie spróbować upiec cynamonowe brownie, które sobie wymyśliłam. Przepis na brownie Katharine Hepburn plus szczypta cynamonu plus zawijas z cynamonowego serka na wierzchu.

      Rozpuszczam czekoladę w kąpieli wodnej i już żałuję, że zaczęłam tak późno, kiedy do kuchni wchodzi cicho tata w szlafroku w kratę, który Margot dała mu w zeszłym roku na gwiazdkę.

      – Też nie możesz spać? – pyta.

      – Wypróbowuję nowy przepis. Chyba nazwę je brownemonki. Albo brown-demonki.

      – Już widzę, jak jutro wstaniesz – mówi tata, masując sobie kark.

      Ziewam.

      – Wiesz, tak myślałam, że może zwolniłbyś mnie jutro z zajęć, trochę bym odespała, a potem zjedlibyśmy przyjemne, relaksujące śniadanie jak córka z ojcem. Mogę zrobić omlet z grzybami.

      Śmieje się.

      – Dobra, dobra. – Popycha mnie w stronę schodów. – Ja dokończę brown-demonki czy jak tam się zwą. A ty maszeruj do łóżka.

      Znów ziewam.

      – A zrobisz na wierzchu zawijaski z serka? – Tata wygląda na zaniepokojonego, więc mówię: − Nieważne. Dokończę ciasto i upiekę je jutro.

      – Pomogę ci – mówi.

      – Prawie skończyłam.

      – To nic.

      – Dobrze. Możesz odmierzyć ćwierć kubka mąki?

      Tata kiwa głową i wyjmuje miarkę.

      – To miarka na płyny. Potrzebujemy miarki do produktów suchych, żebyś mógł odmierzyć mąkę. – Wraca do szafki i wymienia kubek. Patrzę, jak nabiera mąkę, a potem ostrożnie wyrównuje ją nożem. – Bardzo dobrze.

      – Uczę się od najlepszych – mówi.

      Kiwam w jego stronę głową.

      – Czemu jeszcze nie śpisz, tato?

      – A. Chyba mam dużo spraw na głowie. – Odsypuje porcję do pojemnika z mąką, po czym zamiera i po chwili milczenia pyta: − Co myślisz o Trinie? Lubisz ją, prawda?

      Zdejmuję z ognia garnek z czekoladą.

      – Bardzo ją lubię. Chyba nawet kocham. A czy ty ją kochasz?

      Tym razem tata nie waha się ani chwili.

      – Kocham.

      – To dobrze – mówię. – Cieszę się.

      Wygląda, jakby mu ulżyło.

      – Dobrze – odpowiada, a potem powtarza: − Dobrze.

      Sprawy muszą przybierać poważny obrót, skoro zadaje mi takie pytanie. Zastanawiam się, czy myśli o zaproponowaniu jej, żeby się wprowadziła. Zanim zdążę o to zapytać, tata mówi:

      – Nikt nigdy nie zajmie miejsca waszej mamy. Wiesz o tym, prawda?

      – Oczywiście.

      Czubkiem języka zlizuję z łyżki czekoladę. Jest gorąca, za gorąca. To dobrze, że znów kogoś kocha, że kogoś ma, prawdziwą partnerkę. Tak długo był sam, że już zaczęło się to wydawać normalne, ale tak będzie lepiej. Jest szczęśliwy, każdy by to zauważył. Od kiedy pani Rothschild się u nas pojawiła, nie umiem sobie wyobrazić, że znów miałoby jej tu nie być.

      – Cieszę się, tato.

      8

      Cały ranek sprawdzam telefon, jak od tygodnia robi chyba każdy uczeń ostatniej klasy mojej szkoły. Poniedziałek minął bez słowa z UW, potem wtorek, potem środa. Dziś jest czwartek i wciąż nic. UW zawsze wysyła informacje o przyjęciu przed pierwszym kwietnia, a w zeszłym roku powiadomienia zamieszczono w trzecim tygodniu marca, więc naprawdę nadejdą lada dzień. To działa tak: w mediach społecznościowych piszą, żeby sprawdzić Uniwersytecki System Informacyjny, a potem logujesz