Jenny Han

Zawsze i na zawsze


Скачать книгу

      Patrzymy, jak idzie między fotelami i zatrzymuje się przy rzędzie pana Jaina. Pan Jain jest nowy, uczy biologii. Jest raczej młody i przystojny. Nosi do szkoły wąskie dżinsy i koszule. Genevieve opada na siedzenie obok niego i widzę tylko tył jej głowy, kiedy z nim rozmawia. On się uśmiecha. Potem Gen przytula się do niego i kładzie głowę na jego ramieniu, a on podskakuje jak przerażony kot. Wszyscy się śmieją, a pan Jain odwraca się i kręci głową, czując ulgę, że to żart.

      Genevieve wraca do nas tryumfalnie. Siada na swoim miejscu i rozgląda się po grupie. Nasze spojrzenia na moment się krzyżują i czuję ucisk w żołądku. Potem Gen odwraca wzrok.

      – Prawda czy wyzwanie, Chrissy.

      – Ta gra jest do bani – mówi Chris.

      Gen wpatruje się w nią z wyzywająco uniesionymi brwiami, aż wreszcie Chris przewraca oczami i mówi:

      – Obojętnie. Prawda.

      Przy takiej konfrontacji trudno nie zauważyć, że są spokrewnione – kuzynki pierwszego stopnia od strony mamy.

      Genevieve nie spieszy się z wymyśleniem pytania. A potem trafia szóstkę w totka.

      – Czy w trzeciej klasie bawiłaś się w lekarza z naszym kuzynem Alexem? Nie kłam.

      Wszyscy wykrzykują i gwiżdżą, a twarz Chris nabiera koloru jaskrawej czerwieni. Posyłam jej współczujące spojrzenie. Znam odpowiedź na to pytanie.

      – Tak – mamrocze Chris, a wszyscy głośno się śmieją.

      Na szczęście dla mnie mniej więcej w tej chwili pan Jain podnosi się i włącza DVD, więc gra umiera śmiercią naturalną i moja kolej wcale nie następuje. Chris się odwraca i mówi do mnie cicho:

      – Wywinęłaś się.

      – Jakbym nie wiedziała – szepczę, a Peter chichocze.

      Niech sobie chichocze, ile chce, ale jestem pewna, że też czuje pewną ulgę. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale przecież nie chce, żeby cała klasa maturalna wiedziała, że on i jego dziewczyna, z którą chodzi od roku – dłużej, jeśli wliczyć relację na niby – nigdy nie uprawiali seksu.

      Prawie nikt z naszej klasy nie był w Nowym Jorku, więc wszystkim nam oczy trochę wychodzą z orbit. Chyba nigdy nie byłam w miejscu tak pełnym życia. To miasto ma własny puls. Nie mogę uwierzyć, ilu tu ludzi, jak tłoczno, jak wszyscy elegancko wyglądają. Jak… jak z miasta. Oprócz turystów takich jak my, rzecz jasna. Chris usiłuje udawać znudzoną i niewzruszoną, ale kiedy wsiadamy do metra, żeby dostać się do Empire State Building, nie chwyta poręczy i o mało się nie przewraca, kiedy gwałtownie się zatrzymujemy.

      – Inaczej niż w DC – mruczy.

      Z pewnością. Waszyngton to najbliższe Charlottesville duże miasto, ale i tak w porównaniu z Nowym Jorkiem jest tylko małą senną mieściną. Tak wiele można tu zobaczyć, tyle sklepów, w których chciałabym się zatrzymać. Wszyscy się dokądś spieszą. Wszyscy mają plany i umówione spotkania. Jakaś starsza pani krzyczy na Petera, że idzie wpatrzony w swój telefon, na co wszyscy wybuchają śmiechem i raz w życiu to Peter czuje się zawstydzony. To wszystko jest takie onieśmielające.

      Kiedy docieramy do Empire State Building, zmuszam Petera, żeby zrobił sobie ze mną selfie przy windach. Na szczycie aż kręci mi się w głowię, tak wysoko jesteśmy. Pani Davenport mówi, żebym usiadła na chwilę z głową między nogami, co pomaga. Kiedy mdłości mijają, podnoszę się i szukam Petera, który zniknął gdzieś, choć go potrzebowałam.

      Skręcam za róg i słyszę okrzyki Petera:

      – Moment! Moment! Proszę pana!

      Idzie za strażnikiem, który zbliża się do leżącego na ziemi czerwonego plecaka.

      Strażnik pochyla się i go podnosi.

      – Twój? – pyta.

      – No, tak…

      – Czemu zostawiłeś go na ziemi? – Otwiera plecak i wyciąga pluszowego misia.

      Peter rozgląda się w panice dokoła.

      – Mógłby go pan włożyć z powrotem do środka? Potrzebny mi jest do zaproszenia mojej dziewczyny na bal. To ma być niespodzianka.

      Ochroniarz kręci głową. Mruczy coś pod nosem i znów zagląda do środka.

      – Może pan ścisnąć misia.

      – Nie będę ściskał żadnego misia – odpowiada strażnik.

      Peter wyciąga rękę i ściska misia, a miś piszczy: „Pójdziesz ze mną na bal, Laro Jean?”. Zakrywam dłońmi usta z zachwytu.

      Ochroniarz mówi surowo:

      – Jesteś w Nowym Jorku, mały. Nie możesz tak po prostu zostawiać na ziemi plecaka, aż kogoś gdzieś zaprosisz.

      – Nie gdzieś, tylko na bal – poprawia Peter, a strażnik rzuca mu gniewne spojrzenie. – Przepraszam. Mogę odzyskać misia? – Wtedy mnie zauważa. – Powiedz mu, że Bezsenność w Seattle to twój ulubiony film, Laro Jean!

      Podbiegam.

      – Proszę pana, to mój ulubiony film. Proszę go stąd nie wyrzucać.

      Ochroniarz próbuje powstrzymać uśmiech.

      – Nie zamierzałem go wyrzucać – mówi, a do Petera: − Następnym razem bardziej uważaj. W Nowym Jorku jesteśmy czujni. Jeśli coś widzimy, to reagujemy, łapiesz? To nie jakaś mała mieścina, z której przyjechaliście. To Nowy Jork. My się tu nie pieścimy.

      Oboje z Peterem kiwamy głowami, a ochroniarz odchodzi. Kiedy tylko znika, patrzymy na siebie z Peterem i wybuchamy wariackim śmiechem.

      – Ktoś doniósł na mój plecak! – mówi. – Zaproszenie na bal poszło się pieprzyć.

      Wyjmuję z jego plecaka misia i przytulam do piersi. Jestem tak szczęśliwa, że nawet nie komentuję jego przekleństwa.

      – Jest cudny.

      – Miałaś wyjść zza rogu i zobaczyć pod teleskopem plecak. Potem miałaś wyjąć misia i go ścisnąć, i…

      – Skąd miałabym wiedzieć, że trzeba go ścisnąć? – pytam.

      Peter wyciąga z plecaka zmiętą kartkę. Jest na niej napisane: „Ściśnij mnie”.

      – Odpadła, kiedy ochroniarz nim szarpnął. Widzisz? Wszystko przemyślałem.

      Wszystko oprócz konsekwencji pozostawienia plecaka w miejscu publicznym w Nowym Jorku, ale co tam! Liczą się intencje, a intencje były supersłodkie. Ściskam misia, a on powtarza: „Pójdziesz ze mną na bal, Laro Jean?”.

      – Tak, pójdę, Howardzie.

      Howard to imię misia z Bezsenności w Seattle.

      – Czemu odpowiadasz „tak” jemu, a nie mnie? – pyta Peter.

      – Bo to on zapytał. – Unoszę brwi i czekam.

      Przewróciwszy oczami, Peter mamrocze:

      – Laro Jean, czy pójdziesz ze mną na bal? Rany, naprawdę wiele oczekujesz.

      Wyciągam misia w jego stronę.

      – Owszem, ale najpierw pocałuj Howarda.

      – Covey. Nie. Za żadne skarby.

      – Proszę! – Posyłam mu błagalne spojrzenie. – Tak jest w filmie.

      Gdera, ale robi to na oczach wszystkich tam obecnych, dzięki czemu wiem, że jest mi całkowicie oddany.

      W drodze powrotnej do hotelu w New Jersey Peter szepcze