nami będzie tak samo”. Nie jestem taki jak mój ojciec. A ty nie przypominasz mojej matki.
Rodzice Petera rozwiedli się, kiedy byliśmy w szóstej klasie. Jego tata mieszka jakieś pół godziny stąd ze swoją nową żoną i dwoma małymi synkami. Peter nie mówi zbyt wiele o ojcu. Rzadko w ogóle o nim wspomina, ale w tym roku ni z tego, ni z owego jego tata podjął próbę odzyskania kontaktu – zaprosił go na mecz koszykówki, do domu na kolację. Do tej pory Peter był nieugięty.
– Czy twój tata jest z wyglądu podobny do ciebie? – pytam. – To znaczy: czy ty jesteś podobny do niego?
– No. Wszyscy tak zawsze twierdzili – mówi ponuro.
Kładę mu głowę na ramieniu.
– W takim razie musi być bardzo przystojny.
– Pewnie był, swego czasu – zgadza się. – Przerosłem go już.
To coś, co mamy z Peterem wspólnego – on ma tylko mamę, ja mam tylko tatę. Peter uważa, że mnie dostała się lepsza wersja historii, bo straciłam mamę, która mnie kochała, a nie tatę, który żyje, tylko jest dupkiem. To jego słowa, nie moje. Po części się z nim zgadzam, bo mam wiele dobrych wspomnień o mamie, a on nie ma prawie żadnych wspomnień o tacie.
Uwielbiałam po kąpieli siedzieć przed nią po turecku i oglądać telewizję, podczas gdy ona wyczesywała mi z włosów kołtuny. Pamiętam, że Margot nie znosiła siedzieć nieruchomo, ale mnie to nie przeszkadzało. Ten rodzaj wspomnień lubię najbardziej: raczej odczucie niż konkretne wydarzenie. Ślad wspomnienia, zamazany na brzegach, rozmyty i wcale nie wyjątkowy, zlewający się w jedną chwilę. Inne wspomnienie tego rodzaju mam z czasów, kiedy odwoziłyśmy Margot na lekcje fortepianu, a mama i ja jadłyśmy potajemnie lodowe desery na parkingu McDonald’s. Z karmelem i sosem truskawkowym. Przekładała mi swoje orzeszki, żebym miała więcej. Spytałam kiedyś, czemu nie lubi orzeszków w deserze, a ona odparła, że lubi, ale ja je uwielbiam. A ona mnie kocha.
Mimo wszystkich dobrych wspomnień, których za nic bym nie oddała, wiem, że nawet gdyby moja mama miała być okropna, wolałabym, żeby była tu ze mną, niż żeby jej nie było. Mam nadzieję, że któregoś dnia Peter poczuje to samo względem swojego taty.
– A teraz o czym myślisz? – pyta Peter.
– O mamie – mówię.
Peter odstawia szklankę, przeciąga się i kładzie mi głowę na kolanach. Podnosi na mnie wzrok i mówi:
– Szkoda, że jej nie poznałem.
– Bardzo by cię polubiła – mówię, głaszcząc jego włosy. Pytam niepewnie: − Myślisz, że mogłabym kiedyś poznać twojego tatę?
Jego twarz pochmurnieje i żałuję, że poruszyłam ten temat.
– Nie chcesz go poznawać – mówi. – Nie jest tego wart. – Potem wtula się we mnie jeszcze bardziej. – Ej, może w tym roku powinniśmy się przebrać na halloween za Romea i Julię. Ludzie na UW robią megastroje.
Opieram się o filar. Zmienia temat, zdaję sobie z tego sprawę, ale dostosowuję się.
– Przebralibyśmy się za wersję Leo i Claire.
– No. – Ciągnie mnie za warkocz. – Będę twoim rycerzem w lśniącej zbroi.
Dotykam jego włosów.
– A rozważyłbyś zapuszczenie trochę dłuższych włosów? I może… przefarbowanie ich na blond? W przeciwnym razie ludzie pomyślą, że jesteś zwykłym rycerzem.
Peter śmieje się tak bardzo, że chyba nie słyszy reszty zdania.
– O matko, Covey. Skąd bierzesz ten swój humor?
– Żartowałam! – W połowie. – Ale wiesz, że kostiumy traktuję poważnie. Po co się wysilać, jeśli robi się coś na pół gwizdka?
– Dobra, mógłbym pewnie włożyć perukę, ale niczego nie obiecuję. To nasze pierwsze halloween na uczelni.
– Już spędzałam halloween na UW.
Pierwszej jesieni, kiedy Margot dostała prawo jazdy, zabrałyśmy Kitty na „cukierek albo psikus” na trawnikach uczelni. Była tamtego roku przebrana za Batmana. Zastanawiam się, czy chciałaby to powtórzyć.
– Wreszcie będziemy mogli chodzić na imprezy halloweenowe UW. Pełnoprawnie, bez konieczności wkradania się. W drugiej klasie wywalili nas z Gabe’em z imprezy i to była najbardziej upokarzająca chwila w moim życiu.
Patrzę na niego z zaskoczeniem.
– Ty? Ty nigdy nie czujesz się upokorzony.
– Ale tamtego dnia byłem. Usiłowałem pogadać z jedną dziewczyną przebraną za Kleopatrę, a starsze chłopaki zawołały: „Zabieraj stąd swój tyłek, szczeniaku”. I wszyscy się roześmiali. Dupki.
Pochylam się i całuję go w oba policzki.
– Ja bym się nigdy nie roześmiała.
– Ty śmiejesz się ze mnie cały czas – mówi.
Unosi głowę, przyciąga moją twarz bliżej i całujemy się do góry nogami, w stylu Spidermana.
– Lubisz, kiedy się z ciebie nabijam – mówię, a on z uśmiechem wzrusza ramionami.
4
Nadszedł tydzień czwartoklasistów, podczas którego każdy dzień ma jakiś motyw przewodni. Dzisiejszy to szkolna atmosfera, mam na sobie bluzę drużyny Petera i warkoczyki ze wstążkami w kolorach szkoły, bladoniebieskim i białym. Peter pomalował pół twarzy na niebiesko, pół na biało. Kiedy przyjechał po mnie dziś rano, aż krzyknęłam na jego widok.
Reszta tygodnia wygląda następująco: wtorek lata siedemdziesiąte, środa piżama, czwartek postaci (dzień, na który z niecierpliwością czekam), w piątek wyjeżdżamy na wycieczkę. Wybieraliśmy między Nowym Jorkiem a Disney Worldem i wygrał Nowy Jork. Jedziemy wynajętym autokarem na trzydniowy weekend. Doskonały moment na tego typu wycieczkę, bo wszyscy dostają świra w oczekiwaniu na odpowiedzi z uczelni i przyda się nam coś, co odwróci naszą uwagę. Oprócz tych, którzy złożyli podania we wcześniejszym terminie i już wiedzą, gdzie idą, jak Peter czy Lucas Krapf, przyjęty na Sarah Lawrence. Większość klasy nie wyjeżdża do innego stanu. Jak powtarza nasza pedagog, pani Duvall: po co mieszkać w Wirginii, jeśli nie korzysta się z tutejszych świetnych szkół? To miłe, że tak wielu z nas tu pozostanie, że nie rozpierzchamy się po całym świecie.
W porze lunchu, kiedy wchodzimy z Peterem do stołówki, grupa a cappella wyśpiewuje serenadę do dziewczyny z pierwszej klasy na melodię Will You Still Love Me Tomorrow?, ale ze słowami „Chodź na bal ze mną, Gino”. Zatrzymujemy się, żeby posłuchać, a potem ustawiamy się w kolejce po jedzenie. Bal odbędzie się dopiero za kilka miesięcy, ale czas zaproszeń rozpoczął się już na dobre. Do tej pory najbardziej efektowne odbyło się w zeszłym tygodniu, kiedy Steve Bledell włamał się do systemu ogłoszeń i zamienił wydarzenia dnia na „Czy pójdziesz ze mną na bal, Liz?”. Informatycy dwa dni głowili się, jak to naprawić. Dziś rano Darrell napełnił szafkę Pammy czerwonymi różami, a na drzwiczkach ułożył z płatków napis: „BAL?”. Woźny zrobił mu za to awanturę, ale zdjęcia na Instagramie Pammy wyglądały imponująco. Nie wiem, co planuje Peter. Nie jest mistrzem romantycznych gestów.
Kiedy stoimy w kolejce, Peter sięga po brownie, a ja mówię:
– Nie, przyniosłam ciastka.
Cieszy się.
– Mogę dostać jedno od razu? – pyta.
Wyjmuję pojemnik z plecaka i Peter bierze ciastko.
–