Jest czwartek, dzień postaci, dzień, na który czekałam cały tydzień. Spędziliśmy z Peterem długie godziny na dyskusjach. Ja miałam mocne argumenty za Alexandrem Hamiltonem i Elizą Schuyler, ale musiałam się wycofać, kiedy zdałam sobie sprawę, ile kosztowałoby wypożyczenie od ręki kostiumów w stylu kolonialnym. Przebrania dla par lubiłam chyba w związku najbardziej. Poza całowaniem się, darmowym transportem i samym Peterem.
Chciał przebrać się za Spidermana, a mnie ubrać w rudą perukę Mary Jane Watson, głównie dlatego, że już miał kostium – i dlatego, że jest bardzo umięśniony dzięki uprawianiu sportu, więc czemu nie dać ludziom tego, co chcą? Jego słowa, nie moje.
Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Tylera Durdena i Marlę Singer z Podziemnego kręgu. Pomysł był właściwie autorstwa mojej przyjaciółki Chris. Gdy oglądałam ten film z nią i Kitty, Chris powiedziała: „Powinniście z Kavinskym przebrać się za tych psycholi”. Stwierdziła, że to miałoby w sobie element zaskoczenia – przynajmniej w moim przypadku. Z początku się opierałam, bo Marla nie jest Azjatką, a ja mam swoją zasadę wyłącznie azjatyckich kostiumów, ale potem mama Petera znalazła dla niego na wyprzedaży kurtkę z czerwonej skóry, więc na tym stanęło. Co do mojego kostiumu to pani Rothschild pożyczyła mi ubrania z własnej garderoby, bo była młoda w latach dziewięćdziesiątych.
Tego ranka pani Rothschild wpada przed pracą, żeby pomóc mi się przygotować. Siedzę przy kuchennym stole w jej czarnej halce, kurtce ze sztucznego moheru i peruce, którą Kitty z przyjemnością czochra dla uzyskania szalonego efektu, jakbym wstała prosto z łóżka. Odganiam jej pełne pianki dłonie, a ona powtarza:
– Ale o to w tym chodzi.
– Masz szczęście, że tak wszystko chomikuję – mówi pani Rothschild, popijając kawę z termosu.
Sięga do torby i rzuca mi parę bardzo wysokich czarnych koturnów.
– Kiedy miałam dwadzieścia parę lat, uwielbiałam Halloween. Byłam królową przebierańców. Twoja kolej na przejęcie korony, Laro Jean.
– Wciąż możesz być królową – mówię jej.
– Nie, przebieranki to zabawa dla młodych. Gdybym włożyła teraz strój seksownego Sherlocka Holmesa, wyglądałabym na desperatkę. – A do Kitty mówi: − Jak myślisz? Trochę więcej grafitowego cienia do powiek, prawda?
– Nie przesadzajmy – mówię. – To mimo wszystko szkoła.
– Przebieranie się polega na przesadzaniu – rzuca pani Rothschild beztrosko. – Zrób mnóstwo zdjęć, kiedy już dotrzesz do szkoły. Prześlij mi je, żebym mogła pokazać koleżankom z pracy. Spodobają im się… Rany, skoro o pracy mowa, która godzina?
Pani Rothschild jest zawsze spóźniona, co doprowadza tatę do szału, bo on jest zawsze dziesięć minut przed czasem. A jednak!
Kiedy Peter po mnie przyjeżdża, wybiegam z domu, otwieram drzwi od strony pasażera i krzyczę na jego widok. Ma blond włosy!
– O matko! – piszczę, dotykając ich. – Utleniłeś je?
Uśmiecha się zadowolony z siebie.
– Farba w sprayu. Mama mi kupiła. Będę mógł użyć jej ponownie, kiedy przebierzemy się za Romea i Julię na halloween. – Lustruje mój kostium. – Podobają mi się te buty. Wyglądasz seksownie.
Czuję, jak zaczynają mi płonąć policzki.
– Siedź cicho.
Ruszając tyłem spod domu, zerka znów na mnie i mówi:
– Ale taka jest prawda.
Szturcham go.
– Mam nadzieję, że ludzie rozpoznają, kim jestem.
– Już ja się o to postaram – zapewnia mnie.
I tak też się dzieje. Kiedy idziemy korytarzem, Peter puszcza głośno Where Is My Mind Pixies z telefonu i ludzie nas oklaskują. Nikt nie pyta, czy jestem jakąś postacią z mangi.
Po szkole leżymy z Peterem na kanapie, jego stopy zwisają poza krawędzią. Wciąż ma na sobie kostium, ale ja przebrałam się w zwykłe ubranie.
– Zawsze masz urocze skarpetki – mówi, unosząc moją prawą stopę.
Te są szare w białe groszki i żółte głowy niedźwiedzi.
– Moja cioteczna babka przysyła mi je z Korei. W Korei można dostać najbardziej urocze rzeczy – mówię z dumą.
– Możesz poprosić, żeby mnie też takie przysłała? Nie w misie, ale może na przykład w tygrysy. Tygrysy są fajne.
– Masz za duże stopy na tak urocze skarpetki. Przebiłbyś się przez nie palcami na wylot. Wiesz co, założę się, że udałoby się znaleźć jakieś pasujące na ciebie w… hmm, zoo. – Peter siada i zaczyna mnie łaskotać, a ja wykrztuszam: − Założę się, że… pandy i goryle muszą… ogrzewać jakoś stopy… zimą. Może mają też takie usuwające przykre zapachy. – Wybucham śmiechem. – Przes… tań mnie łaskotać!
– To przestań się wyzłośliwiać na temat moich stóp!
Wcisnęłam rękę pod jego ramię i zaciekle go łaskoczę. Jednak tym sposobem naraziłam się na kolejne ataki.
Krzyczę:
– Dobra, dobra, rozejm!
Przerywa, a ja udaję, że przerywam, ale ukradkiem łaskoczę go pod pachą, a on wydaje z siebie niepodobny do Petera wysoki pisk.
– Powiedziałaś „rozejm”! – rzuca oskarżycielskim tonem.
Oboje kiwamy głowami i kładziemy się bez tchu na wznak.
– Naprawdę uważasz, że śmierdzą mi stopy?
Nie. Uwielbiam jego zapach po meczu lacrosse – pot, trawa i on. Ale lubię się z nim droczyć, żeby zobaczyć ten niepewny wyraz, który na ułamek sekundy pojawia się na jego twarzy.
– No, w dni meczu… − mówię.
A Peter przypuszcza na mnie kolejny atak, siłujemy się i śmiejemy, kiedy wraca Kitty, niosąc tacę z kanapką z serem i szklanką soku pomarańczowego.
– Przenieście się na górę – mówi, siadając na podłodze. – To miejsce publiczne.
Wyplątuję się i rzucam jej gniewne spojrzenie.
– Nie robimy niczego intymnego, Katherine.
– Twoja siostra twierdzi, że śmierdzą mi nogi – mówi Peter, wystawiając stopy w jej kierunku. – Kłamie, prawda?
Odpycha go szturchnięciem łokcia.
– Nie będę wąchać twoich stóp. – Wzdryga się. – Jesteście obleśni.
Wydaję z siebie okrzyk i rzucam w nią poduszką. Wciąga gwałtownie powietrze.
– Masz szczęście, że nie strąciłaś mojego soku! Tata cię zabije, jeśli znów pobrudzisz dywan. – I dodaje znacząco: − Pamiętasz chyba incydent ze zmywaczem do paznokci?
Peter mierzwi moje włosy.
– Niezdarna Lara Jean.
Odpycham go.
– Nie jestem niezdarna. To ty ostatnio potknąłeś się o własne nogi, próbując dostać się do pizzy u Gabe’a.
Kitty wybucha śmiechem, a Peter rzuca w nią poduszką.
– Przestańcie się przeciwko mnie zmawiać! – krzyczy Peter.
– Zostajesz na kolację? – pyta Kitty, kiedy jej śmiech cichnie.