Pammy udaje się dorwać jedno i mówi:
– Ale z was zwierzęta.
Darrell odrzuca głowę do tyłu i wydaje zwierzęce odgłosy, a ona chichocze.
– Są przepyszne – jęczy Gabe, zlizując z palców czekoladę.
Skromnie mówię:
– Są w porządku. Dobre, ale nie przepyszne. Nie doskonałe. – Odłamuję kawałek z ciastka Petera. – Lepiej smakują prosto z pieca.
– Przyjdziesz do mnie i upieczesz mi ciasteczka, żebym wiedział, jak smakują prosto z pieca?
Gabe wgryza się w kolejne i przymyka oczy w ekstazie. Peter podprowadza następne.
– Przestań wyjadać wszystkie ciastka mojej dziewczyny! – woła.
Nawet po roku wciąż przeszywa mnie dreszcz, kiedy słyszę, jak mówi o mnie „moja dziewczyna”.
– Jak będziesz je ciągle jadł, to urośnie ci tłusty bandzioch – mówi Darrell.
Peter bierze kęs ciastka, unosi podkoszulek i klepie się po brzuchu.
– Kaloryferek, skarbie.
– Szczęściara z ciebie, Large – kwituje Gabe.
Darrell kręci głową.
– Niee, to Kavinsky jest szczęściarzem.
Peter patrzy mi w oczy i mruga, aż serce mi szybciej bije.
Mam przeczucie, że kiedy będę w wieku Stormy, to właśnie te zwykłe chwile będę wspominać: pochylona głowa Petera wgryzającego się w ciasteczko z kawałkami czekolady, słońce wpadające przez okno stołówki i odbijające się od jego brązowych włosów, spojrzenia Petera.
Po lekcjach Peter ma trening, a ja siedzę na trybunach i odrabiam zadanie. Ze wszystkich zawodników tylko Peter idzie na uczelnię należącą do pierwszej dywizji i trener White już płacze, jak będzie wyglądała drużyna, kiedy go zabraknie. Nie znam się na szczegółach rozgrywek, ale wiem, kiedy wiwatować i kiedy buczeć. Po prostu lubię patrzeć, jak Peter gra. Sądzi, że każdy jego strzał będzie celny, i zwykle tak się dzieje.
Tata i pani Rothschild są oficjalnie parą od sierpnia zeszłego roku. Kitty jest wniebowzięta i na każdym kroku przypisuje sobie zasługi.
– To wszystko jest częścią mojego wielkiego planu – chełpi się.
Trzeba jej to oddać. Dziewczyna ma dar widzenia. W końcu to ona połączyła nas wbrew wszelkim przeciwnościom z powrotem z Peterem, a teraz jesteśmy w sobie zakochani.
Jak na to, że nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego, pani Rothschild i tata są zdumiewająco udaną parą. (Znów podobnie jak ja i Peter). Sąsiedztwo ma kolosalne znaczenie. Dwoje samotnych sąsiadów, Netflix, parę psów, butelka białego wina. Moim zdaniem to urocze. Tata ma znacznie pełniejsze życie, odkąd pojawiła się w nim pani Rothschild. Chodzą w różne miejsca razem, uprawiają najprawdziwszy sport. Na przykład w sobotę rano, zanim któraś z nas się obudziła, poszli na wycieczkę, żeby obejrzeć wschód słońca. Nigdy nie widziałam, żeby tata chodził na wycieczki, ale czuje się w tym jak ryba w wodzie. Wychodzą razem na kolacje, odwiedzają winiarnie, spotykają się z przyjaciółmi pani Rothschild. Tata wciąż lubi zostać w domu i obejrzeć film dokumentalny, wiadomo, ale jego świat znacznie się przy niej poszerzył. Jest znacznie mniej samotny, choć nie zdawałam sobie sprawy, że taki był przez te osiem długich lat od śmierci mamy. Ale musiał być, skoro teraz jest pełen energii i skory do działania. Pani Rothschild jada u nas przynajmniej parę razy w tygodniu, aż dziwnie jest, kiedy nie siedzi przy kuchennym stole z tym swoim chrapliwym śmiechem i kieliszkiem białego wina stojącym obok szklanki piwa taty.
Tego wieczoru po kolacji, kiedy wyjęłam ciastka i lody na deser, tata powiedział:
– Kolejne?
I oboje wymienili znaczące spojrzenia. Rozsmarowując łyżeczką lody waniliowe na ciastku, tata stwierdził:
– Ostatnio bardzo dużo pieczesz. Pewnie denerwujesz się oczekiwaniem na listy z uczelni.
– To nie ma z tym nic wspólnego – mówię. – Usiłuję tylko udoskonalić mój przepis na ciasteczka z kawałkami czekolady. Bądźcie wdzięczni, ludzie.
Tata zaczyna:
– Wiesz, czytałem o badaniu, które wykazało, że pieczenie może mieć działanie terapeutyczne. Ma to coś wspólnego z powtarzalnym odmierzaniem składników i kreatywnością. Psycholodzy nazywają to aktywacją behawioralną.
– Ważne, żeby działało – mówi pani Rothschild, odłamując kawałek ciastka i wrzucając go sobie do ust. – Ja chodzę do SoulCycle, tam odnajduję wewnętrzną równowagę.
Gdyby była tu Margot, przewróciłaby oczami. Pani Rothschild zmusiła mnie raz, żebym z nią poszła: ciągle traciłam rytm i bezskutecznie usiłowałam go odzyskać.
– Laro Jean, musisz znów się ze mną wybrać. Mamy nowego świetnego instruktora, który puszcza muzykę w stylu Motown. Spodoba ci się.
– Kiedy mogę z wami iść, Tree? – pyta Kitty.
Tak zaczęła nazywać panią Rothschild. Ja wciąż myślę o niej jako o pani Rothschild i czasem mi się to wyrwie, ale próbuję mówić do niej Trina, kiedy tylko sobie przypomnę.
– Możesz pójść, kiedy skończysz dwanaście lat – odpowiada. – Taki jest regulamin SoulCycle.
Trudno uwierzyć, że Kitty ma już jedenaście lat. Kitty ma jedenaście, a ja skończę w maju osiemnaście. Czas tak szybko ucieka. Spoglądam ponad stołem na tatę, który z pełnym smutku uśmiechem patrzy na Kitty, a potem przenosi wzrok na mnie. Wiem, że myśli o tym samym.
Nasze spojrzenia się spotykają.
– Laro Jean, „don’t you worry ’bout a thing”* – śpiewa tata swoim najlepszym głosem Steviego Wondera, aż wszystkie jęczymy. Pogryzając swoją prowizoryczną kanapkę lodową, mówi: − Ciężko pracowałaś, wszystko będzie tak, jak ma być.
– Nie ma opcji, żeby UW odrzucił twoje podanie – dodaje pani Rothschild.
– Odpukać w niemalowane – mówi Kitty, stukając knykciami w stół kuchenny, a do mnie: − Ty też odpukaj.
Posłusznie stukam w stół.
– Co to w ogóle ma symbolizować?
Tata się ożywia.
– Uważa się, że zwyczaj ma źródła w greckiej mitologii. Zgodnie z mitami Greków w drzewach mieszkały driady, a ludzie prosili je o ochronę. Stąd pukanie w drewno: dodatkowa ochrona, żeby nie kusić losu.
Teraz to pani Rothschild, Kitty i ja wymieniamy spojrzenia. Stary nudziarz z tego taty, a pani Rothschild zdaje się przy nim taka młoda, choć wcale nie jest od niej wiele starszy. Ale wszystko się układa.
Nie mogę tej nocy zasnąć, więc leżę w łóżku i przebiegam po raz kolejny myślami przez zajęcia dodatkowe. Najmocniejsze to Belleview i staż w bibliotece w zeszłe wakacje. Moje wyniki testów są wyższe niż średnia UW. Margot dostała się, mając zaledwie czterdzieści punktów więcej niż ja. Z egzaminu z rozszerzonej historii otrzymałam pięć. Znam ludzi, którzy dostali się na UW ze słabszym wynikiem.
Miałam nadzieję, że esej trochę mnie wyróżni. Napisałam o mamie i siostrach, i o tym, jak ona na nas wpłynęła – za życia i kiedy jej zabrakło. Pani Duvall powiedziała, że to najlepszy tekst, jaki czytała od lat, ale pani Duvall zawsze miała słabość do dziewczyn Song, więc kto tam wie.
Przewracam