gustu. – Jadzia puściła do mnie oko. – Pan Staszek to człowiek wielu talentów.
– Dziękujemy, Jadziu. Kolor będzie, ale wiesz, nie od razu Kraków zbudowano.
– O, właśnie, a tę książkę czytałaś? Jeśli już się przerobiłaś na naszą, czyli krakowiankę, to na pewno by cię zainteresowała.
– Która? – Pogubiłam się w tym przeskoku od kuchni do literatury.
– Ta, co właśnie powiedziałaś. Nie od razu Kraków zbudowano Estreichera.
– Historyka – dorzucił Staszek. – Czytałem tylko fragmenty, ale przeczuwam, że by ci się spodobało, skoro tak lubisz historie o czasach, których już nie ma.
– Oczywista sprawa! Ten Karolek, czyli główny bohater, jest rozkoszny. Fabuła się toczy pod koniec dziewiętnastego wieku i dużo w niej wdzięku i smaczków. Mam tę książkę, bardzo ją lubiłam, kiedy byłam młodą panienką – rozmarzyła się Jadzia.
– W głębi ducha chyba wciąż jesteś młodą panienką. – Uśmiechnęłam się.
– À propos innych młodych panienek, to zaraz będzie komplet – powiedział Staszek, naciskając guzik domofonu.
Po chwili w przedpokoju pojawiły się mama i babcia.
– Fantastycznie to wszystko wygląda! Beautiful! – Mama z zachwytem w oczach patrzyła na kuchnię. – Nowiutkie, jak spod igły, a pasuje do tych starych wnętrz. Perfect!
Mama była ubrana jak zawsze – kolorowo, fantazyjnie, więc tu żadnych zdziwień. Zauważyłam jednak pewną zmianę u babci. Zamiast w żelaznym zestawie spódnica i bluzka była w sukience. W kwiaty, dopasowanej. To była metamorfoza prawie na miarę kuchni.
– A gdzie sprawca tego cudu? – Mama była w swoim żywiole.
– Tu jest właśnie ten perfekcyjny Staszek, cudotwórca. – Wzięłam Staszka za rękę i lekko się usunęłam, żeby to on teraz przejął impet radości Doroty.
– Bardzo się cieszę, że wreszcie cię poznałam osobiście. – Mama po mistrzowsku omijała konwenanse. – Dorota Majewska, mama małpeczki. – Małpeczki! Dobrze, że nie zaczęła od razu opowiadać żadnych kompromitujących historii z mojego dzieciństwa. Trzy razy ucałowała Staszka w policzki, a potem na chwilę zawisła na mnie, by przeskoczyć do Jadzi.
– Zatem mamę już znasz, a to moja babcia Elżbieta Majewska. Powinnam ci je przedstawić w odwrotnej kolejności, ale entuzjazm mamy jest trudny do okiełznania…
– I za to tak Dorotkę kochamy. – Nic się nie zmieniło. Mama była wariatką, babcia była wyrozumiałością. To znaczy prawie nic, biorąc pod uwagę odmieniony image babci. – Bardzo mi miło pana poznać, Klara opowiada o panu w samych superlatywach.
– Zrobię wszystko, by utrzymać ten poziom. – Staszek szarmancko ujął podaną mu dłoń i lekko musnął ją ustami.
– Jak miło na was patrzeć. – Jadzi lekuchno zadrżał głos. – Rodzina w komplecie.
Wymieniłyśmy z mamą porozumiewawcze spojrzenia. Pora wyciągnąć asa z rękawa. Ja to miałam nawet dwa rękawy zajęte…
* * *
– No i czy ludzie muszą jeść mięso? – Mama lekko odsunęła się od stołu i błogo uśmiechnęła. – Jaki jest powód, by mordować braci mniejszych, skoro natura tak nas obdarza warzywami i owocami?
– Może to z przyzwyczajenia? A jeszcze wcześniej z niedostatku? Pamiętam na przykład, że kiedy byłam mała, to częściej jadałyśmy ciemnie pieczywo, na przykład pumpernikiel. I potem, gdy czasy się zmieniły, to biały chleb, ten, który teraz uznaje się za gorszy, mniej wartościowy, był bardziej pożądany i uważany za lepszy. Mięso, kiedyś luksusowe, gdy już można je było dostać, pojawiało się na stole codziennie. Żeby sobie powetować lata braku. Zresztą świadomość była inna. U starszego pokolenia wciąż jest. Ja sobie to przemyślałam i choć nie rezygnuję całkowicie, to ograniczam mięso. Zresztą w moim wieku to już nie potrzeba. Młode organizmy, rosnące, kobiety w ciąży – tu białko by się zdało...
„Oby tylko babcia nie robiła mi wątróbki”, aż mnie przeszył dreszcz obrzydzenia na tę myśl.
– Zimno ci? Przymknąć okno? – zatroszczył się Staszek.
– Nie, nie – zaprzeczyłam gwałtownie. – Wszystko dobrze, jakoś tak przez chwilę…
Mama najwyraźniej uznała, że ten dreszcz to z nerwów, więc żeby skrócić moje męki oczekiwania, powiedziała:
– Zebraliśmy się tu dziś, żeby świętować zakończenie remontu i początek nowej historii na Wiślnej trzynaście. Kilkadziesiąt lat poszło do pamiętnika, teraz pora na nowy rozdział.
– Tak, właśnie. Pamiętniki idą na półkę, teraz wy tworzycie historię. – Babcia popatrzyła na nas ciepło.
Jadzia pokiwała głową.
– Dziękujemy. Oboje ze Staszkiem mamy nadzieję, że teraz będzie tu jaśniej, nie tylko dzięki odmalowanym ścianom i remontowi. Ale ten stary pamiętnik jeszcze na chwilę trzeba otworzyć… – Popatrzyłam na swoich bliskich. Jak babcia zareaguje? Co Jadzia powie? – Spotkaliśmy się tu nie tylko po to, żeby świętować zakończenie prac. Inny, ważniejszy powód, to informacja, którą od kilku dni znamy: ja, mama i Stasio.
– Coś o Rózi? – Babcia lekko pobladła, zapewne wyobrażając sobie kolejne dramaty, jakich mogła doświadczyć Rozalia Dyrda.
– Nie. To o kimś bliższym.
Babcia spoglądała na mnie, ewidentnie nic nie rozumiejąc.
– Bo widzisz, babciu – mówiłam, patrząc w te dobre, kochane oczy – mama, pracując nad tym przekładem o Polakach w Wielkiej Brytanii podczas drugiej wojny światowej, odkryła, że… – Zaschło mi w gardle. Przełknęłam ślinę i dokończyłam: – …że Staszek Morlaczonek żyje.
I zamknęłam oczy – z tych wielkich emocji, jak małe dziecko, które myśli, że jeśli świat zniknie pod jego zamkniętymi powiekami, to jakby znikał naprawdę.
– Mamuniu, wszystko dobrze? – Usłyszałam zatroskany głos Doroty.
– Coś niebywałego, coś niebywałego… – powtarzała Jadzia.
Wstałam od stołu, okrążyłam go i przykucnęłam przy babci. Wzięłam ją za rękę. Była zimna i spocona.
– Babciu – powiedziałam cicho – tego się chyba nie dało przekazać delikatniej.
– Wiem, skarbie, wiem. Po prostu nie mogę w to uwierzyć. To znaczy przyjęłam ten fakt, ale on się nie przebija poza rozum. W sercu… w sercu to takie wzruszenie, zdumienie, że… – Babcia się rozpłakała.
Z jednej strony kucałam ja, z drugiej mama.
– Może melisę przyniosę? – zaproponowała Jadzia.
– Koniaczek mam – wysunęła kontrpropozycję mama.
– O, to lepiej. – Pokiwała głową Jadzia.
Staszek wyciągnął z szafki kieliszki, mama poszła do przedpokoju po płócienną torbę.
– Jesteśmy przygotowane. – Wyjęła z niej butelkę z ciemnobursztynowym płynem. Odkręciła ją, wlała trochę koniaku i podała babci: – Na raz. Pomoże.
Babcia posłusznie przechyliła kieliszek.
– Brrr! – Otrząsnęła się. – Dolej jeszcze kapkę, gdyby było potrzeba. I mówcie, Boże, opowiedzcie o wszystkim!
Mama