Yuasą Yoshiką przyjeżdża do Moskwy w 1927 roku. W Moskwie młode kobiety studiują język i literaturę rosyjską oraz zaprzyjaźniają się z Sergiejem Eisensteinem. Po trzech latach przyjaciółki wracają do Japonii, gdzie Yuriko zostaje redaktorką kobiecego marksistowskiego czasopisma literackiego, a Yuasa Yoshiko znaną tłumaczką literatury rosyjskiej na język japoński. Yuriko promuje literaturę proletariacką, dołącza do japońskiej partii komunistycznej i wychodzi za mąż za jej sekretarza generalnego, skądinąd krytyka literackiego, Kenjiego Miyamoto. Z powodu działalności komunistycznej stała się celem japońskiej policji na długi czas i przesiedziała w więzieniu ponad dwa lata.
To wszystko i jeszcze wiele więcej Yuriko Miyamoto opisała w sfabularyzowanej autobiografii Dōhyō (1950). Powieść została napisana w trzeciej osobie, główną bohaterką jest pisarka Sasa Nobuko, która z Japonii przylatuje z przyjaciółką do Moskwy. Nobuko zostaje zaproszona na zabawę do domu pisarza Polniaka. Impreza przeradza się w orgię pijacką, Nobuko odmawia picia (Ja ne mogu!, powtarza po rosyjsku). W pewnym momencie Polniak i Nobuko wpadają na siebie w korytarzu, Polniak wpycha kobietę do jakiegoś pokoju, gdzie próbuje ją zgwałcić, ale, na szczęście, przeszkodzą mu w tym goście (wśród nich jest też żona pisarza, która według Nobuko przypomina lalkę). Nobuko czuje się głęboko zraniona i zastanawia się, czy powtarzane przez nią zdanie: Ja ne mogu! – nie wyzwoliło niebywałej brutalności ze strony Polniaka.
W czasie pobytu w Moskwie Yuriko Miyamoto i Yoshiko Yuasa rzeczywiście zostały zaproszone na pożegnalny wieczór, który przygotował japoński profesor Masao Yonekawa w domu Borysa Pilniaka. Yonekawa w swoich pamiętnikach wspomniał, że Miyamoto poskarżyła mu się, iż Pilniak próbował ją zgwałcić. Epizod z powieści Miyamoto skomentowała chętnie A.O., japońska slawistka i profesorka literatury. Może Miyamoto postanowiła się zemścić na Borysie Pilniaku: w jej książce eksces z nim ma charakter epizodyczny. Albo chodziło o wewnętrzną polemikę, o niezgodę dwóch typów pisarzy, o których pisze Isaiah Berlin w swoim eseju Jeż i lis. Miyamoto najwyraźniej była „jeżem”.
Może opowieść o tym, jak powstają opowieści, mogłabym zakończyć na powrocie z Kioto do Tokio, w momencie kiedy spektakularny shinkasen zbliżał się do tokijskiej stacji, do tej wspaniałej repliki głównego amsterdamskiego dworca. Pociąg pędził przez aleję drapaczy chmur, promienie słońca przedzierały się przez melodramatyczne niebo przytłoczone ciemnymi chmurami. W szybach budynków odbijały się pędzący shinkansen i wieżowce z przeciwnej strony, zmieniając gnający przed siebie realny w skomplikowany, zwielokrotniony, pęknięty i nadrealny. Była to chwila wizualnego szaleństwa, które w sposób bardziej doskonały i prawdziwy od czegokolwiek innego odzwierciedlało rzeczywistość. Pędziłam przez zmultiplikowany świat. W pociągu siedzieli tacy niby mężczyźni, niby chłopcy w służbowych ubraniach, z fryzurami bohaterów z anime, i niby kobiety, niby dziewczynki, które cienkimi paluszkami, jakby to były pałeczki, bezszelestnie klikały w ekrany komputerowych gier, albo też jedni i drudzy, mężczyźni i kobiety, spali spokojnie, dziobiąc powietrze swoimi pięknymi głowami. Do zwielokrotnionych odbić w szybach drapaczy chmur dołączyły cienie lisów, goniąc się nawzajem, bawiąc w łowy, ścigając z pociągiem. Na czubkach ogonów kręciły piłeczkami jak wprawni żonglerzy, oszuści, spryciarze, mistrzowie gier, iluzjoniści, lisy z jednym ogonem, z trzema, z pięcioma… Kontury kitsune, drapieżników, przesuwały się po niebie jak świecące kule, wypuszczały niebieskie iskry i rozpryskiwały się jak petardy.
To była ich iluzjonistyczna orgia. Wtedy chyba poczułam, że także moja opowieść o tym, jak powstają opowieści, zwinęła się w kłębek i wróciła do początku, podobna do lisa, który zmęczony grą położył się, by odpocząć, i teraz, mrugając oczami, zapada w sen. We śnie słodko ssie czubek swojego ogona jak dziecko palec.
II
SZTUKA RÓWNOWAGI
Był wieczór; siedziała i paliła sobie papierosa w głębokim cieniu, który zarysowywał na ścianie wysoki kredens. Cień był tak głęboki, że można było dostrzec tylko tlący się dym i jej przenikliwe oczy. Reszta – kościste, wyschłe ciało skryte pod szalem, ręce, owal popielatej twarzy, siwe spopielałe włosy – wszystko zniknęło w mroku. Wyglądała jak dogasający wielki płomień, jak tląca się iskra, która cię sparzy, jeśli jej dotkniesz.
Josif Brodski, Nadieżda Mandelsztam, Nekrolog 1981
.
1. Literatura i geografia
Jechałam kiedyś pociągiem z Antwerpii do Amsterdamu i z powrotem; naprzeciwko mnie siedział młody mężczyzna zatopiony w lekturze. Tytuł wytłoczono na książce złotymi literami. Młodzieniec był pracownikiem fizycznym, zarabiał na życie siłą swoich mięśni.
– Mam bibliotekę z pięciuset książkami – pochwalił się.
Czytał tylko thrillery, których akcja toczyła się w ekscytujących i geograficznie odległych rejonach: Hongkong, Bangkok, Singapur, Tokio…
– I wszystko musi być dokładnie tak, jak w przewodniku turystycznym – dodał młody człowiek.
– Dlaczego? – spytałam.
– Dlatego, że lubię pojechać do miasta, gdzie toczy się akcja powieści, i odwiedzić miejsca wspomniane w książce!
Młodzieniec przesuwał palcami po wytłoczonych złotych literach Morderstwa w motelu Kuala Lumpur.
– Nie trafiłem jeszcze na thriller, którego akcja toczyłaby się na łonie natury. Przyroda nie jest dobrym tłem dla thrillerów – dodał głosem wytrawnego czytelnika, a ja przez chwilę pozazdrościłam wszystkim tym pisarzom, którzy akcję swoich ekscytujących opowieści umieścili w ekscytujących miastach i przy okazji nie skąpili topograficznych detali.
A jednak nie jestem pewna, w jakim stopniu topografia (i geografia) napędza rozwój akcji; czy jest istotnym składnikiem opowieści i czy te dwa elementy, akcja i topografia, rzeczywiście współpracują, albo nie, i jak dalece związek między nimi ustanawiany jest post factum, w interpretacji. Zastanawiałam się też, czy rolę w tym wszystkim odgrywa przypadek, a „miejska scenografia” pomaga opowieści albo ją niszczy. Bo jeśli akcja toczy się w „mocno wyrazistym” miejscu (które jest jednocześnie tekstem kulturowym), a zdarzenia są „słabe”, cały nasz literacki wysiłek mógłby się skończyć jako sfabularyzowany przewodnik turystyczny. Z kolei, jeśli zdarzenia są „mocne”, a miejsce „słabe”, czytelnik słusznie mógłby zapytać, po co kłaść akcent na topografię.
Nie myślałam o tym wszystkim wcześniej, robię to dopiero teraz, kiedy te dwie sprawy, zdarzenie i miejsce zdarzenia, przepychają się i zderzają przed moim nosem jak piłeczki w rękach niedbałego żonglera. Przekonana jestem, że z zasady są inkompatybilne, że nad m o i m miejscem i m o i m zdarzeniem panuje tematyczna i stylistyczna niezgodność. Związek między fikcyjnym tekstem literackim a geografią najczęściej jest „artystycznie” ryzykowny. Towarzyszy mu niczym niewsparta nadzieja, że „partnerzy” dostosują się do siebie nawzajem jak sok z pomarańczy z kostką lodu i wszystko zakończy się zgodnym małżeństwem.
Do Neapolu zostałam zaproszona na trzy dni w ramach seminarium o europejskich migracjach. Była to międzynarodowa konferencja akademicka, z udziałem liczebnie przeważających historyków, socjologów i politologów. A my, ja i kilkoro moich kolegów, znaleźliśmy się wśród „zabawiaczy”. Byliśmy mistrzami migracji, akrobatami uchodźstwa, ludźmi z gumy, tymi, którzy potrafili rozciągnąć linę i dotrzeć po niej z Afryki do Europy, pisarzami, którzy, jak przypuszczano, będą umieli coś powiedzieć o emigranckim życiu z „pierwszej ręki”. I tak wyruszyłam do Neapolu, nie dlatego, że ożywił mnie temat spotkania (dawno już go wyczerpałam), ale dlatego, że nigdy nie byłam w tym mieście.
2. Hotel
Do hotelu Santa Lucia przy Via Partenope dotarłam koło południa. W recepcji poprosili, żebym zaczekała przynajmniej