o stalowosiwych włosach, lubiąca obwieszać się sznurami korali – pracowały za ladą idealnie zgrane, jedna kasowała należność, a druga nakładała lody.
Dzisiaj, mimo dużego ruchu, Lexi zerkała na zegar. Impreza u Eisnerów zaczynała się o dziewiątej, a Mia i Zach mieli po nią podjechać.
Zach.
W jej nowym życiu był łyżką dziegciu w beczce miodu. Od trzech lat Lexi czuła, że znalazła swoje miejsce. Ciocia Eva bardzo ją lubiła; nawet bez wylewności było to oczywiste. Mia stała się drugą połówką Lexi, siostrą. Były nierozłączne. A Farradayowie przyjęli Lexi do swojej rodziny z otwartymi ramionami, nigdy jej nie osądzając. Jude do tego stopnia nad nią czuwała, że na Dzień Matki Lexi kupowała dwie kartki – jedną dla Evy i jedną dla niej. I zawsze na pustym białym polu pisała: dziękuję.
Tylko Zach zachowywał powściągliwość.
Nie lubił jej. Do tego wszystko się sprowadzało. Nie zostawał z nią sam na sam dłużej, niż to było absolutnie konieczne, i rzadko się do niej odzywał. A jeżeli już zagadał, odwracał wzrok, jakby nie mógł patrzeć jej w oczy. Lexi nie miała pojęcia, czym go uraziła, nie pomogły próby przełamania niechęci. Najgorsze, że wciąż ją ranił. Ilekroć odwrócił wzrok albo odszedł, czuła ukłucie przegranej.
Ale tak jest dobrze – powtarzała sobie. Dobrze, że jej nie lubił, bo ona lubiła go za bardzo. Jedno wiedziała na pewno, i to od samego początku: Zach Farraday był nie dla niej.
Tuż po dziewiątej usłyszała podjeżdżającego mustanga. Zrzuciła kolorowy fartuszek i pobiegła do łazienki dla personelu po torebkę. Zerwała ją z wieszaka na ścianie, zerknęła w lustro – makijaż nie wymagał poprawek – i ruszyła do wyjścia, machając na pożegnanie pani Solter.
– Bądź grzeczna – upomniała ją szefowa, machając radośnie.
– Będę – obiecała Lexi.
Podbiegła do mustanga i usadowiła się z tyłu. Z głośników stereo waliła głośna muzyka, przy której nie dało się rozmawiać.
Zach wycofał się z miejsca parkingowego i wyjechał z miasta. Ani się obejrzeli, a już skręcał na długi, żwirowy podjazd. Przy jego końcu stał dziwaczny żółty wiktoriański dom z dwuspadowym dachem pokrytym gontem i szeroką, białą werandą biegnącą wzdłuż ścian. Spod okapu zwisały lampy oświetlające kosze kwiatów.
Kiedy wysiedli, Lexi usłyszała daleki szum rozmów i muzyki, lecz imprezowiczów widać było niewielu. Pewnie przenieśli się na plażę, gdzie mniej rzucali się w oczy sąsiadom, którzy dzięki temu mogli być mniej skorzy do wzywania policji.
Zach obszedł samochód i stanął przy Lexi. Starała się zachowywać swobodnie. Jak zwykle niezbyt jej się to udało. Obejrzała się i przechwyciła wlepione w siebie spojrzenie.
Zanim pomyślała, co mogłaby fajnego powiedzieć, podeszła Mia i wzięła ją za rękę.
– Tyler też tu będzie?
– Pewnie tak – odparł Zach. – Chodźmy – rzekł, oddalając się.
Lexi i Mia ruszyły za nim przez wysoką trawę. Kiedy wyszli na podwórko od frontu, zobaczyli imprezowiczów. Bawiło się tu na oko ponad siedemdziesięcioro nastolatków, w większości skupionych wokół ogniska. W powietrzu unosił się słodki zapach marychy.
Mia ścisnęła dłoń Lexi, zatrzymując ją w miejscu.
– Jest tam. Jak wyglądam?
Lexi przebiegła spojrzeniem po tłumie i wyłowiła Tylera Marshalla. Był wysoki, patykowaty, miał fryzurę deskorolkowca. Workowate spodnie wisiały mu tak nisko na biodrach, że wciąż je podciągał. Mia podkochiwała się w nim od końca pierwszej klasy.
– Wyglądasz pięknie. Idź z nim pogadać – zachęciła Lexi.
Policzki Mii pokraśniały.
– Nie mogę.
– Pójdę z tobą – zaproponowała Lexi, ściskając dłoń przyjaciółki.
– Ty też Zachu-Ataku? – spytała Mia.
Zach wzruszył ramionami i cała trójka weszła głębiej w rozbawiony tłum. Minęli dwie srebrne beczki z piwem i podeszli do Tylera.
– Cześć, Mio – powiedział Tyler, błyskając szerokim uśmiechem.
Podał jej opróżnioną do połowy butelkę z malinówką. Mia wzięła wódkę i pociągnęła łyk, nim Lexi zdążyła zareagować.
– Wygląda na to, że ja będę dziś dyżurnym kierowcą – rzekł Zach. A potem dorzucił: – Uważaj, Mio.
– Przejdziesz się po plaży? – spytał Tyler Mię.
Mia rzuciła Lexi zachwycone spojrzenie i poszła za Tylerem w stronę plaży.
Lexi czuła przez skórę obecność Zacha. Stał przy niej, milcząc, lecz ona w tej ciszy pomiędzy nimi coś wyczuła. Nie mogąc się powstrzymać, obróciła się i spojrzała na niego.
– Dlaczego mnie nie lubisz?
– Tak właśnie myślisz?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Działo się coś, czego nie rozumiała. Żałowała, że w ogóle zadała to głupie pytanie.
– Lexi... – zaczął.
Ni stąd, ni zowąd zjawiła się przed nimi Amanda Martin z opróżnionym do połowy kuflem korzennego rumu Captain Morgan. Długonogie, rudowłose dziewczę o pełnych ustach i lekko skośnych jak u Cyganki oczach było najnowszą sympatią Zacha.
– Wreszcie jesteś – rzekła przymilnie. – Coś sporo czasu ci to zajęło. – Oplotła Zacha ramionami i przylgnęła do niego.
Lexi odprowadzała ich wzrokiem, gdy odchodzili, objęci – teraz on całował Amandę – i ogarnęło ją znajome rozczarowanie. Westchnęła i powoli zeszła na plażę. Tam spotkała znajomych z kółka teatralnego. Od trzech lat obracała się w tym towarzystwie, oglądając wszystkie próby z udziałem Mii. Usiedli na piasku, zaczęli rozmawiać. Oczywiście wypłynął temat college’u. Ostatnio dominujący. Od początku tego roku szkolnego ciągle rozmawiali o terminach, podaniach, statystykach przyjęć. Codziennie w bibliotece dyżurował przedstawiciel jakiegoś uniwersytetu, gotów rozmawiać z każdym zainteresowanym maturzystą. Odwiedzanie kampusów w weekendy stało się normą. A uczniowie z Sosnowej Wyspy jeździli nie tylko do centrum Seattle, żeby obejrzeć uczelnie. Skądże. Rodzice latali z nimi po całym kraju.
– Lexster! – Przez gwar przebił się głos Mii.
Lexi obróciła się i zobaczyła, jak Mia zatacza się w jej stronę.
– Nie wiem, kiedy się tak upiłam – powiedziała przyjaciółka, chwiejąc się niebezpiecznie. – Lexi, kiedy ja się tak upiłam?
– Może pijąc? – Lexi wstała i otoczyła ja pewnie ramieniem.
– Kocham cię, Lexi – szepnęła Mia, ale był to pijacki szept, głośny i bełkotliwy. Objęła ją. – Ty i Zach-Atak jesteście moimi najlepszymi przyjaciółmi.
– Ty też jesteś moją najlepszą przyjaciółką.
Mia padła na zimny piasek. Kiedy Lexi usiadła przy niej, oparły się o siebie.
– Tyler powiedział, że jestem ładna – pochwaliła się Mia. – Myślisz, że mówił serio?
– Byłby głupi, gdyby nie mówił serio.
– Tańczyliśmy – ciągnęła rozmarzona Mia. Zakołysała się, a potem znieruchomiała. – Nie czuję warg. Mam jeszcze wargi?
Lexi