w postaci obiadu wydała się jej jak najbardziej na miejscu i nawet wskazana.
Po chwili siedziała z Irenką przy stole, na którym, co stwierdziła z wyraźną ulgą, stała karafka z naleweczką własnej roboty Irenki.
I przy którym Honorata relacjonowała teraz stan wiadomości na dzisiaj.
– Kto to jest ten Latałło? – spytała Honorata wreszcie, po zakończeniu relacji.
– A, ten. Ma hurtownię i skład budowlany. Teraz się wszyscy budują, sama widziałaś, ile tego jest, to interes się kręci. Ponoć fortuny się dorobił. – Irenka rozgadała się.
– Razem z bratem?
– Nie. Brat u niego robi za kierownika, no i pilnuje innych, żeby nie kradli.
– A żona?
– Żona? Ona to za księgową tam u męża była. Kasy pilnowała.
– To może jakieś przekręty mieli? – Honorata myślała na głos.
– A kto ich tam wie. Może go i kryła. W końcu żona, nie? To i dla siebie robiła.
– Bo myślę o tym wypadku. Czy to aby wypadek był.
– A o tym to różnie gadają.
– Ale co gadają? – Honorata nadstawiła ucha. – Bo fryzjerka też gadała.
– No to wiesz, że stary Latałło to wściekły choleryk ponoć jest. Ale jak tam naprawdę było, nikt nie wie. On bardzo pobożny taki. Do kościoła co niedzielę chodzi i tyle na tacę daje, i dzwony ufundował, że ksiądz pierwszy mu się kłania.
– Oni są stąd? Tutejsi?
– A gdzie tam. Kiedyś to tu sami Kaszubi mieszkali. My z dziada pradziada tu siedzimy i wszyscy się znamy. Ale potem to zaczęli tacy różni przyjeżdżać i biznesy rozkręcać. I z Polski, i z zagranicy. Teraz to nikt nikogo nie poznaje, bo i jak. A Latałły, Bóg jeden wie, kto oni. Tyle się wie, że firmę mają. Poza tym on sponsor dla szkoły. To się go i nie czepiają o tę forsę. Nikt mu na ręce nie patrzy. Poważanie ma. – Irenka nalała naleweczki do kieliszka Honoraty i stuknęła swoim.
– No, to za spotkanie.
Wypiły do dna.
Przyjemne ciepło rozeszło się po ciele Honoraty.
– Wszystko to dziwne, bardzo dziwne – zamruczała zadowolona.
Dzień chylił się ku zachodowi, a Honorata po kilku kieliszeczkach lekko chyliła się na boki. Policzki zrobiły się jej czerwone, prawie jak jej włosy. Oczy błyszczały.
Honorata lubiła ten stan błogości. Bardzo lubiła.
Tym bardziej, że w telewizorze czekał na nią jej ulubiony serial. Wystarczyło tylko wejść do łóżka i włączyć odbiornik.
DZIEŃ TRZECI
Zaraz rankiem Honorata uprzytomniła sobie, że do tej pory nie zadzwoniła do Ernesta, to znaczy do swojego przełożonego, to znaczy do taty Franki.
Nigdy nie musiała tego robić. Teraz musi. O w mordę…
Wykręciła numer i powiedziała słodko, to znaczy najsłodziej jak umiała:
– Halooo…
– No, nareszcie. Gdyby nie Franka, sądzilibyśmy tutaj, że umarłaś. – Tubalny głos Ernesta nie brzmiał przyjaźnie i nie wróżył nic dobrego.
– Jestem na urlopie, jak ci zapewne Franka zakomunikowała.
– O urlop to się pisze podanie. Znasz drogę służbową. – Ernest wyraźnie się pieklił. Nie znosił, gdy podwładny wystawiał się przed szereg i ignorował dyscyplinę pracy. Nie mógł jednak zwolnić matki swojej córki. Bo ta córka o tym, że jest jego córką, natychmiast poinformowałaby jego żonę. Która o żadnej córce nie miała pojęcia. I pewnie ta córka natychmiast chciałaby się zapoznać ze swoim przyrodnim rodzeństwem, którego dotąd na oczy nie widziała.
– Nie byłam na urlopie od dziesięciu lat. Muszę odpocząć. – Honorata starała się jakoś uzasadnić swoją już trzydniową nieobecność w pracy.
– I kto to mówi?! Przecież jakbyś mogła, to byś zamieszkała na stałe w tym swoim laboratorium. Tylko ono jest ci do życia niezbędne. – Ernest zgrzytnął zębami w odpowiedzi, i to akurat świetnie mu wychodziło, w przeciwieństwie do Honoraty.
– Nie mam żadnych zaległości z ekspertyzami. Inni popracują na bieżąco, jak będzie trzeba. Nie jestem w końcu jedyna. Resztę zrobię na czas, nie martw się. Zostanę nad morzem ze dwa tygodnie. – Niezrażona Honorata kontynuowała swoją wypowiedź.
– Dwa tygodnie? Jak ty to sobie wyobrażasz? – Zgrzytanie słychać było chyba w całej wojewódzkiej komendzie policji, a nawet w ich laboratorium kryminalistycznym.
– Daj mi urlop, jaki tam chcesz, wymyśl coś, napisz za mnie podanie i podpisz. Pogadaj w laboratorium. Liczę na ciebie, słonko. – Honorata pierwszy raz w życiu była nieugięta i sama się dziwiła, że wystarczyło tylko wyjechać, i już stała się kimś innym. Kimś, kto o wiele bardziej jej się teraz podobał. – Mam jeszcze jedną prośbę. – Znów zmieniła ton na słodki.
– Nie za dużo tych próśb? – Ernest po raz pierwszy poczuł się bezsilny i zdominowany przez kobietę. A tego nie lubił. Oj, nie.
– Badam tu pewną sprawę. Potrzebuję twojej protekcji.
– O… – Tyle wydobyło się z ust Ernesta, które chyba rozdziawił.
– Może dałbyś radę zadzwonić tu i ówdzie? Muszę się dostać do komendy w Wejherowie. Spróbuj załatwić, żeby umożliwili mi przejrzenie akt… Znasz tyle ważnych osób, masz mnóstwo znajomych, mnóstwo koneksji. Co znaczy dla ciebie taki drobiazg? A ja sobie, oczywiście zupełnie nieoficjalnie i cichutko, poczytam to i owo, i może znajdę coś, czego mi trzeba.
– Oszalałaś? – Ernest jęknął w odpowiedzi. – Całkiem ci odbiło? Co ty tam badasz? I jakim prawem?
– Nieoficjalnie! – podkreśliła znów Honorata. – Nic ważnego. Tak sobie tylko chcę poczytać. Ale jak coś znajdę, będziesz mógł to przypisać sobie. Dostaniesz podwyżkę i awans.
Honorata najwyraźniej drwiła sobie z Ernesta.
Jednak czuł, że jeśli jej odmówi, córeczka, którą przypadkiem spłodził Honoracie, nigdy mu tego nie daruje. Znów zgrzytnął zębami. W zgrzytaniu akurat był mistrzem. Niedoścignionym. Honorata tylko westchnęła z zazdrością. W tej umiejętności raczej mu nie dorówna.
– Okej – skapitulował w końcu. – Niezłe z was suki.
– Dzięki, pieseczku – zaćwierkała mu Honorata, jak umiała najsłodziej i rozłączyła się.
Nie minął nawet kwadrans, gdy Ernest zadzwonił i poinformował ją, do kogo ma się zgłosić w sprawie udostępnienia akt.
– Tylko nie chcę tam żadnych sztuczek i żadnego bajzlu – ostrzegł ją groźnie na koniec.
Tak ustawiona Honorata mogła spokojnie rozpocząć prywatne dochodzenie.
Udała się natychmiast swoim samochodem do komendy powiatowej policji w Wejherowie.
Inspektor Gryzik, komendant powiatowy policji, do którego wpadła zziajana i spocona, bo upał był nie do wytrzymania, a w budynku komendy, wybudowanym jeszcze za dobrych czasów PRL-u, kiedy to powstało tysiąc szkół na Tysiąclecie i tyleż