Elżbieta Wojnarowska

Czternaście dni Honoraty


Скачать книгу

łagodnie, drzewa równie łagodnie kołysały się, a wraz z nimi kolebały się na ich gałęziach dostojne gołębie. Sielski landszaft.

      Pani Danusia rozjaśniła się na widok Honoraty. Skoligacona z Irenką, była jakąś kuzynką ze strony ojca czy coś takiego. Podobieństwo rodzinne faktycznie było wyraźnie zauważalne. Ta sama chudość i drobnokościstość. Nieco za nerwowe ruchy, zbyt prędka mowa.

      Postawiła przed Honoratą herbatę, niestety niczym nie wzmocnioną, co Honorata stwierdziła z wyraźną przykrością. Taki dodatek procentowy dodałby niewątpliwie Honoracie błyskotliwości i animuszu w dociekaniu, którego się podjęła.

      Do herbaty zaś pani Danusia podała ciasteczka, niestety nie mając pojęcia o zamiarach Honoraty względem postanowienia usilnego odchudzania się.

      Honorata z westchnieniem postanowiła tym razem nieco odłożyć realizację tego postanowienia. I pochłonęła na początek całą porcję zaproponowanych ciasteczek. Kolejne pojawiły się natychmiast na talerzyku, więc Honorata poczuła się w obowiązku rozpocząć żmudny proces dedukcji w zakresie podjętej sprawy. To znaczy pozwoliła się pani Danusi wygadać.

      – Niech pani tylko spojrzy. – Pani Danusia podsunęła Honoracie pod nos fotografię pulchnej złotowłosej trzylatki. Loczki otaczały krągłą buzię, niebieskie oczka patrzyły słodko i niewinnie. – To Gizela. Jak była mała. Śliczna była, jak aniołek. Potem też zresztą. Taka laleczka. Trzeba jej było bez przerwy pilnować, bo się za nią oglądali. Zawsze się o nią bałam. No i takie nieszczęście… Już drugie. – Pani Danusia otarła łzy. – Bo syna też straciłam. Nieszczęścia chodzą parami, tak to już jest.

      Pani Danusia na chwilę zamilkła.

      Honorata musiała w duchu się z nią zgodzić. Ją przecież też dopadły dwa nieszczęścia naraz. Najpierw pojawienie się Ziemka, a potem wypadek BMW. I wierz tu w los, w przypadek, a nie w to, że wszystko jest z góry ukartowane, a ty się człowieku bujaj.

      – A wie pani – pani Danusia podjęła wątek zwierzeń na nowo – Gizela miała chłopaka. Takiego stąd. Zachariasza. Oboje po osiemnaście, to co ja miałam do gadania, jak ona, kurczę, do mnie, że dorosła i będzie robić, co chce? A że się uczyła, nie powiem, dobrze, to co ja mogłam? Czy oni tam niewinni byli, to nie wiem, ksiądz by może coś wiedział, jakby do spowiedzi chodziła, ale zagonić jej kijem do konfesjonału nie można było. Ten Zak zerwał z nią tydzień przed jej zaginięciem. To może on coś wie. Ale nic gadać nie chce. Tylko się wymiguje. Pary z gęby nie puści. A jej rzeczy w domu zostały. Niczego nie zabrała. Poszła, jak stała. Dziwne, nie? W jednych butach i bez kurtki? I przecież żadnych pieniędzy nie miała, bo i skąd? Specjalnie jej nie dawałam, żeby w domu siedziała i żeby się nie włóczyła.

      Pani Danusia zaciskała ręce nerwowo, prawie wyłamywała sobie palce. Honorata nie przerywała jej milczenia. Nawet nie zerknęła na kolejne leżące ciasteczka. Czekała cierpliwie na dalszy ciąg opowieści. Po chwili pani Danusia zaczęła mówić dalej:

      – Ze szkoły nie wróciła. To co, z książkami i zeszytami uciekła? Po co jej taki bagaż? Boję się, że ona… nie żyje… – Tu głos jej się załamał. – Albo że ją porwano. Nie wierzę w ucieczkę. Ale policja wciąż swoje, że pewnie uciekła.

      – A czy miała jakiś powód, żeby uciec z domu? – Honorata wreszcie odważyła się zadać nurtujące ją od jakiegoś czasu pytanie.

      – A kto ją tam wie. – Pani Danusia wzruszyła ramionami. – Może przez tego Zachariasza – dodała nagle oschle. – On jej tak w głowie namącił, a potem ją rzucił. To pewnie przez niego. Ale boję się… – Tu pani Danusia urwała i znów głos jej się załamał. – Boję się… że to ma coś wspólnego ze śmiercią mojego Maćka. Tu wszyscy się boją… Dziewczyny już nie chodzą w pojedynkę…

      – Boją się? – zdziwiła się Honorata. – Czego?

      – A czy to kto wie? – Pani Danusia pokręciła głową. – Mało to psycholi włóczy się po świecie?

      – Po świecie, pewnie. Ale taki pojawi się w jednym miejscu i szybko znika. Bo by go namierzyli. Chyba, że to ktoś stąd. No, ale przecież od razu byście o tym wiedzieli. Mieszkańców to tu raczej nie ma wielu. Wszyscy się znają. I są wżenieni w rodziny.

      – A czy to kto wie… – powtórzyła cicho pani Danusia.

      Ta rozmowa dała Honoracie dużo do myślenia.

      Przede wszystkim był jakiś Zachariasz i pewnie od niego trzeba by zacząć.

      Jej intensywny tok myślenia przerwał równie intensywny dźwięk telefonu. To rozdzwoniła się komórka Honoraty. Oczywiście wyświetlił się numer Franki, czego Honorata się obawiała…

      – Mam? – Usłyszała w telefonie. – Miałaś zadzwonić!

      – Zupełnie mi z głowy wyleciało… – pokajała się Honorata, mając nadzieję na udobruchanie córki.

      – Czy ty w ogóle żyjesz? – W głosie Franki brzmiała mściwa podejrzliwość.

      – Żyję, dziecino – odcięła się nieco niepewnie Honorata. – Próbuję się przystosować do lokalnej społeczności.

      – Co? – obraziła się Franka. – Żarty sobie ze mnie stroisz?

      – Ależ nie. Ja tu córcia mam sporo roboty.

      – Roboty? Podobno pojechałaś wypocząć?

      – Wypoczywam. Też. To znaczy trochę.

      Honorata nieco zaplątała się w wyjaśnieniach, a tego bardzo nie lubiła. To popsuło jej humor.

      Franka od razu nabrała podejrzeń. Fałszywki w głosie matki rozróżniała bez zarzutu.

      – Coś kręcisz – wypaliła bez pardonu.

      – Nie mogę teraz rozmawiać. Jutro zadzwonię – ucięła Honorata i rozłączyła się.

      Skąd znalazła w sobie tyle odwagi, aby pierwsza zakończyć rozmowę z córką? Nie wiedziała. Ale poczuła lekki powiew wolności na swoich nieco skołtunionych włosach.

      „Przydałoby się pójść do fryzjera” – stwierdziła w duchu.

      W domu czekała już na nią Irenka.

      – I jak? – zapytała niecierpliwie.

      – Z czym? – Honorata udała, że zbiera myśli.

      – Z Danusią. Masz jakiś plan?

      Honorata nie miała.

      – Jakiś mam – przytaknęła jednak wbrew oczywistości. I tak musiała znaleźć przecież jakiś sposób, żeby zagadkę rozwikłać. – Gdzie mieszka ten Zachariasz?

      – Zak? We Władysławowie. Chcesz z nim pogadać? Nic z tego. Do domu cię nie wpuszczą. Tak się nad nim trzęsą, nie pozwalają mu z nikim gadać. Bzika dostali.

      – A w szkole?

      – Raczej po. Możesz zaczekać, jak będzie wychodził po lekcjach… Chodzili z Gizelą do tego samego liceum, tego z gastronomią i hotelarstwem. Ale wątpię, żeby Zak coś bąknął.

      – Jest tu jakiś fryzjer? – Honorata tak gwałtownie zmieniła temat, że Irenka straciła rezon.

      – Fryzjer? – Spojrzała tępo i z dezaprobatą na głowę Honoraty. – Jak chcesz, to mogę coś zrobić z twoimi włosami – zaproponowała.

      Honorata nie chciała.

      Zawsze dobrze wiedziała,