Elżbieta Wojnarowska

Czternaście dni Honoraty


Скачать книгу

siedzeniu, obok fotela kierowcy, leżała nieprzytomna kobieta z zakrwawioną głową. Wydawało się, że nie żyje. Honorata próbowała otworzyć drzwi samochodu, aby się do niej dostać, ale były zatrzaśnięte.

      – Czy przyjedzie pogotowie? – zwróciła się do mężczyzn nerwowo.

      Zdenerwował ją brak reakcji z ich strony. Ale w miarę jak rosło jej zdenerwowanie, rosła też w niej spokojna pewność, co należy zrobić.

      – Wsiądą panowie do mojego auta? – zapytała ponownie.

      I znów nikt nie udzielił jej odpowiedzi. Pobiegła więc do swojego samochodu, wyjęła z torebki komórkę i zadzwoniła, gdzie należało. Następnie zajrzała do bagażnika. Miała tam kiedyś swój stary koc, który leżał tam od lat, nie sądziła, aby Franka odważyła się go wyrzucić, i faktycznie leżał w kącie. Wyjęła go i okryła nim przemoczonych mężczyzn.

      Honorata nie lubiła takich sytuacji. Bardzo nie lubiła. Nieprzewidzianych. Nagłych. Zakłócających normalny tok wydarzeń. A od wczoraj wciąż wydarzało jej się coś niespodziewanego. I ona musi reagować, chcąc nie chcąc.

      Patrzyła, jak pierwszy z mężczyzn wyjmuje papierosa i usiłuje zapalić go pod kocem, a potem jak puszcza kłęby dymu szybko i zaciekle.

      Honorata poukładała sobie jakoś to swoje życie, biegło ono monotonnym, ale znanym, ustalonym torem, i czuła się z tym dobrze. Nie musiała być za nikogo odpowiedzialna, nawet za siebie, tę funkcję od dawna przejęła Franka.

      A teraz oto Honorata siedzi cała przemoczona w swoim, nie tylko swoim, bo już i Franki samochodzie, patrząc na siedzących obok na poboczu ludzi, nie mogąc jechać, dokąd zamierzała. Czuła się uwięziona przez sytuację, a tego bardzo, ale to bardzo nie lubiła.

      Po chwili rozległy się syreny, nadjechała policja i pogotowie ratunkowe, a zaraz potem pomoc drogowa.

      Honorata nie lubiła policji. Bardzo nawet nie lubiła. Ponieważ pracowała w policji.

      Tymczasem sama musiała po nich zadzwonić. To wydało się jej kompletnie surrealistyczne. Jak przygłupi, złośliwy sen.

      Niestety panowie Columbo w kilku wersjach i w wielu egzemplarzach, w dodatku w czasie nieznośnej burzy, pojawili się teraz w zasięgu jej wzroku. Nie był to sen, oj nie, z całą pewnością nie był.

      Honorata zapragnęła nagle czegoś zupełnie irracjonalnego. Miała nieprzezwyciężoną ochotę na swój cowieczorny serial kryminalny i kieliszek czerwonego wina… Zamiast tego miała serial kryminalny na żywo i to bez dodatku choćby kropli alkoholu.

      Czy da się z tym żyć?

      Żyć w świecie, gdzie zamiast iluzji dominuje dotkliwa, uciążliwa realność? W świecie, gdzie pozbawiono ją wyboru? Wyboru sposobu, w jaki chce i zamierza spędzić wieczór? W świecie, w którym zabrano jej wolność? Wolność decydowania o sobie? Jedyną rzecz, która miała dla niej jakąkolwiek wartość? I gdzie pozostało jej jedynie zgrzytanie zębami, czego zresztą robić nie umiała?

      Cóż, nie da się walczyć z koniecznością. Z tym, co nieuniknione.

      Honorata spróbowała nieudolnie zazgrzytać zębami, następnie postanowiła na razie poddać się biegowi rzeczy, skoro nie może być inaczej. Potem się zobaczy.

      Policjanci podeszli do mężczyzn. Honorata wysiadła z samochodu i słuchała tego, co mówili.

      – Pani nas zawiadomiła? – zwrócił się do niej policjant.

      Przytaknęła. Spisali jej personalia. Cud, że w tym nagłym wyjeździe z domu nie zapomniała wsadzić do torebki dowodu osobistego. Nigdy go przecież ze sobą nie nosiła. Bo po co? Do pracy? Tam ją wszyscy znają. Na zakupy? W sklepie żądają od niej co najwyżej trochę pieniędzy i tyle.

      Wrzucając go do torebki, nie sprawdziła zresztą, czy wrzuca na pewno swój dowód. Leżał wprawdzie jakiś w szufladzie, ale równie dobrze mógł to być dowód Franki. Czemu nie? Była taką samą abnegatką jak matka. Albo mógł to być dowód Honoraty, ale na przykład nieaktualny? Nie pamiętała, jaką miał datę ważności, nie zwróciła uwagi. Do diabła z tym zresztą.

      Jeden z lekarzy podszedł do mężczyzn i zaczął ich oglądać. W międzyczasie drzwi wraku zostały odblokowane. Lekarze zajęli się kobietą. Widocznie wyczuli tętno, bo podłączyli kroplówkę i wzięli ją na nosze. Normalna procedura.

      – Jak się nazywa poszkodowana? – zapytał mężczyzn jeden z lekarzy.

      – Maria Latałło. To moja żona – powiedział zwięźle ten palący papierosa. – Czy ona będzie żyć?

      – Tego nie wiem. – Lekarz był ostrożny w rokowaniach. – Zobaczymy. Ma uraz głowy.

      – Dokąd ją zabieracie?

      – Do szpitala w Wejherowie.

      Policja powróciła do swoich procedur, oględzin wraku i spisywania zeznań mężczyzn.

      – Pojadę z nią do szpitala. – Honorata rzuciła szybko w stronę mężczyzn. – Lepiej, żeby nie była sama. Będę tam dopóki panowie nie przyjadą.

      Nie doczekawszy się żadnej reakcji z ich strony, Honorata, przemoczona do suchej nitki i dygocząca od chłodu, wsiadła do swojego auta i ruszyła w ślad za karetką.

      A na miejscu wypadku nadal robiono zdjęcia. Wszyscy uwijali się wokół rozbitego samochodu.

      – Nie jestem elastyczna, izoluję się od ludzi, chowam za rytuałami codziennej rutyny. – Honorata wyliczyła sobie na głos własne grzechy, jadąc autem za ambulansem. – Więc teraz mam okazję wykazać się empatią i zrobić coś dla innych. Dla własnego komfortu psychicznego dobrze czasem pobyć człowiekiem.

      Zakończyła wyznanie z emfazą, ale kompletnie ją to nie przekonało ani nie dodało animuszu, jak tego oczekiwała, ale przynajmniej dobrze zabrzmiało podczas tego groteskowego wieczoru. Poza tym trochę stłumiło gorączkowe pragnienie choćby kropli alkoholu, choćby łyka wina marki wino.

      Znów spróbowała zazgrzytać zębami. Wyszło niezbyt zachęcająco, jednak postanowiła ćwiczyć niezłomnie.

      – Kiedy wrócę do domu, będę już mistrzem w tej dyscyplinie – skonstatowała ponuro.

      Tę nową umiejętność Honorata zamierzała zaprezentować przy Ziemku, jeżeli po powrocie znów się na niego napatoczy. Już się cieszyła na myśl, jakie to sprawi na nim piorunujące wrażenie.

      Honorata, zmęczona, przysnęła pod salą zabiegową. Obudziła się, gdy właśnie wywozili Marię Latałło.

      – Nie można. – Pielęgniarka odsunęła Honoratę, gdy ta usiłowała podejść bliżej. – Będzie na intensywnej.

      Honorata w fartuchu jednorazowym stała i patrzyła przez oszkloną szybę, jak chorą podłączają do różnych urządzeń.

      – Co z nią? – zapytała wychodzącego z sali lekarza.

      – Pani jest z rodziny? – upewnił się.

      – Nie. – Honorata zająknęła się, bo nie była pewna, czy skłamać.

      – W takim razie nie mogę udzielić informacji. – Rozłożył bezradnie ręce. – Jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Dalej zobaczymy.

      I odszedł.

      Honorata stała i przyglądała się Marii. Była to około trzydziestopięcioletnia kobieta. Z głową całą w bandażach. Z twarzą bladą, jakby pozbawioną krwi. Z rurkami w ustach