Reymont Władysław Stanisław

Chłopi, Część czwarta – Lato


Скачать книгу

Jezus, dopiero to pójdzie robota, no!

      Pogadywali gwarnie, wesoło, jeden przez drugiego. Radość już ponosiła wszystkich, oczy strzelały mocą, hardość prostowała grzbiety i same ręce się wyciągały do brania tej ziemi upragnionej.

      Niejeden już podśpiewywał z uciechy i krzykał na Żyda o gorzałkę, niejeden plótł trzy po trzy o działach426, a każdemu roiły się nowe gospodarki, bogactwa i radoście427. Bajdurzyli też kiej pijani, śmiejąc się, bijąc pięściami w stoły a przytupując ogniście.

      – Dopiero to w Lipcach nastanie święto!

      – Hej, a jakie zabawy pójdą, a jakie muzyki!

      – I wiela to weselisk odprawi się w zapusty428!

      – Dzieuch429 we wsi zabraknie!

      – To se miesckich430 przykupiemy, nie stać to nas?!

      – Psiachmać, w same ogiery jeździł będę.

      – Cichota no – zawołał stary Płoszka bijąc pięścią w stół – a to krzyczą kiej431 żydy432 w szabas! Chciałem jeno433 pedzieć434, czy aby w tej dziedzicowej obietnicy nie ma jakowego podejścia? Miarkujeta, co?

      Przycichli, jakby ich kto z nagła oblał zimną wodą, dopiero po chwili ozwał się sołtys:

      – Ja też nie mogę wyrozumieć, laczego435 taki hojny?

      – Juści, w tym musi być jakieś podejście, bo żeby dawać tylachna ziemi prawie za darmo – ciągnął któryś ze starych.

      Ale na to porwał się Grzela i zakrzyczał:

      – To wam powiem, żeśta głupie barany i tyla!

      I znowu jął tłumaczyć i przekładać zapalczywie, jaże się spocił kiej mysz, kowal też sielnie mełł ozorem i każdemu z osobna rychtował, ale stary Płoszka nie dał się przekabacić, głową jeno kiwał i prześmiechał tak kąśliwie, aż Grzela przyskoczył do niego z pięściami, ledwie już powstrzymując złość.

      – Rzeknijcie swoją prawdę, kiej nasza widzi się wam cygaństwem.

      – A rzekę! Znam dobrze to pieskie nasienie, znam i mówię waju436: nie wierzta437 dziedzicowi, póki nie bedzie czarno na białym. Zawżdy się naszą krzywdą pasły, to i tera chcą się na nas pożywić!

      – Tak miarkujecie, no to się nie gódźcie, ale drugim nie przeszkadzajcie! – krzyknął na niego Kłąb.

      – Chodziłeś z nimi do boru, to ich stronę i tera trzymasz!

      – A chodziłem, a jak będzie potrza438, to i jeszczek439 pódę440! A trzymam nie za nim, jeno za zgodą, za sprawiedliwością, za całą wsią. Bo jeno441 głupi nie widzi w tym dobrego la442 Lipiec. Jeno głupi nie bierze, jak dają.

      – Wyśta443 wszystkie głupie, bo pilno wama444 sprzedać za obertelek445 całe portki. Głupie, skoro dziedzic tyle daje, to może i więcej.

      Zaczęli się przemawiać446 coraz zapalczywiej, a że i drugie wspomagały Kłęba, to zrobił się taki gwar, jaże przyleciał Jankiel i sielną447 flachę gorzały postawił na stole.

      – Sza, sza, gospodarze! Niech będzie zgoda! Żeby Podlesie były nowe Lipce! żeby każdy był pan! – wołał puszczając kieliszek kolejką.

      Juści, co wzięli pić, a jeszcze barzej448 się ugwarzać, wszyscy już bowiem skłaniali się do zgody oprócz starego Płoszki.

      Kowal, któren musiał w tym mieć jakiś gruby profit, najgłośniej rozmawiał rozwodząc się o dziedzicowej poczciwości, a raz po raz stawiał la449 całej kompanii to gorzałę, to piwo, to nawet arak450 z esencją.

      Cieszyli się tak galancie451, co już niejeden jeno oczy bałuszył i ozorem ledwo ruchał452, zaś Kobus, któren cały czas pary z gęby nie puścił, jął naraz chybać453 ludzi za orzydla454 i krzyczeć:

      – A komorniki to co? Psi pazur? I nam się należy ziemia! Nie dopuścim do zgody! Po sprawiedliwości być musi! Jakże, to jeden ledwie już spaśny kałdun udźwignie, a drugi ma zdychać z głodu? Po równo musi być ziemi la455 wszystkich! Dziedzice ścierwy! Niejeden gołym zadem łyska456, a nos drze457 do góry, jakby cięgiem458 kichał! Kołtuniarze zapowietrzone! – krzyczał coraz głośniej i tak nieprzystojnie wszystkim przymawiał, jaże459 go wyciepnęli460 za drzwi, ale jeszcze przed karczmą klął i wygrażał.

      Kompania też niezadługo zaczęła się rozchodzić do domów, jeno co łapczywsi na uciechę ostali w karczmie, kaj461 już pobrzękiwała muzyka.

      Właśnie i wieczór się był robił462, słońce zapadło za bory i całe niebo stanęło w zorzach, aż czuby zbóż i sadów jakby się pławiły w czerwieni a złocie. Zawiewał wilgotny, pieściwy wiater, żaby jęły463 rechotać, odzywały się przepiórki, a granie koników roztrząsało się po polach kiej464 ten nieustający chrzęst dojrzałych kłosów, rozjeżdżali się już z odpustu, że jeno wozy turkotały, a kajś niekaj465 ktosik466 dobrze napity467 wyśpiewywał rozgłośnie.

      Przycichły Lipce, pusto się zrobiło przed kościołem, ale jeszcze pod chałupami siedzieli gęsto ludzie zażywając chłodu i wczasów.

      Cichy zmierzch stawał się na świecie, mroczniały pola, dale stapiały się już z niebem, wszystko się spokoiło468, śpik469 z wolna morzył ziemię i obtulał ją ciepłą rosą, zaś ze sadów tryskały kiej niekiej470 ptasie głosy, jakoby tym wieczornym pacierzem.

      Bydło wracało z pastwisk, raz po raz buchały długie, tęskliwe ryki, a rogate łby pokazywały się nad stawem, rozgorzałym ogniami zachodu jakoby krwawym zarzewiem. Kajś