Lee Child

STO MILIONÓW DOLARÓW


Скачать книгу

skrytki. Pół godziny temu. Zostawił meldunek w gazecie. Częściowo… powiedzmy, że hipotetyczny, częściowo analityczny. Prawie jak wypracowanie. Pisze, że Saudyjczyk, znajomy posłańca, jest bardzo podekscytowany. Jakby miało wydarzyć się coś niezwykłego. Bardziej niezwykłego, niż śmieliby marzyć. Oczywiście związanego ze stoma milionami dolarów. Jakby dostali coś, czego się nie spodziewali. Irańczyk podkreśla, że nie zna szczegółów, ani on, ani Saudyjczyk. Po prostu ma przeczucie. Pozostali też, jakby rozpoczęła się zupełnie nowa gra. Pisze, że Saudyjczyk uśmiecha się tak, jakby ujrzał ziemię obiecaną.

      – A druga wiadomość? – spytał Reacher.

      – Hamburska komenda policji przesłała do konsulatu rutynowy meldunek służb mundurowych o jakimś Amerykaninie, który rozmawiał w barze z Arabem. Zawracanie głowy, gdyby nie jedna rzecz: rozmowa odbyła się interesującego nas dnia i o interesującej nas godzinie. Niewykluczone, że ktoś był świadkiem ich pierwszego spotkania.

      • • •

      White zadzwonił do konsulatu i podano mu kilka miejscowych numerów, w tym ten najważniejszy, grubasa nazwiskiem Griezman, szefa detektywów miejskiej policji kryminalnej. W konsulacie dobrze go znano. W Hamburgu dzień pracy już się kończył, ale Griezman wciąż był w biurze. Wciąż przy biurku. Odebrał po pierwszym dzwonku. White przełączył rozmowę na głośnik i spytał go o meldunek o Amerykaninie. Griezman zaszeleścił papierami. Nie pamiętał tego raportu. Wreszcie go znalazł. Tak, ta dziwna informacja o spotkaniu Amerykanina i Araba w barze…

      Którą wysłał do konsulatu.

      Hm, co znaczyło, że mógł zarobić kilka punktów i wzmocnić plecy.

      – Jak mógłbym panom pomóc? – spytał. Po angielsku i bardzo uprzejmie.

      Jak konsjerż w hotelu.

      – Potrzebne nam są namiary na tego świadka – odparł White. – Jego nazwisko i adres. Adres baru i podstawowe dane z wywiadu środowiskowego. Jeśli to możliwe, chcielibyśmy, żebyście wzięli go pod obserwację, jego i bar.

      – Nie wiem…

      – Ma do pana zadzwonić wasz kanclerz? Głowa państwa? Wtedy by pan wiedział?

      – Nie, nie, chciałem tylko powiedzieć, że nie znam szczegółów. Jestem przełożonym detektywów. Meldunki przechodzą przez moje biuro i idą dalej, to wszystko. Zresztą piszą tu, że ten informator to wariat.

      – Potrafi odczytać godzinę na zegarku? – warknął White.

      – Dobrze, zbiorę szczegóły. Oczywiście. Na jutro wieczorem.

      – Pan żartuje? Ma pan godzinę. I proszę nikomu nie mówić, co robimy i po co. Niech pan traktuje tę sprawę jak ściśle tajną. Zadzwonię za godzinę, proszę nie blokować linii.

      • • •

      Griezman odetchnął i spojrzał w okno, na mroczne niebo. Potem zabrał się do pracy. Nie była zbyt męcząca. Po prostu wykonał kilka telefonów. Jeden numer prowadził do drugiego. Przypominało to wędrówkę po sieci neuronów. Organizacja w działaniu. Coś, z czego był dumny. Weryfikacja teorii. Hipotezy z wieloma powiązanymi ze sobą elementami. Mógłby prześledzić wszystko od końca do samego początku, do nieszczęsnego policjanta, który odebrał telefon od tego wariata. Gdyby tylko zechciał. I oczywiście zechciał. Zadzwonił, na szczęście tylko z paroma prostymi pytaniami. O nazwisko i adres, mężczyzny i baru.

      • • •

      – Coś bardziej niezwykłego, niż śmieliby marzyć – mówił Landry, asystent Watermana. – Kiepsko to brzmi. Gorzej niż zdalne zatrzymanie zegara w komputerze.

      – To wiadomość z trzeciej ręki – zauważył Reacher. – Nie słyszymy tonu głosu.

      – Ale?

      – Ale padają tam słowa o zupełnie nowej grze. Jakby zrobili wielki krok naprzód. Jakby wydarzyło się coś tak nieoczekiwanego, że graniczącego z niemożliwym. Gubisz pięć centów i znajdujesz dolara, z tym że w innej skali. W skali tak dużej, że dwudziestokilkuletni faceci, którzy noszą włoskie buty i chodzą do nocnych klubów, wpadają w zachwyt. Dla mnie niemal erotyczny. Czy komputery to naprawdę aż tak wielka sprawa?

      – Tak uważamy – odparł Landry. – Jeśli nie są teraz, to na pewno kiedyś będą. Ale nawet teraz straty i zniszczenia byłyby katastrofalne. Zginęłoby wielu ludzi. Ale tak, zgoda, komputery nie przyprawiają o erotyczny dreszcz.

      – I nie da się nimi dokonać wielkiego wyczynu – dodał Vanderbilt. – Wielkiego gestu, który oni bardzo cenią. Takiego z rozmachem. To nie to samo, co wysadzić w powietrze wieżowiec. Brakuje punktu kulminacyjnego. Trochę za dużo w tym techniki.

      – A więc zgadzamy się, że komputery to nie to – podsumował Reacher. – Że tracimy tylko czas.

      – Więc od czego by pan zaczął?

      – Od tego, co ten Amerykanin sprzedaje.

      – Już to przerabialiśmy.

      – Godzina minęła – mruknął Waterman.

      White zadzwonił do Hamburga. Odebrał Griezman. Miał już nazwisko i adres, świadka i baru. Świadek był pracownikiem miejskim. Zaczynał pracę wczesnym rankiem, kończył po lunchu. Dlatego po południu wpadł do baru. Miał silne przekonania, w większości agresywne i błędne. Bar mieścił się pięć ulic od domu, w którym mieszkali Saudyjczycy. Należał do lokali często odwiedzanych przez wszelkiego rodzaju radykałów. Ale nie robił takiego wrażenia. Wyglądał bardzo kulturalnie. Surowo, lecz dyskretnie. Wśród gości przeważali mężczyźni w garniturach, normalnie ostrzyżeni. Nie był także całkowicie antyamerykański, pod warunkiem że Amerykanin był biały.

      Kiedy skończyli rozmawiać, Neagley znalazła bar na planie miasta.

      – To nie ten, który tak nam się podobał – powiedziała. – Ten jest w lepszej części dzielnicy. Niedaleko mieszkania Saudyjczyków. Można tam dojść w niecałe dwadzieścia minut. Czas pasuje. Myślisz, że to tam?

      – Pasuje czas, pasuje miejsce, pasuje atmosfera – podsumował Reacher.

      – Świadek musi go nam opisać. Przydałby się portret pamięciowy.

      – Ufamy hamburskim gliniarzom? Czy załatwimy to sami?

      – Nie mamy rysownika. Poza tym ten Niemiec może nie mówić po angielsku. Musimy im zaufać. Zresztą będzie nas naciskał Departament Stanu. Inaczej mogłoby dojść do incydentu dyplomatycznego.

      Reacher kiwnął głową. Miał już do czynienia z niemieckimi policjantami, zwykłymi i tymi z żandarmerii wojskowej. Nie zawsze się dogadywali. Głównie dlatego, że inaczej postrzegali pewne rzeczy. Niemcy uważali, że podarowano im kraj, a Amerykanie, że kupili olbrzymią bazę wojskową z pełną obsługą.

      Na podjeździe zawarczał silnik. Samochód skręcił, minął wysoką do kolan tabliczkę i zaparkował. Potem drugi. Dwa wozy. Na pewno vany. Czarne. Chwilę później weszło dwóch mężczyzn w garniturach, za nimi Ratcliffe i Sinclair, a na końcu dwóch kolejnych mężczyzn, też w garniturach. Ratcliffe był zasapany. Sinclair miała lekkie rumieńce. Na szyi i policzkach. Znowu była w czarnej sukience i wyglądała jak marzenie. Chyba nawet lepiej. Pewnie dzięki rumieńcom.

      – Podobno mamy świadka – zaczął Ratcliffe.

      – Takie jest doraźne założenie operacyjne – potwierdził Reacher.

      – Zaryzykujemy. Jeszcze dziś wieczorem pan i sierżant Neagley wrócicie do Niemiec. Departament Stanu przekaże wam zdjęcia wszystkich dwustu programistów, łącznie z ekspatriantami. Z samego rana przesłuchacie świadka. Nasze władze prowadzą już stosowne rozmowy z tamtejszą policją. Kiedy tylko świadek rozpozna podejrzanego, przekażecie nam jego nazwisko i zostanie zatrzymany. Co będzie szybkim i czystym