Stanisław Cat-Mackiewicz

Europa in Flagranti


Скачать книгу

z tym krzyżem w ręku. Mówca się cofnął. Stojałowski mruknął do człowieka, który stał obok: „Znam to bydlę, on krzyża nie ruszy”. Ileż prawdy o ówczesnej wsi galicyjskiej jest w tym obrazku. Na tę wieś ciągle jeszcze padał deszcz zaćmiewający umysły i oczy.

      Zarówno ksiądz Stojałowski, jak i jego konkurent Stapiński – tak jak już pisałem – zaczęli od demagogii, a skończyli na korupcji. Kto nie wierzy, niech czyta pamiętniki Głąbińskiego lub Daszyńskiego.

      Inicjator i wódz socjalistów w Galicji, Ignacy Daszyński, nie dał się skorumpować. Wychowany w tradycjach patriotycznych, miał starszego brata, bohatera zasad. Daszyński był to mówca zupełnie wyjątkowego talentu. Był najlepszym mówcą austriackiego parlamentu, a w czasach, kiedy go słuchałem, był drugim mówcą w Polsce, bo za pierwszego, lub przynajmniej za równego Daszyńskiemu, uważałem Ignacego Szebekę. Dopiero słuchając Daszyńskiego, rozumiało się dobrze, co to jest mowa. Siła porywająca mowy polega na muzyce głosu, a nie na argumentach. Mowa to dzieło sztuki zupełnie niezależne od swej treści, od wygłaszanych argumentów, od rozsądku czy braku rozsądku. Mowy Daszyńskiego w czytaniu nie robiły setnej części tego niepospolitego wrażenia jak wtedy, kiedy się ich słuchało. Czasem mówił wierutne głupstwa, podawał fakty niezgodne z rzeczywistością, a człowiek nie chciał protestować, a tylko słuchać dalej. W pamiętnikach Chłędowskiego, ministra dla Galicji, spotykamy ustęp o mowie, którą Daszyński wygłosił w parlamencie wiedeńskim w obronie narodu polskiego. Chłędowski był człowiekiem dalekim od jakichkolwiek uniesień, był austriackim biurokratą i ministrem, Daszyński był wówczas przedstawicielem skrajnej opozycji, a jednak Chłędowski opowiada, że musiał się powstrzymać, aby nie pójść mu winszować.

      Mowy Daszyńskiego były czymś w rodzaju koncertów Paderewskiego. Mowy te działały właśnie jak muzyka. Nic dziwnego, że budziły entuzjazm. Daszyński pisze w swoich pamiętnikach, że kiedy w początkach swojej działalności dostał się do więzienia, to jego współwięzień, niejaki Friedmann, handlarz żywym towarem, zapałał takim oburzeniem na prokuratora Tarłowskiego za to, że Daszyńskiego osadził w więzieniu, iż oświadczył, że córkę tego Tarłowskiego osadzi w domu publicznym. Pisze Daszyński: „Uspokajałem go, jak mogłem, nie wiedząc nawet, czy pan Tarłowski ma jakąkolwiek córkę”.

      Handel żywym towarem był wtedy jak najaktualniejszy i zwłaszcza z Galicji wywożono dużo kobiet do nierządu w Argentynie. Daszyński opowiada, że jakieś damy z Anglii zwróciły się do niego o informacje w tej sprawie. Zawezwał do siebie tegoż Friedmanna, aby mu dostarczył danych. Friedmann zjawił się w czarnym tużurku i świeżym gorsecie koszuli, jak opowiada Daszyński, i mówił mu, że jest dobroczyńcą ludzkości.

      – Panie pośle – mówił Friedmann – niech pan sam rozważy: taka dziewka głupia nie ma u nas nieraz kawałka chleba i chodzi w brudnych łachmanach. A jak ja ją umyję, wykąpię, ubiorę w jedwabie i zawiozę do Buenos Aires, to ona – szelma – upije się tam nie szampanem, lecz parą z szampana.

      – Jak to parą? – zapytał Daszyński.

      – A tak, bo jak przyjadą Angliki, co budują w górach koleje, to oni każą lać szampana do wanny i chcą widzieć, jak ta dziewka się kąpie. W szampanie!

      Widać, że w tym ustępie swoich pamiętników Daszyński naśladuje nawet składnię i gramatykę Friedmanna. Daszyński był w ogóle antysemitą i nie zawsze się z tym ukrywał. W tychże swoich pamiętnikach Daszyński opowiada, jak wnosił w parlamencie interpelację z powodu nielegalnych rzekomo szykan, które spotkały niejakiego Mattachicha, który był kochankiem Ludwiki, córki króla Belgów, a więc siostry synowej Franciszka Józefa. Z tego rodzaju szczegółów widać, że Daszyński nade wszystko cenił rozgłos dokoła swej osoby. Chciał być ciągle żywą i ciągle potężną sensacją nie tylko w Galicji, ale w Austrii, w Europie. Swój olbrzymi temperament i równie wielkie zdolności wyżywał w sensacjach. Czy kiedy poważnie studiował rozważania Karola Marksa? Ośmielam się w to wątpić. Sądzę, że znał Marksa głównie ze swoich własnych przemówień.

      V

      Powyżej nakreślona działalność Daszyńskiego należała przeważnie do XIX wieku. Później niepozbawiona była ona pewnej wielkości. Ale skoro kończymy rachunki z wiekiem XIX, powiedzmy jeszcze słów kilka o tych, którzy reprezentowali Galicję i Polskę w rządzie austriackim.

      Wiemy, że gabinet Kazimierza Badeniego miał całkowite zaufanie cesarza i składał się z samych Polaków na stanowiskach kierowników resortów najważniejszych, bo prócz premiera także minister skarbu i minister spraw zagranicznych byli Polakami. Była to niebywała okazja, aby zrobić coś wielkiego dla Polski. Jednak Badeni wywrócił się na sprawach dla nas na pewno drugorzędnych i nawet nie miał żadnego programu i żadnych ambicji, aby zrobić coś dla Polski w większej skali. Polskość ograniczała się w Galicji do obchodów, pogrzebów, poezji i deklamacji. Należy to dobrze zrozumieć, aby właściwie pojąć Wesele Wyspiańskiego.

      Leon Biliński był człowiekiem, który trząsł sytuacją polityczną w parlamencie, który wywracał i konstruował gabinety, który miał zaufanie cesarza, uchodził za męża stanu pierwszej wielkości. Jego pamiętniki są wręcz rozpaczliwe. Ciągle w nich ociera łzy to po żonie, to po cesarzu, co może wskazuje na piękne uczucia, ale forma, w którą te kwilenia i miamlenia ubiera, godna jest jakiegoś aptekarza w sędziwym wieku, a nie męża stanu. „On już miał zgłupienie starcze, kiedy te pamiętniki pisał” – powiedział mi o nich największy polski publicysta. Być może. Ale jakże upokarzające jest zestawienie wspomnień Sergiusza Wittego ze wspomnieniami Leona Bilińskiego. Losy tych dwóch ludzi są podobne. Obaj zaczynają jako kierownicy sieci kolejowej, obaj później są ministrami skarbu. Tylko w pamiętnikach Wittego ciągle jest mowa o wielkich programach państwowych, a w pamiętnikach Bilińskiego o intrygach i intryżkach. Austriacy nazywali Bilińskiego: „Der weisse Fuchs”, czyli białym lisem, prawdopodobnie pod wpływem Francuzów, którzy swego Freycineta przezwali „białą myszką”.

      Tak samo jak do Badeniego i Bilińskiego, mam pretensję ogromną do Agenora Gołuchowskiego syna, ministra spraw zagranicznych Austrii. Szukałem w „Czasie”, tak inteligentnym w sprawach międzynarodowych, obrony czy i choćby wytłumaczenia polityki tego ministra, członka stronnictwa, które „Czas” reprezentował. Przecież Węgrzy z monarchii austro-węgierskiej potrafili zrobić instrument własnej polityki zagranicznej. Pomimo ciągłych deklamacji: „Polsko, Polsko”, wypowiadanych w różnych modulacjach głosu, Gołuchowski nie tylko nic dla Polski nie potrafił zrobić, ale nie widzę jakichkolwiek jego ambicji w tym kierunku. Miał zaufanie cesarza, to oczywiście bardzo dobrze, ale wartość tego zaufania cesarskiego byłaby dopiero wtedy dla nas wartością, gdyby było spożytkowane dla dobra Polski. Nie mogę obciążać uwagi czytelnika swoimi koncepcjami politycznymi na temat: co mógłby zrobić Gołuchowski w 1900 roku – obrona czy nawet formułowanie takich koncepcji po sześćdziesięciu dwu latach byłyby oczywiście rzeczą śmieszną. Ale to nie znaczy, abyśmy po tych sześćdziesięciu kilku latach mogli usprawiedliwić jego politykę. Dążył on zręcznie i dyplomatycznie do scementowania wspólnej linii pomiędzy dwoma członkami trójprzymierza, to jest Niemcami i Austrią, a cesarską Rosją. Było to nitowanie trumny polskiej niewoli, nic więcej.

      Dekadencja

      I

      Stanisław Grabski w całym swoim życiu powiedział wiele rzeczy niesłusznych i wiele rzeczy słusznych. Do tych ostatnich należy niewątpliwie teoria, że władza upada przez rozkład władzy. Bakcyl dekadencji rosyjskiego cesarstwa rozkładał władzę już od początków wieku XX. Porozumiejmy się: tak twierdząc, nie zapominam o historii wieku XIX w Rosji, o tym, że już od samego początku tego wieku powstawała i działała potężna opozycja przeciwko władzy cesarskiej, że ta opozycja pozyskiwała dla swoich poglądów większość