Rutger Bregman

Homo sapiens


Скачать книгу

ciekawe, wojskowi eksperci z zakresu lotnictwa przeanalizowali dowody i nadal popierali pomysł, że można zniszczyć morale narodu. Bombami. Wprawdzie nie zadziałało to w przypadku Brytyjczyków, ale to była wyjątkowa sytuacja. Podobno nikt inny na świecie nie dorównywał im pod względem równowagi i hartu ducha. A już z pewnością nie Niemcy, których zasadniczy „brak kręgosłupa moralnego” oznaczał, że „nie wytrzymają jednej czwartej bombardowań”, które przetrwali Brytyjczycy[14].

      Wśród osób, które poparły ten pogląd, był bliski przyjaciel Churchilla, Frederick Lindemann, znany również jako Lord Cherwell. Na jednym z rzadkich przedstawiających go zdjęć widać wysokiego mężczyznę z laską, w meloniku i z chłodnym wyrazem twarzy[15]. W zaciętej debacie nad strategią wykorzystania sił powietrznych Lindemann pozostał nieugięty: bombardowanie zadziała. Tak jak Gustave Le Bon uważał, że Niemcy są tchórzliwi i łatwo wpadną w panikę.

      Aby to udowodnić, Lindemann wysłał zespół psychiatrów do Birmingham i Hull, dwóch miast, w których niemiecki Blitz przyniósł największe straty. Przeprowadzono wywiady z setkami mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy stracili domy podczas nalotów, i wypytywano ich o najdrobniejsze szczegóły, aż po „liczbę wypijanych piw i kupionych w aptece aspiryn”[16].

      Kilka miesięcy później zespół ponownie zgłosił się do Lindemanna. Wniosek, wydrukowany dużymi literami na stronie tytułowej, brzmiał następująco:

      NIE MA DOWODÓW NA ZAŁAMANIE MORALE[17].

      I co Frederick Lindemann uczynił z tym jednoznacznym stanowiskiem? Zignorował je. Już wcześniej zdecydował, że strategiczny atak bombowy to pewny sposób prowadzenia wojny, i nie miał zamiaru zmienić zdania pod wpływem faktów.

      I tak notatka, którą wysłał do Churchilla, mówiła coś zupełnie innego:

      Dochodzenie zdaje się wskazywać, że zrównanie domu z ziemią jest najbardziej niebezpieczne dla morale. Ludziom wydaje się to bardziej przeszkadzać niż zabijanie ich przyjaciół, czy nawet krewnych. W Hull widoczne były oznaki stresu, choć zburzona została tylko jedna dziesiąta domów. Z powyższych danych wynika, że możemy wyrządzić tyle samo szkody każdemu z 58 głównych niemieckich miast. Nie ma wątpliwości, że złamałoby to ducha narodu niemieckiego[18].

      W ten sposób zakończyła się debata na temat skuteczności bombardowań. Cały ten epizod miał, jak określił go później jeden z historyków, „wyczuwalny zapach polowania na czarownice”[19]. Sumienni naukowcy, którzy sprzeciwili się taktyce zabijania niemieckich cywilów, zostali potępieni jako tchórze, a nawet zdrajcy.

      Tymczasem osoby podżegające do nalotów czuły, że wrogowi należy zadać jeszcze większy cios. Na sygnał Churchilla nad Niemcami rozpętało się istne piekło. Gdy wreszcie zakończono bombardowanie, ofiar było dziesięć razy więcej niż po Blitzu. W jedną noc w Dreźnie zginęło więcej mężczyzn, kobiet i dzieci niż w Londynie podczas całej wojny. Ponad połowa miast w Niemczech została zrównana z ziemią. Kraj stał się jednym wielkim stosem dymiących gruzów.

      Przez cały czas tylko niewielki kontyngent alianckich sił powietrznych niszczył cele strategiczne, takie jak fabryki i mosty. Przez ostatnie miesiące Churchill utrzymywał, że najpewniejszym sposobem na wygranie wojny jest zrzucanie bomb na cywilów, aby złamać morale narodu. W styczniu 1944 roku w liście Królewskich Sił Powietrznych potwierdzono ten pogląd: „Im więcej bombardujemy, tym bardziej zadowalający jest efekt”.

      Premier podkreślił te słowa swoim słynnym czerwonym piórem[20].

      *

      Czy zatem naloty bombowe przyniosły zamierzony skutek?

      Ponownie zacznę od relacji naocznego świadka, którym był szanowany psychiatra. Od maja do lipca 1945 roku doktor Friedrich Panse przeprowadził wywiady z prawie setką Niemców, których domy zostały zniszczone. „Po wszystkim”, powiedział jeden z nich, „byłem naprawdę pełen animuszu i zapaliłem cygaro”. Ogólny nastrój po nalocie, dodał inny, był euforyczny, „jak po wygranej wojnie”[21].

      Nie było żadnych oznak masowej histerii. Wręcz przeciwnie, mieszkańcy zbombardowanych miast odczuwali ulgę. „Sąsiedzi byli cudownie pomocni”, dowiedział się Panse. „Biorąc pod uwagę powagę i czas trwania przeciążenia psychicznego, należy stwierdzić, że ogólna postawa była niezwykle zdecydowana i zrównoważona”[22].

      Podobny obraz przedstawiają raporty Służby Bezpieczeństwa, która bacznie obserwowała ludność niemiecką. Po nalotach ludzie wzajemnie sobie pomagali. Wyciągali ofiary z gruzów, gasili pożary. Członkowie Hitlerjugend opiekowali się bezdomnymi i rannymi. Sklep spożywczy żartobliwie zawiesił na drzwiach sklepu tabliczkę: „TU SPRZEDAJEMY KATASTROFICZNE MASŁO!”[23].

      (No cóż, brytyjski humor był lepszy…)

      Wkrótce po kapitulacji Niemiec w maju 1945 roku zespół alianckich ekonomistów, któremu Departament Obrony USA zlecił zbadanie skutków bombardowań, odwiedził pokonany kraj. Amerykanie przede wszystkim chcieli wiedzieć, czy taka taktyka jest dobrym sposobem na wygrywanie wojen.

      Naukowcy wyraźnie ustalili: naloty na miasta zamieszkane przez ludność cywilną okazały się fiaskiem. Wydawało się wręcz, że wzmocniły one niemiecką gospodarkę wojenną, przedłużając tym samym wojnę. W latach 1940–1944 stwierdzono, że niemiecka produkcja czołgów zwiększyła się dziewięciokrotnie, a samolotów myśliwskich – czternastokrotnie.

      Zespół brytyjskich ekonomistów doszedł do tego samego wniosku[24]. W dwudziestu jeden zniszczonych miastach, które zbadano, produkcja rosła szybciej niż w grupie kontrolnej czternastu miast, które nie zostały zbombardowane. „Zaczęliśmy widzieć”, wyznał jeden z amerykańskich ekonomistów, „że mamy do czynienia z jednym z największych, być może największym błędem w kalkulacjach dotyczących wojny”[25].

      To, co mnie najbardziej fascynuje w całej tej przykrej sprawie, to fakt, że wszyscy główni aktorzy wpadli w tę samą pułapkę.

      Hitler i Churchill, Roosevelt i Lindemann – wszyscy oni podpisali się pod twierdzeniem psychologa Gustave’a Le Bona, że nasza cywilizacja jest powierzchowna. Byli pewni, że naloty z powietrza zdmuchną tę kruchą osłonę z powierzchni ziemi. Ale im bardziej bombardowali, tym ona stawała się grubsza. Wygląda na to, że to nie była cienka membrana, lecz twarda skóra z odciskami.

      Niestety eksperci wojskowi bardzo powoli nadążają za odkryciami nauki.

      Dwadzieścia pięć lat później siły amerykańskie zrzuciły na Wietnam trzy razy więcej bomb i pocisków niż podczas całej drugiej wojny światowej[26]. Nawet jeśli mamy dowody przed oczami, i tak im zaprzeczamy. Po dziś dzień wiele osób jest przekonanych, że odporność, jaką Brytyjczycy wykazali się podczas Blitzu, to ich cecha narodowa.

      Ale to nieprawda. Ma ona charakter uniwersalny.

      ROZDZIAŁ PIERWSZY

      NOWY REALIZM

      1

      To jest książka o radykalnym poglądzie.

      Poglądzie, który od dawna denerwuje rządzących. Poglądzie, któremu zaprzeczają religie i ideologie, który jest ignorowany przez media informacyjne i wymazywany z annałów historycznych.

      Jednocześnie jest to pogląd uzasadniony praktycznie przez każdą gałąź nauki. Potwierdzony przez ewolucję i życie codzienne. Jest tak nierozerwalnie związany z ludzką naturą, że pozostaje niezauważany lub ignorowany.

      Gdybyśmy tylko mieli odwagę potraktować go poważniej, to dzięki niemu można by rozpocząć rewolucję. Sprawić, że społeczeństwo stanie na głowie.

      Bo gdy już zrozumiesz, co tak naprawdę oznacza, dotrze do ciebie, że to niewiarygodny pomysł,