wszystkiego. Cynik ma zawsze rację.
Może teraz sobie myślisz: Chwileczkę, nie tak zostałem wychowany! Tam, skąd pochodzę, wzajemnie sobie ufaliśmy, pomagaliśmy i zostawialiśmy otwarte drzwi. I masz rację: z bliska łatwo założyć, że ludzie są przyzwoici. Lubimy swoje rodziny i przyjaciół, sąsiadów oraz współpracowników.
Jednak w przypadku reszty ludzkości szybko stajemy się podejrzliwi. Weźmy World Values Survey, ogromny projekt badawczy prowadzony od lat 80. XX wieku przez sieć badaczy społecznych w prawie stu krajach. Jedno ze standardowych pytań brzmi: „Czy powiedziałbyś – ogólnie rzecz biorąc – że większości osób można zaufać, czy też, że musisz być bardzo ostrożny w kontaktach z ludźmi?”.
Wyniki są dość przygnębiające. W niemal każdym kraju większość uczestników uważa, że nie można ufać większości ludzi. Nawet w demokracjach o ustalonej pozycji, takich jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone, pogląd ten podziela większa część społeczeństwa[21].
Pytanie, które od dawna mnie fascynuje, brzmi: dlaczego postrzegamy ludzkość w tak negatywny sposób? Skoro instynktownie ufamy osobom z najbliższego otoczenia, dlaczego nasza postawa zmienia się w przypadku ogółu ludności? Dlaczego tak wielu autorów praw i przepisów, tak wiele firm i instytucji wychodzi z założenia, że ludziom nie można ufać? Dlaczego, skoro nauka konsekwentnie mówi nam, że żyjemy na planecie A, uparcie wierzymy, że znajdujemy się na planecie B?
Czy to brak wykształcenia? Bzdura! W niniejszej książce przedstawię dziesiątki intelektualistów, którzy są zagorzałymi wyznawcami naszego braku moralności. Przekonania światopoglądowe? Niektóre wielkie religie wyznają zasadę, że ludzie są pogrążeni w grzechu. Wielu kapitalistów zakłada, że wszyscy jesteśmy motywowani własnymi interesami. Liczne grono ekologów postrzega nas jako niszczycielską plagę na ziemi. Tysiące opinii, a każda z nich zmaga się z ludzką naturą.
To mnie zastanowiło. Dlaczego uważamy, że ludzie są źli? Co sprawiło, że zaczęliśmy wierzyć w niegodziwą naturę naszego gatunku?
*
Wyobraźcie sobie przez chwilę, że na rynku pojawia się nowy lek. Ma bardzo silny potencjał uzależniający i w mgnieniu oka sprawia, że nie można się bez niego obejść. Naukowcy badają skutki jego zażywania i wkrótce dochodzą do wniosku, że powoduje on, cytuję, „błędną ocenę ryzyka, niepokój, obniżenie nastroju, wyuczoną bezradność, pogardę i wrogość wobec innych [oraz] odwrażliwienie”[22].
Czy weźmiemy ten medykament? Czy pozwolimy go wziąć naszym dzieciom? Czy nasz rząd go zalegalizuje? Odpowiedź na wszystkie powyższe pytania brzmi: tak. Bo to, o czym mówię, już teraz stanowi jeden z największych nałogów naszych czasów. Zdradziecki lek, który stosujemy codziennie, jest rozprowadzany wśród naszych dzieci na masową skalę.
To wiadomości.
Wychowano mnie w przekonaniu, że informacje są dobre dla naszego rozwoju. Że jako zaangażowany obywatel mam obowiązek czytać gazetę i oglądać wieczorne wiadomości. Że im pilniej śledzimy wydarzenia w kraju, tym lepszy mamy obraz sytuacji i tym zdrowsza jest nasza demokracja. W obecnych czasach rodzice nadal opowiadają tę historię swoim dzieciom, ale naukowcy dochodzą do bardzo różnych wniosków. Jak wynika z dziesiątków badań wiadomości stanowią zagrożenie dla zdrowia psychicznego[23].
Pierwszym człowiekiem, który otworzył tę dziedzinę badań, był George Gerbner (1919–2005). Wymyślił on również termin opisujący odkryte przez siebie zjawisko – syndrom podłego świata, którego klinicznymi objawami są: cynizm, mizantropia i pesymizm. Ludzie śledzący wiadomości częściej zgadzają się ze stwierdzeniami typu „większość osób troszczy się wyłącznie o siebie”. Częściej uważają, że jako jednostki jesteśmy bezradni i nie możemy naprawić świata. Takie osoby są bardziej zestresowane i przygnębione.
Kilka lat temu mieszkańcom trzydziestu różnych krajów zadano proste pytanie: „Czy uważasz, że, ogólnie rzecz biorąc, świat staje się lepszy, pozostaje taki sam, czy jest gorszy?”. W każdym kraju, od Rosji po Kanadę, od Meksyku po Węgry, zdecydowana większość ludzi odpowiedziała, że sytuacja się pogarsza[24]. A jest dokładnie odwrotnie. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci obniżył się poziom skrajnego ubóstwa, spadła liczba ofiar wojny, umieralność i liczba pracujących dzieci, przestępczość, poziom głodu, zmniejszył się także wskaźnik śmierci w wyniku katastrof naturalnych i lotniczych. Żyjemy w najbogatszej, najbezpieczniejszej i najzdrowszej epoce w historii.
Dlaczego więc nie zdajemy sobie z tego sprawy? To proste. Ponieważ wiadomości traktują o czymś wyjątkowym, a im bardziej wyjątkowe dane wydarzenie – czy to atak terrorystyczny, krwawa rebelia, czy klęska żywiołowa – tym większa jego wartość informacyjna. Nigdy nie przeczytasz następującego nagłówka: „Od wczoraj liczba osób żyjących w ekstremalnym ubóstwie spadła o 137 tysięcy”, mimo że codziennie przez ostatnich dwadzieścia pięć lat pisze się o zjawisku biedy[25]. Nie zobaczysz też nigdy transmisji na żywo, podczas której reporter mówi: „Stoję tu, pośrodku pustkowia, gdzie wciąż nie ma śladu wojny”.
Kilka lat temu zespół holenderskich socjologów analizował, w jaki sposób w mediach opisuje się katastrofy samolotów. W latach 1991–2005, kiedy to liczba wypadków stale spadała, zainteresowanie mediów takimi wypadkami stale rosło. I, jak można się spodziewać, ludzie coraz bardziej boją się latać coraz bezpieczniejszymi samolotami[26].
W innym badaniu zespół naukowców zajmujących się mediami opracował bazę danych zawierającą ponad cztery miliony wiadomości na temat imigracji, przestępczości i terroryzmu w celu ustalenia, czy istnieją jakieś wzorce. Odkryto, że w czasach, gdy poziom imigracji i przestępczości się obniża, jest on coraz bardziej nagłaśniany w mediach. „W związku z tym”, jak stwierdzili badacze, „wydaje się, że nie istnieje żaden – nawet negatywny – związek między wiadomościami a rzeczywistością”[27].
*
Oczywiście pisząc „wiadomości”, nie mam na myśli całego dziennikarstwa. Wiele jego form pomaga nam lepiej zrozumieć świat. Ale tzw. newsy – przez które rozumiem relacjonowanie ostatnich, marginalnych i sensacyjnych wydarzeń – są najbardziej powszechne. Ośmiu na dziesięciu dorosłych z krajów zachodnich to codzienni odbiorcy tego typu wiadomości. Na przeglądaniu różnego rodzaju informacji spędzamy średnio godzinę dziennie. Jeśli przeliczymy to na całe życie, wyjdą trzy lata[28].
Dlaczego my, ludzie, jesteśmy tak podatni na mroczny i dramatyczny wydźwięk newsów? Z dwóch powodów. Pierwszy z nich psychologowie nazywają inklinacją negatywną – jesteśmy bardziej nastawieni na zło niż na dobro. W dawnych czasach, gdy byliśmy zbieraczami i myśliwymi, bezpieczniej było przestraszyć się pająka lub węża o jeden raz za dużo niż za mało. Zbyt wielki strach jeszcze nikogo nie zabił, a jego niedostatek – i owszem.
Po drugie, jesteśmy również obciążeni tzw. heurystyką dostępności. Jeśli możemy łatwo przywołać przykłady danego zjawiska, to zakładamy, że jest ono stosunkowo powszechne. Fakt, że codziennie bombarduje się nas przerażającymi opowieściami o katastrofach lotniczych, porwaniach dzieci i ściętych głowach – które zazwyczaj zapadają w pamięć – całkowicie wypacza nasze spojrzenie na świat. Jak zauważa oschle libański statystyk Nassim Nicholas Taleb: „Nie jesteśmy wystarczająco racjonalni, aby mieć kontakt z mediami”[29].
W panującej obecnie erze cyfrowych newsów, którymi jesteśmy codziennie karmieni, stają się one coraz bardziej ekstremalne. W dawnych czasach dziennikarze nie wiedzieli zbyt wiele o swoich indywidualnych czytelnikach. Pisali dla mas. Ale ludzie kryjący się za Facebookiem, Twitterem i Google’em dobrze cię znają. Wiedzą, co cię szokuje i przeraża, wiedzą, co sprawia, że klikasz w danego linka. Wiedzą, jak przykuć twoją uwagę i ją utrzymać, tak by przedstawić ci możliwie jak najbardziej lukratywne i spersonalizowane reklamy.
Ten