Rutger Bregman

Homo sapiens


Скачать книгу

trzecie, stanąć w obronie ludzkiej dobroci oznacza zostać przedmiotem kpin. Będą cię nazywać naiwnym. Tępym. Każdy słabszy punkt w toku twojego rozumowania zostanie bezlitośnie obnażony. W zasadzie łatwiej jest być cynikiem. Pesymistyczny profesor, który głosi doktrynę ludzkiej deprawacji, może przewidzieć, co tylko zechce, bo nawet jeśli jego przepowiednie nie spełnią się teraz, wystarczy poczekać: jakieś nieszczęście zawsze może czaić się tuż za rogiem. Albo inaczej – jego głos rozsądku zapobiegł temu, co najgorsze. Prorocy zagłady mają bardzo głęboki głos niezależnie od tego, co wyplują.

      Natomiast powody do nadziei są zawsze prowizoryczne. Nic nie poszło źle. Na razie. Nie zostałeś oszukany. Jeszcze. Idealista może mieć rację przez całe swoje życie i nadal być odrzucany jako naiwny. Ta książka ma to zmienić. Bo to, co dziś wydaje się nierozsądne, nierealne i niemożliwe, jutro może okazać się nieuniknione.

      Czas na nowy realizm. Czas na nowe spojrzenie na ludzkość.

      ROZDZIAŁ DRUGI

      PRAWDZIWY WŁADCA MUCH

      1

      Kiedy zacząłem pisać niniejszą książkę, wiedziałem, że będę musiał odnieść się do pewnej historii.

      Dzieje się ona na bezludnej wyspie gdzieś na Pacyfiku. Rozbił się na niej samolot. Katastrofę przeżywa tylko grupa brytyjskich uczniów, którzy nie mogą uwierzyć w swoje szczęście. To tak, jakby właśnie trafili do jednej ze swoich ulubionych książek przygodowych. Wokół nic, tylko plaża, muszle i woda. I – co najlepsze – żadnych dorosłych.

      Już pierwszego dnia chłopcy ustanawiają swego rodzaju demokrację. Jeden z nich – Ralf – zostaje wybrany na lidera grupy. Wysportowany, charyzmatyczny i przystojny, jest ulubieńcem wszystkich. Plan Ralfa przedstawia się prosto: 1) dobrze się bawić, 2) przetrwać, 3) wysyłać sygnały dymne do przepływających w pobliżu statków.

      Punkt pierwszy został osiągnięty bez większego trudu. A pozostałe? Nie do końca. Większość chłopców bardziej interesuje się raczej jedzeniem i dokazywaniem niż pilnowaniem ognia. Rudowłosy Jack rozwija w sobie pasję do polowania na dzikie świnie i z czasem on i jego przyjaciele stają się coraz mniej ostrożni. Gdy wyspę mija wreszcie jakiś statek, okazuje się, że nikogo nie ma przy wygasłym ognisku.

      „Łamiecie zasady!”, oskarża chłopców wściekły Ralf.

      Jack wzrusza ramionami. „Kogo to obchodzi?”

      „Zasady to jedyna rzecz, jaką mamy!”

      Kiedy zapada noc, chłopcy są przerażeni, boją się bestii, która według nich czai się na wyspie. I rzeczywiście, bestia się czai, ale w nich. Wkrótce zaczynają malować twarze. Zdejmują ubrania. I odczuwają potrzeby, nad którymi nie panują – szczypania, kopania, gryzienia.

      Ze wszystkich chłopców tylko jednemu udaje się zachować zimną krew. Prosiaczek, jak nazywają go inni, bo jest bardziej pulchny niż reszta, ma astmę, nosi okulary i nie potrafi pływać. Prosiaczek to głos rozsądku, którego nikt nie słucha. „Czym jesteśmy?”, zastanawia się smutno. „Ludźmi? Czy zwierzętami? A może dzikusami?”

      Mijają tygodnie. I wtedy, pewnego dnia, na brzeg schodzi brytyjski oficer marynarki wojennej. Wyspa jest już zniszczonym, spustoszonym i spowitym dymem kawałkiem ziemi. Nie żyje troje dzieci, łącznie z Prosiaczkiem. „Można by sądzić”, mówi oficer, „że brytyjscy chłopcy potrafią lepiej się spisać…”. Ralf, przywódca niegdyś dobrze wychowanej i właściwie zachowującej się grupy chłopców, wybucha płaczem.

      „Ralf płakał nad kresem niewinności”, czytamy, „ciemnotą ludzkich serc…”. (William Golding, Władca much, tłum. Wacław Niepokólczycki, Maciej Świerkocki, Kraków 2013).

      Ta historia nigdy się nie wydarzyła. Nauczyciel angielskiego wymyślił ją w 1951 roku. „Czy nie byłoby dobrym pomysłem”, zapytał pewnego dnia swojej żony William Golding, „napisać historię o grupie chłopców na wyspie i pokazać, jak naprawdę by się zachowali?”[1].

      Książka Goldinga pod tytułem Władca much ostatecznie sprzedała się w dziesiątkach milionów egzemplarzy, została przetłumaczona na ponad trzydzieści języków i okrzyknięto ją jednym z klasyków XX wieku.

      Z perspektywy czasu tajemnica sukcesu książki jest jasna. Golding posiadł mistrzowską umiejętność przedstawiania najmroczniejszych zakątków ludzkości. „Nawet jeśli zaczynamy od czystego konta”, napisał w pierwszym liście do swojego wydawcy, „nasza natura zmusza nas do zamienienia go w szambo”[2]. Albo, jak to później określił, „człowiek produkuje zło, tak jak pszczoła produkuje miód”[3].

      Oczywiście Golding miał po swojej stronie ducha epoki lat 60., kiedy to nowe pokolenie wypytywało swoich rodziców o okrucieństwa drugiej wojny światowej. Chciało wiedzieć, czy Auschwitz było tylko anomalią i czy w każdym z nas kryje się nazista.

      We Władcy much William Golding dał do zrozumienia, że to drugie jest prawdą, i natychmiast osiągnął sukces. Do tego stopnia, jak argumentował wpływowy krytyk Lionel Trilling, że powieść „Zostawiła ślad po mutacji w kulturze”[4]. Ostatecznie Golding zdobył nawet Nagrodę Nobla za swoją twórczość. Jego praca „rzuca światło na stan człowieczeństwa w dzisiejszym świecie”, napisał Szwedzki Komitet Noblowski, „z przenikliwością realistycznej sztuki narracyjnej oraz różnorodnością i uniwersalnością mitu”.

      W dzisiejszych czasach Władca much jest czytany jako coś więcej niż „tylko” powieść. Pewnie, że jest to historia zmyślona i stoi na półce z całą resztą fikcji, ale stworzony przez Goldinga opis ludzkiej natury sprawił, że stała się ona prawdziwym podręcznikiem teorii fasady. Przed Goldingiem nikt nigdy nie spróbował wykorzystać takiego surowego realizmu w książce o dzieciach. Zamiast sentymentalnych opowieści o domkach na prerii czy o samotnych małych książątkach tutaj – pozornie – mamy ostre spojrzenie na to, jakie dzieci są naprawdę.

      2

      Po raz pierwszy przeczytałem Władcę much jako nastolatek. Pamiętam, jak potem czułem się rozczarowany, gdy analizowałem sobie to wszystko w głowie. Jednak ani przez sekundę nie myślałem, że zwątpię w pogląd Goldinga na ludzką naturę.

      Stało się tak dopiero, kiedy sięgnąłem po tę książkę po wielu latach. Gdy zacząłem zagłębiać się w życie autora, dowiedziałem się, jakim był nieszczęśliwym człowiekiem. Alkoholik. Podatny na depresję. Człowiek, który bił swoje dzieci. „Zawsze rozumiałem nazistów”, wyznał Golding, „ponieważ sam jestem taki z natury”. I to właśnie „po części na podstawie tej smutnej samoświadomości” napisał Władcę much[5].

      Goldinga nie interesowali inni ludzie. Jak zauważa jego biograf, nie zadał sobie nawet trudu, by poprawnie przeliterować nazwiska znajomych. „Ważniejszą sprawą dla mnie niż rzeczywiste spotkanie z ludźmi”, powiedział Golding, była „natura człowieka przez wielkie C”[6].

      Tak oto zacząłem się zastanawiać: czy ktokolwiek kiedykolwiek próbował zbadać, co zrobiłyby prawdziwe dzieci, gdyby znalazły się same na bezludnej wyspie? Napisałem na ten temat artykuł, w którym porównałem Władcę much do współczesnych poglądów naukowych i doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej dzieci postąpiłyby zupełnie inaczej[7]. Zacytowałem biologa Fransa de Waala, który powiedział: „nie ma żadnych dowodów na to, że pozostawione same sobie dzieci zachowałyby się właśnie w taki sposób”[8].

      Ludzie, którzy przeczytali te słowa, zareagowali bardzo sceptycznie. Wszystkie moje przykłady dotyczyły domu, szkoły lub obozu letniego. Nie odpowiedziały one na podstawowe pytanie: co się stanie, gdy dzieci znajdą się same na bezludnej wyspie?

      Tak rozpoczęło się moje poszukiwanie prawdziwego Władcy Much.

      Oczywiście