Rutger Bregman

Homo sapiens


Скачать книгу

sobie, że samolot ląduje awaryjnie i rozbija się na trzy części. Kiedy kabina wypełnia się dymem, wszyscy w środku zdają sobie sprawę, że muszą jak najszybciej się stąd wydostać. Co się dzieje?

      • Na planecie A pasażerowie zwracają się do swoich sąsiadów z pytaniem, czy wszystko w porządku. Osoby potrzebujące pomocy zostają wyprowadzone na zewnątrz jako pierwsze. Ludzie są gotowi oddać życie nawet za zupełnie obcych.

      • Na planecie B każdy jest pozostawiony sam sobie. Wybucha panika. Pasażerowie zaczynają przepychać się do wyjścia. Dzieci, osoby starsze i niepełnosprawne są rozdeptywane.

      A teraz pytanie: na której planecie żyjemy?

      „Oceniam, że około 97 procent ludzi uważa, że żyjemy na planecie B”, mówi profesor Postmes. „A prawdą jest, że niemal zawsze w takich sytuacjach okazuje się, iż żyjemy na planecie A”[1].

      Nieważne, kogo o to spytasz. Lewicowca czy prawicowca, bogatego czy biednego, osobę niewykształconą czy erudytę – wszyscy popełnią taki sam błąd w ocenie. „Oni nie wiedzą. Ani początkujący, ani juniorzy, ani studenci; nie wie tego większość profesjonalistów, czy nawet ratowników”, narzeka Postmes. „I to nie z powodu braku badań. Mamy te informacje pod ręką od czasów drugiej wojny światowej”.

      Nawet najsłynniejsze katastrofy w historii wydarzyły się na planecie A. Weźmy na przykład zatonięcie Titanica. Jeśli widziałeś film, pewnie uważasz, że wszyscy byli zaślepieni paniką (oprócz kwartetu smyczkowego). W rzeczywistości ewakuacja przebiegała w dość uporządkowany sposób. Jeden z naocznych świadków przypomniał, że „nie było oznak paniki ani histerii, nie było przerażonych wrzasków ani biegania z kąta w kąt”[2].

      Albo przypomnijmy ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku. Kiedy Twin Towers płonęły, tysiące ludzi spokojnie schodziło po schodach, chociaż miało świadomość, że ich życie jest w niebezpieczeństwie. Schodzili na bok, robiąc miejsce dla strażaków i rannych. „I ludzie naprawdę mówili: »Nie, nie, ty pierwszy«”, jak potem donosiła jedna z ocalałych osób. „Nie mogłem uwierzyć, że w takiej chwili ludzie zwracają się do innych: »Nie, nie, proszę, zajmij moje miejsce«. To było niesamowite”[3].

      Istnieje głęboko zakorzeniony mit, że ludzie z natury są samolubni, agresywni i szybko wpadają w panikę. Holenderski biolog Frans de Waal lubi go nazywać teorią fasady: to przekonanie, że cywilizacja jest niczym innym jak cienką ścianą, która pęknie przy najlżejszym naciśnięciu[4]. W rzeczywistości jest wręcz odwrotnie. To właśnie wtedy, gdy pojawia się kryzys – gdy spadają bomby lub nadchodzi powódź – my, ludzie, stajemy się najlepsi.

      W dniu 29 sierpnia 2005 roku nad Nowym Orleanem rozpętał się huragan Katrina. Wały przeciwpowodziowe, które miały chronić miasto, zawiodły. Wskutek huraganu 80 procent domów zostało zalanych, a życie straciło co najmniej 1836 osób. Była to jedna z najbardziej niszczycielskich klęsk żywiołowych w historii USA.

      Przez cały tydzień gazety były pełne informacji o gwałtach i strzelaninach w Nowym Orleanie. Pojawiły się przerażające doniesienia o wędrownych gangach, grabieżach i snajperze celującym w śmigłowce ratownicze. Wewnątrz hali sportowej Superdome, która służyła jako największe schronienie dla poszkodowanych mieszkańców, znajdowało się około 25 tysięcy osób pozbawionych prądu i wody. Dziennikarze donosili, że poderżnięto gardła dwojgu niemowlętom, a siedmiolatek został zgwałcony i zamordowany[5].

      Komendant policji powiedział, że w mieście zapanowała anarchia, gubernatorka Luizjany obawiała się tego samego. „To, co mnie najbardziej denerwuje”, stwierdziła, „to fakt, że katastrofy jak ta często wydobywają z ludzi to, co najgorsze”[6].

      Wniosek ten stał się bardzo popularny. W brytyjskiej gazecie „The Guardian” historyk Timothy Garton Ash wyartykułował to, o czym tak wielu myślało: „Zabierz ludziom elementarne podstawy zorganizowanego, cywilizowanego życia – jedzenie, schronienie, wodę pitną, minimalne bezpieczeństwo osobiste – i w ciągu kilku godzin wracamy do stanu natury Hobbesa, wojny wszystkich przeciwko wszystkim. […] Niektórzy stają się tymczasowymi aniołami, ale większość cofa się do bycia małpami”.

      I znowu ona w całej okazałości: teoria fasady. Nowy Orlean według Gartona Asha zrobił małą dziurkę w „cienkiej skorupie, którą położyliśmy na kipiącej z gniewu magmie natury, w tym natury ludzkiej”[7].

      Dopiero kilka miesięcy później, gdy dziennikarze przestali pisać na ten temat, wody powodzi opadły, a felietoniści przeszli do następnego tematu, naukowcy odkryli, co tak naprawdę wydarzyło się w Nowym Orleanie.

      To, co brzmiało jak strzelanina, okazało się odgłosem wyskakującego zaworu bezpieczeństwa w zbiorniku z gazem. W Superdome zmarło sześć osób: cztery z przyczyn naturalnych, jedna z powodu przedawkowania i jedna na skutek samobójstwa. Komendant policji musiał przyznać, że nikt oficjalnie nie zgłosił żadnego gwałtu ani zabójstwa. Prawdą jest, że dochodziło do grabieży, ale dokonywały ich głównie grupy, które połączyły siły, aby przetrwać; w niektórych przypadkach okradały sklepy nawet za zgodą policji[8].

      Naukowcy z Centrum Badań nad Katastrofami na Uniwersytecie w Delaware stwierdzili, że „przytłaczająca większość rodzącej się w tym czasie działalności miała charakter prospołeczny”[9]. Setki cywilów utworzyły oddziały ratownicze, na przykład Rabusie Robin Hooda – grupa jedenastu przyjaciół, którzy szukali żywności, odzieży i lekarstw, a następnie rozdawali je potrzebującym[10].

      Ogólnie rzecz biorąc, Katrina nie zobaczyła Nowego Orleanu zalanego egoizmem i anarchią. Miasto było raczej przepełnione odwagą i miłością.

      Huragan potwierdził tezę o tym, jak ludzie reagują na katastrofy. W przeciwieństwie do tego, co zwykle widzimy w filmach, Centrum Badań nad Katastrofami na Uniwersytecie w Delaware ustaliło na podstawie siedmiuset badań terenowych, że od 1963 roku w tego typu sytuacjach prawie nigdy nie zapanował totalny chaos. Nie było tak, że ludzie zostali pozostawieni sami sobie. Liczba przestępstw – morderstw, włamań, gwałtów – zwykle spadała. Ludzie nie wpadali w szok ani panikę, zachowywali spokój i przystępowali do akcji. „Zakres grabieży”, zauważa jeden z badaczy katastrof, „zawsze spada w porównaniu z zakresem powszechnego altruizmu, który prowadzi do swobodnego i masowego dawania oraz dzielenia się towarami czy usługami”[11].

      Katastrofy wydobywają z ludzi to, co najlepsze. Nie znam żadnego innego odkrycia socjologicznego, które byłoby poparte tak solidnymi i beztrosko ignorowanymi dowodami. Obraz, którym karmią nas media, jest odwrotny do tego, co dzieje się, gdy dochodzi do sytuacji kryzysowej.

      Tymczasem w Nowym Orleanie wszystkie te uporczywe plotki miały bardzo negatywne skutki.

      Ratownicy mobilizowali się bardzo powoli, bo nie chcieli zapuszczać się do miasta bez ochrony. Wezwano Gwardię Narodową, a w szczytowym momencie operacji na miejscu stacjonowało około 72 tysięcy żołnierzy. „Ci żołnierze wiedzą, jak strzelać i zabijać”, powiedziała gubernatorka, „i spodziewam się, że to właśnie będą robić”[12].

      I tak się stało. Na moście Danziger Bridge po wschodniej stronie miasta policja otworzyła ogień do sześciu niewinnych, nieuzbrojonych czarnoskórych mieszkańców, zabijając siedemnastoletniego chłopca i czterdziestoletniego chorego psychicznie mężczyznę (pięciu z zaangażowanych w to funkcjonariuszy zostało później skazanych na kary wieloletniego więzienia – skrócone w procesie odwoławczym z 2016 roku)[13].

      To prawda, katastrofa w Nowym Orleanie była przypadkiem ekstremalnym. Ale dynamika wydarzeń podczas klęsk żywiołowych jest prawie zawsze taka sama: pojawiają się przeciwności losu i w odpowiedzi fala spontanicznej współpracy – a potem władze wpadają w panikę i wyzwalają drugą katastrofę.

      „Mam wrażenie”, pisze Rebecca Solnit,