wprost niesprawiedliwe. On nie wyprzedza innych o krok, on idzie zupełnie inną drogą.
Z Karen Playfair sprawa była prosta. Wiedział, że jeżeli nie uda mu się przekonać Gordona Playfaira do sprzedaży ziemi, ona to zrobi. Ojcowie i córki. Poza tym Karen sama przecież widzi, jakie będą z tego pieniądze. Staruszek odrzuca siedmiocyfrową kwotę w zamian za pagórek, ale już niedługo. Ian znajdzie na niego sposób.
Z księdza Mackiego twardszy orzech do zgryzienia, już to widać. Księża to nie rozwódki po pięćdziesiątce, które mogłyby trochę schudnąć. Trzeba udawać, że czuje się do nich szacunek, a nawet odczuwać go naprawdę. Ostatecznie mogą przecież mieć rację. Warto zachować otwarty umysł. Jednak i w takiej sytuacji spryt się przydaje.
Właśnie dlatego Ian poprosił Bogdana, by do nich dołączył. Wie, że katolicy lubią trzymać się razem, i słusznie, bo kto nie lubi? No ale czas zabrać głos.
– Przeniesiemy tylko ciała, proszę księdza – mówi. – Zrobimy to bardzo ostrożnie i z szacunkiem.
Ian wie, że to nie do końca prawda. Zgodnie z prawem musiał ogłosić przetarg na prowadzenie prac wykopaliskowych. Otrzymał trzy oferty. Jedną z Wydziału Antropologii Sądowej Uniwersytetu Kent, którego pracownicy na pewno wykonaliby zadanie ostrożnie i z szacunkiem. Drugą od Specjalistów Cmentarnych z Rye. Ostatnio przenosili trzydzieści grobów z placu budowy nowego sklepu Pets at Home i przesłali mu zdjęcia przedstawiające poważne osoby w granatowych kombinezonach ręcznie rozkopujące groby. Ostatnia oferta pochodziła od firmy założonej dwa miesiące temu przez samego Iana. Jego wspólnikami są przedsiębiorca pogrzebowy z Brighton, którego poznał podczas gry w golfa, oraz Sue Banbury, sąsiadka zajmująca się wynajmem koparek. Po zaciętej rywalizacji Ian wygrał przetarg. Widział na internetowych filmikach, jak wyglądają cmentarne ekshumacje, i wie, że to żadna filozofia.
– Niektóre groby mają ponad sto pięćdziesiąt lat, panie Ventham – zauważa ksiądz Mackie.
– Proszę mi mówić Ian.
Właściwie nie musiał się z nim spotykać, ale lepiej dmuchać na zimne. Mieszkańcy Coopers Chase bywają świętoszkowaci, jeżeli im to pasuje, więc Ian nie chce, by ksiądz Mackie mu bruździł. Ludzie miewają dziwny stosunek do zwłok. Trzeba staruszka wysłuchać, uspokoić i odesłać tam, skąd przyszedł. Może złożyć jakąś ofiarę? Warto o tym pamiętać.
– Firma, którą zatrudniłeś do przeniesienia cmentarza… – ksiądz Mackie zagląda do teczki – …Pod Skrzydłem Anioła. Kremacje, mam nadzieję, że jej pracownicy wiedzą, co znajdą w grobach? Większość trumien się nie zachowała, Ianie, tam będą głównie kości. I to nie szkielety, tylko pojedyncze szczątki, połamane, rozrzucone, na wpół przegniłe, wymieszane z ziemią. I każdy fragment każdej kości w każdym grobie trzeba odnaleźć, udokumentować i otoczyć szacunkiem. Tak nakazuje zwykła przyzwoitość, a także, nie zapominajmy o tym, prawo.
Ian kiwa głową, choć tak naprawdę zastanawia się, czy da się przemalować koparkę na czarno. Sue będzie wiedziała.
– Przyjechałem dziś tutaj – ciągnie ksiądz – by prosić, abyś to jeszcze raz przemyślał i zostawił zmarłe siostry w spokoju, w miejscu, w którym teraz spoczywają. Porozmawiajmy jak mężczyzna z mężczyzną. Nie wiem, ile cię to będzie kosztowało, to twoja sprawa. Ale musisz zrozumieć, że jest ona także moja, jako sługi bożego. Nie chcę, aby te kobiety przenoszono.
– Matthew, doceniam, że przyjechałeś się z nami spotkać – mówi Ian. – I rozumiem, co masz na myśli, mówiąc o aniołach. Dusze cierpiące i tak dalej, zgadza się? Ale sam powiedziałeś, że teraz znajdziemy tam już tylko kości. To wszystko, co pozostało. I można wybrać przesądy czy, jak w twoim przypadku, religię, ale ja wybieram co innego. Zatroszczymy się o szczątki. Nie mam nic przeciwko temu, abyś przy tym był i obserwował prace, jeżeli to dla ciebie ważne. Ale chcę przenieść cmentarz, mam zezwolenie i zamierzam to zrobić. Jeżeli jestem przez to tym, kim jestem, trudno. Kościom wszystko jedno, gdzie są.
– Skoro nie mogę cię skłonić do zmiany decyzji, wiedz, że postaram się wszystko jak najbardziej utrudnić – grozi ksiądz Mackie.
– Więc proszę się ustawić w kolejce – odpowiada Ian. – Królewskie Towarzystwo Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt wścieka się na mnie z powodu borsuków. Jakieś tam nadleśnictwo truje mi o drzewach chronionych. Tobie chodzi o zakonnice. Muszę przestrzegać przepisów Unii Europejskiej dotyczących emisji ciepła, zanieczyszczenia świetlnego, armatury łazienkowej i stu innych rzeczy, chociaż, o ile dobrze pamiętam, głosowaliśmy za brexitem. Mieszkańcy osiedla biadolą w sprawie ławek, English Heritage zawiadamia, że moje cegły nie spełniają wymagań, a najtańszy murarz w całej południowej Anglii właśnie wylądował w więzieniu za oszustwa podatkowe. Jak widać, nawet w przybliżeniu nie jesteś moim największym problemem.
Ian robi przerwę, by złapać oddech.
– W dodatku Tony nie żyje, więc wszystkim nam jest trudno – dodaje Bogdan, robiąc znak krzyża.
– Właśnie. W dodatku Tony nie żyje. Trudne czasy – zgadza się Ian.
Skoro Bogdan zabrał głos, ksiądz Mackie odwraca się w jego stronę.
– A co ty o tym myślisz, synu? O przeniesieniu Ogrodu Wiecznego Odpoczynku? Nie uważasz, że zakłócamy spokój duszom? Nie sądzisz, że trzeba będzie to odpokutować?
– Proszę księdza, myślę, że Bóg wszystko widzi i wszystko osądzi – mówi Bogdan. – Ale kości to tylko kości.
22
Joyce jest u fryzjera.
Anthony przyjeżdża w czwartki i piątki, a usługi jego przenośnego salonu cieszą się niezwykłym powodzeniem. Joyce zawsze rezerwuje sobie pierwszy możliwy termin, bo wtedy Anthony opowiada najciekawsze historie.
Elizabeth o tym wie, więc siedzi na korytarzu przed otwartymi drzwiami. Czeka i słucha. Mogłaby wejść do środka, ale czekanie i słuchanie to stary nawyk, z którym trudno jej zerwać. Ten, komu życie upływa na słuchaniu, dowiaduje się różnych rzeczy. Spogląda na zegarek. Jeżeli Joyce nie wyjdzie za pięć minut, da znać, że tu jest.
– Pewnego dnia położę ci farbę – mówi Anthony. – Wyjdziesz stąd w kolorze wściekle różowym.
Joyce chichocze.
– Będziesz wyglądać jak Nicki Minaj. Widziałaś jej włosy, prawda?
– Nie, ale lubię jej głos.
– A co z tym gościem, którego zabili? – pyta Anthony. – Curranem? Widywałem go tutaj.
– No cóż, to oczywiście bardzo smutne – wzdycha Joyce.
– Słyszałem, że go zastrzelono – ciągnie Anthony. – Ciekawe, co takiego zrobił?
– Raczej dostał czymś w głowę.
– W głowę? Masz takie piękne włosy. Musisz obiecać, że zapiszesz mi je w testamencie.
Na zewnątrz Elizabeth wznosi oczy do nieba.
– Słyszałem, że zastrzelili go na bulwarze nad morzem – oznajmia Anthony. – Trzech facetów na motorach.
– Nie, dostał w głowę we własnej kuchni – prostuje Joyce. – Nie było żadnych motorów.
– Kto to mógł zrobić? – zastanawia się fryzjer. – Żeby zatłuc kogoś w jego własnym domu!
– No właśnie, kto? – myśli Elizabeth i znów spogląda na zegarek.
– Założę się, że miał piękną kuchnię – rozmarza się Anthony. – Jakie to straszne. Zawsze miałem do niego słabość. Niby człowiek wiedział, że to kawał drania, ale jednak…
– Też